Nadchodzi szkoła. Jęczą dzieci w sklepach, na papierniczych stoiskach, gdzie z rodzicami pakują do wózków zeszyty, długopisy, kredki, piórniki, strugaczki. Nadchodzi wielka, przeraźliwa nuda. I udręka. Czemu tak? Nowe pokolenia nauczycieli, kolejne reformy i zmiany, a szkoła wciąż kojarzy się z zakładem karnym.
Dzieci po ukończeniu przedszkola, w którym było fajnie, podekscytowane idą rozpocząć przygodę. Idą do szkoły ciekawe. Budzą się z radością, że już dziś szkoła, lekcje. Naprawdę, widziałem to. Nie żartuję. Starsze dzieci kpią z nich. Za chwilę inaczej będziecie mówić. Za chwilę wam tak radość wyparuje. I oczywiście mają rację. Spełnia się znów klątwa szkolna. Rodzice narzekają na nauczycieli, nauczyciele na rodziców. Rodzice i nauczyciele walczą z niechęcią dzieci. Dzieci robią, co mogą, żeby jakoś przetrwać. Wielka tortura i mordęga.
Wryły mi się w pamięć słowa Marii Skłodowskiej-Curie zapisane w jej listach: „Lepiej dzieci potopić niż uczyć je w dzisiejszych szkołach”. Ależ musiała być zła wtedy. Wściekła na szkolny system. Dziesiątki lat minęło, wojny, systemy, imperia padły, powstały nowe, a te jej słowa wściekłe wciąż dźwięczą. Wciąż je można powtarzać. Z sarkazmem, z kpiną, z żalem, z rozgoryczeniem. Zależy od dnia. Skłodowska postanowiła swoich dzieci do szkół nie posyłać i dopięła swego. Zapewniła córkom edukację domową. Sama wymyśliła własny, domowy system edukacji. Jedna i tylko jedna lekcja dziennie. Nielimitowana dzwonkiem. Trwająca tyle, ile potrzeba, żeby nie zgasła ciekawość. Proszę, wrzucamy kamyczki do szklanki. Woda się podnosi. Dlaczego się podnosi? Ciekawość dzieci jest niezmierzona, jak ocean. I żarliwa jak supernowa gwiazda. Żadne pytanie nie pada tak często, jak „dlaczego”. Po lekcji ruch, spacer. Podczas spaceru sprawdzanie w praktyce tego, o czym mówiono na lekcji. Potoczek płynie. W potoczku kamyczki. Rozmowy o tym, co dzieci interesuje, o ich wątpliwościach. I niezbędny czas wolny na pielęgnację radości i ciekawości życia. Samodzielność. Zaufanie do samodzielności dziecka, nawet jeżeli to czasem ryzykowne.
Oczywiście niewielu z nas potrafi wygospodarować czas, jak Sklodowska-Curie, żeby robić dzieciom szkołę w domu. Niewielu ma jej kompetencje. Niewielu ma znajomych, fajnych naukowców, którzy, jak znajomi Sklodowskiej jutro opowiedzą dzieciom o cudach matematyki, pojutrze o niezwykłościach biologii itp. Liczymy na szkołę. Jesteśmy zdani na szkołę.
A szkoła, jak walec miażdży wszelką ciekawość, zabija radość poznawania, rozgniata na plastelinowy placek, piorunuje nudą. Straszną, przeraźliwą, tępą, beznadziejną nudą, która dokumentnie roznosi w pył wszystko, co w tej niesłychanej przygodzie, jaką jest zdobywanie wiedzy, fascynujące i wspaniałe. Całe lata nudy i obrzydzania zdobywania wiedzy. Po kilku latach szkoły dziecko już ma wpojone, że grunt to przetrwać, jakoś przekombinować, przewlec się, dostosować, spełnić te durne wymagania, żeby się nikt nie znęcał, nie karał, nie groził i żeby jeszcze jakoś w tym wszystkim zachować osobistą godność. A my, rodzice zmuszeni jesteśmy patrzeć, jak ulatnia się z nich ta nieposkromiona ciekawość, jak przekierowują wysiłki na to, żeby się jakoś wymigać, uciec przed tą tępotą nudy i bezsensu.
Dlaczego w przedszkolu się dało, a w szkole już nie? Dlaczego jeszcze nauczanie początkowe spoko, a potem już zupełny dramat. I tylko te promyczki, te skarby oświaty, ci mistrzowie, których się potem pamięta całe życie, ci nieliczni, wyjątkowi, jak przypadkiem znalezione pożywne ziarna w korcu maku, nauczyciele i nauczycielki, o których dzieci mówią: „Jaka szkoda, że akurat ta pani odeszła, że już nas nie uczy. Jaka straszna szkoda!” I aż ci się serce rwie na pół, rodzicu, kiedy to słyszysz i wiesz, że to jedno źródełko, które wytrysło na pustyni dla twojego dziecka, może się już w jego życiu szkolnym więcej nie powtórzyć. Ta jedna pani, która rozumiała, która się uśmiechała, która była czuła i czujna na ich zainteresowania, która rozmawiała z nimi, która ich słuchala, i która umiała się dokopać do ich zasypanej przez system szkolny ciekawości. No niestety. Błysnęła i odeszła. Na emeryturę. Do prywatnej szkoły. Do Norwegii. Dokądś. Chyba każdy z nas pamięta takiego nauczyciela, który był po prostu fajny. I którego przedmiotu chciało się uczyć, bo to było ciekawe. Jak światło w mroku. Błysk między nudą a nudą. Pamięta się ich całe życie. Mistrzowie, którzy zwyciężyli ten ponury system nagradzający i promujący nudę, nudę, nudę.
Tę nudę pamiętam ze swojej szkoły sprzed lat. To patrzenie w okno, czekanie aż minie pierwsze piętnaście minut, drugie piętnaście i obrzydliwie się ciągnące trzecie. Osiem lat nudy. Osiem lat odsiadki w czymś, co podejrzanie przypomina zakład karny. Chodzenie parami w kółko na przerwach. Pośrodku nauczyciele strażnicy pilnujący, żebyśmy nie chodzili za szybko, żebyśmy nie tracili rytmu kółka, żebyśmy stali w kolejce do klasy po dzwonku w odpowiedniej odległości od ściany. Teraz jest gorzej. My mogliśmy wychodzić do toalety w trakcie lekcji. Nasze dzieci nie mogą, bo nauczyciel traci je wtedy z oczu. Musiałby wyjść z nim, a wtedy straci z oczu resztę klasy. Klincz. Kontrola się wzmogła w porównaniu z naszymi czasami. My mogliśmy na dużej przerwie wyjść na boisko poganiać. Nasze dzieci nie mogą. Po prostu nie wolno i już. Mają siedzieć w zamkniętych murach przez te wszystkie godziny, przez osiem lat, i starać się chronić mózgi przed zeżarciem przez nudę.
I naprawdę nie ma tu znaczenia, czy dostają zadania domowe, czy nie. Jeśli zadania domowe mają być przedłużeniem tej morderczej tępoty nudnej szkoły, to już i tak znacząco bardziej nie zaszkodzą. Jeśli miałyby być dopełnieniem frajdy z poznawania ciekawych rzeczy i zdobywania wiedzy, to dzieci robiłyby to tak, czy tak, bez zachęty.
Jakie znaczenie ma taki, czy inny zestaw lektur, jeśli każdy tytuł przerabia się na taką samą nudną szkolną papkę. Wielkie oburzenie co niektórych, że wśród lektur szkolnych jest komiks i zachwyt drugich, że super, że komiks są tak samo niepoważne w obliczu faktu, że w ramach przerabiania lektury na papkę, dziecko ma w odwiecznej tabelce wypisać cechy Mirmiła i nienawidzi tej tabelki, a tę nienawiść przenosi na komiks i na całą obfitą twórczość literacką.
Nauczyciele nie wiedzą, że to robią? Oczywiście, że wiedzą. Oni też są sponiewierani przez system. Ta wielka nuda zżera ich tak samo. A z nudą rozgoryczenie, zniecierpliwienie i najgorsza ze wszystkich obojętność. Mam wielką wdzięczność dla tych, którzy się temu nie poddali. Bo nie jest łatwo. Bo większość z nich jednak, jak sądzę, szła do zawodu, pragnąc wprowadzać dzieci w tę wspaniałą przygodę zdobywania wiedzy, a nie żeby się stać „klawiszami” więziennymi w zakładzie dziecięcym o lżejszym rygorze.
W kolejnych tekstach czytam, że Polska się pięknie rozwija, dużo rzeczy jest naprawdę świetnie, tylko ta kreatywność jakoś nam nie idzie. Nie mówię, że jej wcale nie ma, ale jak na tyle milionów ludzi, trochę jej malutko. Nie zbudujemy dobrego państwa, będąc pośrednikami, montażystami, składaczami części otrzymywanych z zewnątrz i przekazywanych dalej. Walimy głową w szklany sufit. Jakoś ta twórczość, innowacyjność, wynalazczość u nas potwornie kuleje. Ciekawe, dlaczego.
Z okazji rozpoczynającego się roku szkolnego życzę nam wszystkim, żebyśmy się zbliżyli do odpowiedzi na to pytanie.
Artur Pałyga