Beskidzki Kongres Kultury był dużym wydarzeniem w skali miasta, regionu, a nawet całego kraju. Organizacja tego typu wydarzeń w Bielsku-Białej cieszy. Dostęp do informacji na temat kosztów tego typu działalności stanowi jednak ważny element demokracji. Jak jest w tym przypadku? To skomplikowane.
Zorganizowana w drugiej połowie marca w Cavatina Hall impreza pod patronatem Ministra Kultury i Dziedzictwa oraz Prezydenta Bielska-Białej była wydarzeniem w stylu „wow”. Widowiskowe i efektowne imprezy nie odbywają się jednak za darmo. Każde tego typu działanie to konkretne kwoty pochodzące z pieniędzy podatników.
Fundatorzy tego typu imprezy, a więc obywatele, mają prawo znać koszty wydarzeń. Szczególne uprawnienia w obszarze kontrolowania władz lokalnych mają miejscy radni upoważnieni do składania interpelacji lub zapytań. Nie dziwi więc pytanie radnej Barbary Waluś.
W interpelacji z 27 marca radna pytała o koszty poniesione przez gminę Bielsko-Biała w związku z Beskidzkim Kongresem Kultury. W ustawowym terminie odpowiedzi udzielił jej, z upoważnienia prezydenta, wiceprezydent Adam Ruśniak. Treść odpowiedzi jest jednak zaskakująca. Radnej przedstawiono bowiem najpierw garść ogólnych informacji, a następnie zaproszono do Wydziału Kultury i Promocji. Dopiero w Urzędzie Miejskim miałaby poznać dane dotyczące wydatków.
W obliczu zaskakującej odpowiedzi wiceprezydenta zapytaliśmy Wydział Prasowy UM o koszty, jakie poniosło miasto, w związku z organizacją Beskidzkiego Kongresu Kultury. Sprawnie otrzymaliśmy odpowiedź przygotowaną przez Wydział Kultury i Promocji: W związku z organizacją Beskidzkiego Kongresu Kultury Miejski Dom Kultury poniósł wydatki w kwocie 199 022,95 zł, a Bielskie Centrum Kultury 27 500 zł i to są całkowite koszty wydarzenia – czytamy w odpowiedzi.
Ani temat, ani pytanie o koszty, ani nawet wymienione kwoty nie są kontrowersyjne. Skąd więc tak nietypowa odpowiedź na interpelację? Nie wiadomo. Pozostaje mieć natomiast nadzieję, że w kolejnej kadencji radni będą otrzymywali bardziej precyzyjne odpowiedzi niż wskazanie im miejsca w Urzędzie, gdzie mogą się czegoś dowiedzieć. Wszak nie po to są interpelacje, by ich gdzieś odsyłać.