O kandydowaniu na fotel prezydenta Bielska-Białej, swoich celach jako włodarza miasta, współpracownikach oraz rodzinie, pasjach i tym, co stworzyło mocną kobietę - z kandydatką komitetu Zarębska i NIezalezni.BB na prezydenta Bielska-Białej Małgorzatą Zarębską rozmawia Jarosław Zięba.
– Oficjalnie jeszcze nie rozpoczęła Pani kampanii wyborczej, ale nazwa komitetu Zarębska i Niezależni.BB sugeruje, że będzie Pani ubiegała się o fotel prezydenta Bielska-Białej.
– Tak to prawda, będę ubiegała się o fotel prezydenta miasta Bielska-Białej. Ale słowo fotel w moim przypadku nie bardzo pasuje. Raczej rzadko albo w ogóle nie siadam. Fotel jest dla mnie symbolem stagnacji i zasiadania, a ja w planach na prezydenturę mam aktywność, wychodzenie do ludzi, słuchanie ich. Tak że fotel raczej przyda mi się mało, bardziej wygodne buty.
– Po co chce Pani zostać prezydentem miasta?
– Decyzja o starcie nie była łatwa. Taka funkcja, w moim przekonaniu to nie zaszczyty i reprezentacja, tylko ciężka praca, łączenie środowisk, realizowanie projektów, wypracowywanie kompromisów. Podjęłam to wyzwanie, gdyż: po pierwsze czuję się na siłach wygrać, a po drugie, od lat słyszałam naciski z różnych środowisk, sugestie ludzi – startuj. Najpierw, kiedy ktoś do mnie to mówił, zastanawiałam się czy to propozycja na pewno skierowana do mnie. Ale nadszedł w końcu czas na podjęcie decyzji. Robię to po to, żeby w końcu mieszkańcy mieli szansę zagłosować na kogoś spoza układów politycznych, nową osobę, ale z doświadczeniem samorządowym. Kobietę, która nie boi się wyzwań, która chcę łączyć, a nie dzielić. Odpartyjnimy to miasto. Mamy szansę to zrobić po to, żeby w kampanii wyborczej i przez kolejne 5 lat nie dochodziły do mnie głosy, że znowu to samo i ci sami, że nic się nie zmienia.
– Z kim Pani chce realizować te plany?
– Słynę z tego – może to nieskromnie zabrzmi, ale tak o mnie mówią ludzie – że jestem w stanie z każdym znaleźć wspólny język i go wysłuchać. Po prostu lubię ludzi, nie przechodzę obojętnie wobec ludzkich potrzeb i cierpień. Plany będę realizowała z tymi, którzy będą chcieli ze mną współdziałać, będą chcieli zmienić miasto, zaangażować się na rzecz innych. I nie podzielę ludzi na tych, którzy są z jednej lub drugiej strony, nie dokleję im etykiet partyjnych i nie będę negować ich pomysłów i dobrej woli patrząc przez pryzmat przynależności partyjnej lub klubowej. Mogę sobie na to pozwolić, bo nie ogranicza mnie przynależność partyjna właśnie. Mam wokół siebie od lat ludzi o rożnych poglądach. Mówię tu o środowisku Niezależnych.BB. Szliśmy razem do wyborów w 2014 i 2018 roku. Łączyło i łączy nas wszystko to, co związane jest z moim ukochanym miastem, Bielskiem-Białą. Nawet nie zdaje sobie Pan sprawy, ile można byłoby zrobić fantastycznych rzeczy w mieście, gdyby wreszcie nie dzielili nas ci „smutni panowie w garniturach”, którzy może nawet chcą, ale nie mogą, bo partia dyktuje im co mogą, a czego nie.
– Kim jest Małgorzata Zarębska?
– Małgorzata Zarębska jest mamą trójki dzieci, żoną, wykładowcą akademickim, przedsiębiorcą, radną od 2014 roku. Czasem jestem zwykłą kobietą z problemami takimi jak gotowanie, pranie i sprzątanie, a czasem ubieram garnitur i niewygodne buty, żeby swoim wizerunkiem wyrazić szacunek do innych i idę ratować świat, uczyć studentów, czasem radzić im w sprawach prywatnych, załatwiać sprawy mieszkańców miasta, reprezentować ich w radzie.
– Wygląda Pani na zdecydowaną, silną kobietę...
– Tak jestem silna. Ktoś kto mnie nie zna często myśli, że jako jedynaczka miałam życie usłane różami. To niestety nie jest prawda. Dostałam od życia surową lekcję. To był trudny czas… Sama wychowywałam dwie moje córki, które teraz są już dorosłe. Nie było łatwo. Wstawałam o 5 rano. Chociaż to, że wstawałam, to za dużo powiedziane,– ja się nie kładłam, albo nie spałam, żeby dojechać na zajęcia, które prowadziłam ze studentami na Uniwersytecie Śląskim do godziny 21. Uczyłam się po nocach na zajęcia, w tygodniu pracowałam w urzędzie, w weekendy na Uniwersytecie. W tak zwanym międzyczasie pisałam doktorat, zdawałam egzaminy i byłam mamą. Córki dawały mi sens życia w trudnych, bardzo trudnych chwilach. Mam dość konserwatywne podejście do rodziny i ten cios, który dostałam od życia był dla mnie ogromnym bólem. Dał mi też poczucie siły, nauczył radzenia sobie z przeciwnościami losu, ustalił priorytety. Dzisiaj to ja pomagam kobietom, które są w takiej sytuacji, w której ja byłam kiedyś. Traktuję to, czym mnie doświadczył los, jako wielką lekcję, z której wyciągnęłam wnioski i która dała mi potężną siłę.
– A jaka jest Pani na co dzień? Co Pani robi w wolnym czasie?
Na co dzień jestem zwyczajną Małgośką. Nie ukrywam, że przy wielości swoich aktywności muszę być (i jestem) bardzo poukładana. Budzik dzwoni bardzo wcześnie. Nigdy nie opuszczam zajęć na siłowni. Każdego dnia jem z moją rodziną wspólny obiad lub kolację. Przy jednym stole spotykają się w moim domu 3 pokolenia. Jesteśmy trochę taką włoską rodziną – awantury, głośno, każdy silny, każdy indywidualista, każdy kolorowy. Rodzina daje mi siłę każdego dnia. Jeżdżę sama na motocyklu. Zwiedzamy co rok z moim mężem greckie wyspy, właśnie na motocyklu. Robimy parę tysięcy kilometrów. Do tego trzeba mieć i zajawkę i siłę. Nigdy się nie skarzę. Jestem kobietą, która bierze sprawy w swoje ręce.
Jestem bardzo odważna. Nie ukrywam też, że jestem uczuciowa. Na wszystkich filmach (nawet na bajkach, bo je uwielbiam) płaczę ze wzruszenia. Mój syn Janek, kiedy idzie ze mną do kina zawsze pyta, czy mam chusteczki. W ogóle się tego nie wstydzę. Najgorsze co może się nam w życiu przydarzyć do udawanie kogoś, kim nie jesteśmy.