Nie zobaczymy już Wojtka Szczęsnego między słupkami. Nie tylko reprezentacji, ale w ogóle. Postanowił zakończyć sportową karierę i to w momencie dla wszystkich niespodziewanym. W momencie, w którym plotkowano, gdzie zagra w nadchodzącym sezonie. Odszedł z piłki na swoich zasadach. Tak samo, jak przez te wszystkie lata grał na boisku.
Trzydzieści cztery lata we współczesnym futbolu to nic. A już w przypadku bramkarza, to wręcz wiek "młodzieńczy". Wojtek przychodził przecież do Juventusu, by zastąpić klubową legendę, Gianluigi Buffona. Bramkarza długowiecznego, któremu cztery dychy na karku nie przeszkadzały, by utrzymać wysoki poziom sportowy. A to tylko przykład na to, że Szczęsny jeszcze mógłby pograć. Sam przecież napisał, że jego organizm jest w stanie znieść trudy sezonu. Serce już nie…
Odchodzi z futbolu człowiek, który w trudnym dla swojego klubu momencie, trudnym finansowo, okazał się być niespotykanym dżentelmenem. W przepchanym komercją świecie piłki kopanej jego ostatnie decyzje świecą niczym diament. Są iskrą nadziei, że zawodowy futbol nie jest do cna zepsuty. Mógł przecież odcinać kupony w Turynie, pobierając należne pieniądze. Ale on rozwiązał umowę za porozumieniem stron, bo wiedział, że odciąży finansowo Juventus. Mógł też podpisać jakiś kontrakt w arabskiej lidze i liczyć kolejne spływające miliony. Mógł wreszcie wrócić gdzieś do Polski, by połapać ekstraklasowe uderzenia. Ale on tego nie chciał. Woli poświęcić czas żonie i synom.
We Włoszech zostanie zapamiętany, jako człowiek i zawodnik niezwykły. Oglądałem wiele jego meczów. Im był starszy, tym bardziej zyskiwał w moich oczach. Śmiał się, że Italia była miejscem, w którym posadził na ławce dwóch najlepszych bramkarzy świata: "Gigiego" w Turynie i Alissona Beckera w Rzymie. Może i miało to formę dowcipu, ale… tak było. Na takim Wojtek był poziomie.
W Anglii, gdzie bronił bramki Arsenalu, też nie miał złej prasy. No, może poza papierosami, które – jak sam wiele razy przyznał – chętnie palił. Ale zagrał dla "Kanonierów" ponad 180 gier. Byle "chwytacz piłek" tylu spotkań na pewno by nie zaliczył. Klub z Londynu pamiętał o nim nawet po latach. Przypominał jego interwencję - Szczęsny w wyjazdowym starciu z Liverpoolem najpierw obronił jedenastkę wykonywaną przez Dirka Kuyta, a po chwili w jeszcze lepszym stylu odbił jego dobitkę – składając mu na swoich oficjalnych stronach życzenia urodzinowe. Nie każdy były gracz tego doczekał…
W Turynie po jego decyzji zamieszczono wpis i zdjęcie, podpisując go: "wyjątkowy bramkarz, wyjątkowy człowiek". A pod nim, w komentarzach, kibice "Juve" domagają się, by pożegnać go na stadionie. Bo zasługuje na to, jak nikt inny od dawna. Ilu polskich piłkarzy może powiedzieć, że mają podobny status w czołowych klubach świata?
Wojtek mógł. I może.
W reprezentacji wiodło mu się podobnie. Im był dojrzalszy, tym lepszy. Cierpliwie czekał na swój moment. Sam poniekąd dawał chwile chwały innym. Pewnie niezamierzenie, ale jednak. Pamiętam Euro 2012, tamtą czerwoną kartkę, podyktowany rzut karny i popis zmiennika, Przemysława Tytonia, za którym stała "ściana naszych pragnień", a który obronił jedenastkę. Wtedy Szczęsny był tym złym. Obwiniano go. Cztery lata później we Francji to kontuzja uniemożliwiła mu grę w większości meczów mistrzostw. Między słupki wskoczył Fabiański i… grał jak z nut. A on ciągle czekał. Mierzył się z krytyką, często słuszną. Choćby po mistrzostwach globu w Rosji. Innym zaś razem niesprawiedliwą. Był idealnym dowodem na stwierdzenie, że łaska kibica "na pstrym koniu jeździ".
Po 2020 roku wskoczył na niewyobrażalne obroty. Był najpewniejszym punktem kadry. Wygrał jej – i nam – niejeden mecz. A ukoronowaniem tej kariery był mundial w Katarze. Tam został murem, którego skruszyć nie mógł nawet sam Messi, wykonujący rzut karny.
Ale ta kariera obaliła też stereotypy. Unaoczniła, że nie każdy piłkarz to pusty, niemający nic do powiedzenia facet. Wojtek potrafił mówić. Udzielał niezwykle ciekawych, merytorycznych, często zabawnych wywiadów. Był przy tym naprawdę szczery. Uciekał od wyuczonych formułek. Potrafił rozbawić. Nie dawał się też wciągać w redaktorskie gierki, choćby w ostatnim wywiadzie u Kuby Wojewódzkiego, który mocno ciągnął go na polityczne wody. A on te jego przynęty skutecznie omijał. I ripostę miał błyskawiczną i ciętą.
Był Wojtek Szczęsny bramkarzem wybitnym. Jednym z najlepszych jakiego mieliśmy. Przedstawicielem mojego pokolenia w historii polskiej piłki. Cieszę się, że właśnie takiego gościa "z moich roczników", mogłem oglądać i słuchać. Wierzę, że znajdzie godnych następców. I jako zawodnik. I jako człowiek.
Dobrze, że byłeś! Dzięki, że byłeś, Wojtek!