Istnieją zbiegi okoliczności, z którymi nie wiadomo, co zrobić. Są na tyle niezwyczajne, że nie można ich zbyć żartem, zbagatelizować, a ich wytłumaczenie wydaje się niemożliwe. Trudno je sensownie skomentować tak, żeby nie narzucać własnych interpretacji. Można je tylko pokazać, przyglądać się im, kontemplować, jak nieznane figury przypominające pismo.
Właśnie tam. Właśnie pod tym adresem. Ta brama, to podwórze. Ul. 11 Listopada 63. Tam modlili się bialscy chasydzi. Prowadził te modlitwy chasydzki rabin, Aron Halberstam, który tam mieszkał.
To samo podwórze, ten sam adres, pod którym Henryk Reich prowadził pralnię „Pedanteria”, którą odebrano mu w roku 1939 i którą przejął Gustaw Schweitzer.
To samo podwórze, ten sam adres, pod który następnie regularnie przyjeżdżał ciężarówką z KL Auschwitz esesman Sierek z więżniami.
To samo podwórze, ten sam adres, który stał się bezcennym łącznikiem pomiędzy Auschwitz a światem, przez który przekazywano tajemne listy, pomoc, lekarstwa.
Nie mogłem uwierzyć. To jest ten sam adres? Naprawdę? Co tam się wydarzyło w tym miejscu! Co tam do dzisiaj jest w powietrzu! Echa jakich splątanych głosów, pieśni, słów.
Kiedy już wiedziałem, wchodziłem na to podwórze wielokrotnie. Przyprowadzałem tam znajomych z Polski, gdy byli w Bielsku-Białej. Takie zwykłe podwórze. Zwykłe, stare budynki. Nic nadzwyczajnego.
Labirynt historii splątanych tak, że nie wiadomo, którą drogą pójść, ani jak to opowiedzieć.
Aron Halberstam pochodził z wielkiego rodu cadyków, ze słynnej chasydzkiej dynastii Halberstamów, która rządziła w czterdziestu miastach Galicji i Węgier. Arona bialscy sprowadzili do Białej w roku 1889 po konflikcie z poprzednim rabinem, którego uznali za zbyt postępowego. Rabbi Halberstam miał wówczas 24 lata. Żył tutaj 50 lat. Do 1939. Otworzył w Białej chasydzką jesziwę. Słynął ze swoich kazań i traktatów. „Błogosławieństwo niebios” - tak nazywał się zbiór, w którym opublikowano część jego pism. Chasydzkie błogosławieństwa rozbrzmiewały na bialskim podwórzu. Internetowe źródła podają, że zmarł w Tarnowie w roku 1942. Jak tam trafił i jakie były okoliczności jego śmierci, nie wiadomo.
Pamiętam, jak przyjechała do Bielska-Białej jego prawnuczka z Ameryki, Miriam Halberstam. Jacek Proszyk zadzwonił: - Artur, może chcesz przyjść.
Poszliśmy z nią na podwórze. Jacek wszedł z nią do domu jej pradziadka. Lokatorzy nie chcieli ich wpuścić do środka. Poszliśmy na cmentarz żydowski, na którym Miriam odmówiła kadisz.
Czytam teraz wywiad z nią przeprowadzony rok temu w niemieckiej prasie. Jedną z ilustracji do tego wywiadu jest zdjęcie oprawionego w ramki zwoju mezuzy. Podpis pod zdjęciem: „Klaph-Mezuzah odzyskany w 2000 r. ze ściany domu zamordowanego rabina Aarona Halberstama w Bielsku-Białej, w Polsce.”
To nie był 2000. To było parę lat później. Nie wiedziałem, że znalazła tam ten zwój w ścianie, w miejscu, gdzie tradycyjnie w domach żydowskich jest mezuza. Ocalał. Przetrwał całą historię pralni i całą drugą połowę XX wieku. Czekał tam.
– Trzeba wiedzieć, skąd pochodzisz, żeby wiedzieć, dokąd zmierzasz – kończy swój wywiad Miriam.
– Wiesz, że Schweitzer był wtedy burmistrzem Białej? - zadzwonił do mnie po poprzednim odcinku tej historii tu publikowanej, znajomy. Nie wiem. Nie wiedziałem.
Miriam Halberstam opowiada w wywiadzie, że nie ma przypadków, tylko że trzeba mieć wmontowane anteny, które je wyłapują i umieć znajdować połączenia między nimi.
W bialskiej księdze adresowej z 1937 roku wpisany jest Gustaw Schweitzer, nauczyciel, zamieszkały przy ul. Komorowickiej 13. Taki nauczyciel, który skorzystał z okazji, żeby się stać przedsiębiorcą. Trzeba się było szybko orientować, żeby wyłapać najlepsze kąski, gdy nowe niemieckie władze miasta, rabowały bielszczan i bialan żydowskiego pochodzenia. Wielki rabunek ujęty był w przepisy, podpisy i znaczki. Schweitzer capnął pralnię po rodzinie Reichów.
Nie wiem, czy kiedy przyszedł pierwszy raz obejrzeć swój łup, chasydzi jeszcze się modlili. Żydów przenoszono do gett w Białej i w Sosnowcu. Aaron Halberstam żyje jeszcze dwa i pół roku. Zwój mezuzy tkwi w ścianie. Nauczyciel rozkręca interes życia. Podpisuje intrantny kontrakt z KL Auschwitz. Na podwórzu schną pasiaki męskie, bielizna esesmanów, a potem mundury żołnierzy radzieckich. Samochody kursują cały czas. Auschwitz – Bielitz. Bielitz – Auschwitz.
Schweitzer zatrudnia w pralni m.in. Jakuba Marka ze Szczyrku, który po wojnie złoży w tej sprawie zeznania. Zatrudnia też Tadeusza Borkowskiego, którego prawdopodobnie znał ze szkoły.
Borkowski odegra istotną rolę w tej historii. Jako harcmistrz RP jest na celowniku nowej władzy. Organizował harcerstwo polskie w Czechowicach-Dziedzicach w roku 1928. Zakładał drużyny. Był komendantem obozów letnich m.in. obozu pod szałasami w Rychwałdzie w 1931 r. Uczył dzieci patriotycznych wierszy i pieśni. Uczył je chodzić w szyku. Zielona bluza, zielone spodenki, brązowy beret, chusta, zielona odznaka przypominająca głowę wilka. Pozdrawiali się słowem „Czuj!”. Chodzili i czuli. Borkowski opowiadał dzieciom o bohaterach polskich, o służbie ojczyźnie, o drodze do czynów, o tym, że harcerz ma być wzorem do naśladowania. Stał się postacią, która, gdy pojawiała się w zgromadzeniu harcerzy, podnosiła rangę spotkania. Tak go wspominają. Ze wzruszeniem wspomina dziś stary harcerz jak Tadeusz Borkowski odbierał od nieo przyrzeczenie harcerskie, w wieczornej ciszy, przy gorejącym ognisku.
– Powtarzajcie za mną: Mam szczerą wolę pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętnie pomoc bliźnim, i być posłusznym prawu harcerskiemu – mówił harcmistrz Borkowski, a przyrzekający powtarzali za nim z zapałem i głośno. Po czym druh uderzał każdego kosturem drewnianym w prawe ramię.
Podczas okupacji część drużyny zaangażowała się w konspirację w ZWZ/AK, część aresztowano, torturowano, rozstrzelano. Znane są nazwiska osób, które pomimo tortur, nie zdradziły nazwisk kolegów i poniosły za to śmierć.
Tadeusz Borkowski, zaangażowany przez Schweitzera, zostaje kierownikiem technicznym pralni przy 11 Listopada 63, w chasydzkim podwórzu Halberstama. Będzie świadkiem wszystkiego, co się tu wydarzy. I jeszcze nie wie, że odegra tu główną rolę w swoim życiu. Nikt nie chciałby być zapamiętany z takiej roli.
Tymczasem świeżo upieczony esesman Robert Sierek po praktykach w Dachau, przyjeżdża do domu. W mundurze, w czapce z trupią czaszką wchodzi do swojej kamienicy przy Głowackiego w Bielsku, żeby powiedzieć żonie i córeczce, że wrócił i wstępuje na służbę do Auschwitz, więc będzie już blisko. Obiecuje, że zrobi wszystko, żeby jak najczęściej zaglądać do domu. Odnotowuje, że na chasydzkim podwórzu w Białej powstała pralnia pasiaków.