Zdjęcia, filmy, Internet zmieniły podróżowanie, jakie towarzyszyło nam jeszcze 50 lat temu. Bo dzisiaj, zanim zaczniemy pakować walizki, plecaki, mamy w głowie już tysiące zdjęć i obrazów. Oczywiście zostawiamy za sobą codzienność (o ile potrafimy uwolnić się od komórek, komputerów i przekonania, że musimy ciągle być dostępni, a świat, który zostawiamy na chwilę bez nas się nie zawali), to jednak nie wyruszamy jak kiedyś ku nieznanemu. Zniknęły krańce świata; granice, o które zahaczały marzenia, wydają się - i są - na wyciągnięcie ręki. Zmierzamy ku obrazom, przestrzeniom, które mamy w głowie i teraz tego co odległe, chcemy dotknąć, posmakować. Poczuć zapach odwiedzanych miejsc, wsłuchać się w muzykę, wczuć się w emocje odwiedzanych miasteczek, wsi, spotkanych na drodze ludzi.
Wraz z wiekiem moje podróżowanie się zmieniło. Już nie gonię, pędzę, byle dalej i dalej. Dziś cenię sobie te chwile, kiedy mogę się zatrzymać, skupić na tym, co mnie zachwyca, nie chcę tylko zwiedzać, chcę kontemplować czas i przestrzeń. Każdy mój wyjazd to pewnego rodzaju pielgrzymowanie, bo wbrew powszechnie serwowanym opiniom nie jest prawdą, że z wiekiem mamy coraz mniej pytań i wątpliwości o sens tego, co robimy, dokąd zmierzamy, w co wierzymy.
Eric Emanuel Schmitt napisał, że „dzisiejsze pielgrzymowanie znacząco rożni się dzisiaj od tego, co było wczoraj. Wtedy pielgrzym utwierdzony w wierze, zakorzeniony w głębokim religijnym świecie, pielgrzymował, aby otrzeć się o to, co już wiedział. Współczesny pielgrzym jest zdecydowanie bardziej chwiejny, często osamotniony, wychowany w zsekularyzowanym społeczeństwie, na ogół ateistycznym, okazuje się bezradny wobec nieznanego źródła, co do którego ma wielkie oczekiwania wzmocnienia, odnowy czy przebudzenia wiary”.
Nie mam wątpliwości, że jestem zdecydowanie pielgrzymem z dzisiaj niż wczoraj. Nie mam gotowych stałych odpowiedzi, które by mnie zadowalały, wciąż muszę na nowo szukać, wsłuchując się w głos tych, co wątpią. Moje kolejne spotkanie z Toskanią tak też się zapowiadało.
Bo zakochałem się w Toskanii.
Zakochałem się w Toskanii, uwiodły mnie jej pagórkowate krajobrazy, porozrzucane między polami kamienne wille, (jakby żywcem wyjęte z „Gladiatora”), wijące się pomiędzy polami oliwek i winogron kręte drogi (niekoniecznie asfaltowe). Mógłbym godzinami siedzieć wieczorem przed domem i zamiast kojącej muzyki, słuchać niepowtarzalnych koncertów cykad. Zwiedzanie toskańskich miast to zdecydowanie coś więcej niż tylko podziwianie i oglądanie cudów architektury, malarstwa, etc.
Msza w Katedrze we Florencji w języku włoskim to zupełnie nowe doświadczenie, jedyne niepowtarzalne dotknięcie sacrum w nieznanej dotąd postaci. „Gdybym mówił językami, ludzi i aniołów” - te Pawłowe słowa wracają do mnie wciąż od nowa, kiedy stoję przed bazyliką Santa Croce. Wieczory w toskańskich restauracjach, migających tysiącem świateł, z dobiegającymi ze wszystkich stron gwarem i radosną muzyką rozmów dopełniają całości.
Siedzimy na tarasie przed naszą (tylko chwilowo, niestety) toskańską willą, cykady znów grają, domowe wino naszej gospodyni smakuje wybornie, może jeszcze napiszę coś więcej, ale nie dzisiaj.