Bieżące wypadki zmuszają mnie do pozostawienia na chwilę opowieści o Zoë Jekels, choć pozostaniemy w kręgu psychoanalizy. Sprawy, o których poniżej, można wyjaśnić przy pomocy pojęć wymyślonych i spopularyzowanych przez Freuda i jego uczniów.
Dobrych kilka lat temu wymyślono zapadający w pamięć slogan reklamowy dla Bielska-Białej: „przeżyjesz dwa razy więcej”. Jak wiele tego typu ogólnikowych stwierdzeń, było ryzykowne. Należało do grupy haseł podatnych na twórcze, złośliwe rozwinięcie albo pchających wyobraźnię odbiorcy w niepożądane rejony. Spośród nich drażni mnie najbardziej „coś tam, coś tam to nasza pasja”. Widujemy je w tylu użyciach, że chyba przez leniwych marketingowców kopiowane jest z jakiegoś fachowego podręcznika. Mój ulubiony wariant to „Proktologia to nasza pasja!”, co widziałem na banerze gdzieś koło Skoczowa. Pośladki potencjalnego pacjenta zwierają się odruchowo na myśl o spotkaniu z tymi pasjonatami. Wyobraźcie sobie. Pasjonat to ktoś, kto traktuje swoje zajęcie jak hobby (wolelibyśmy medyków profesjonalistów, a nie hobbystów, nieprawdaż?). Ale słowo pasja ma przecież dodatkowe, może bardziej podstawowe znaczenia. Przede wszystkim odnosi się do cierpienia, również do cierpienia Chrystusa – przypomnijcie sobie o widowiskach pasyjnych czy głośnym swego czasu filmie Mela Gibsona. Może też oznaczać wściekłość, kiedy coś „doprowadza do pasji”. Te znaczenia mamy z tyłu głowy (czyli w podświadomości), co oznacza, że choćbyśmy nie chcieli, wpływają na nasz odbiór przedsięwzięcia, które przystępuje do gry rynkowej z pasyjnym sloganem na sztandarach. Zwizualizujmy to sobie: wściekły proktolog-hobbysta, przysparzający cierpień i doprowadzający do pacjentów do wściekłości – ałaaa, nie idę tam. Wiele lat temu jakiś moloch finansowy reklamował się hasłem „Duży może więcej!”, co niezadowoleni klienci (albo konkurenci) rozwijali do smutnego: „Duży może więcej spieprzyć…”. Za pomocą wizualizowania czy próby doprowadzenia do absurdu warto testować nazwy firm. Otwieramy na przykład aptekę czy centrum medyczne i nazywamy ją „Medea”, nie myśląc o tym, że znaczy to po prostu „apteka imienia słynnej mitologicznej trucicielki i morderczyni dzieci”. Jest takie coś w Cieszynie i Mazańcowicach, brrr.
Z kolei gdzieś między Oświęcimiem a Skawiną działa stacja benzynowa pod szyldem Trzebol. Nazwa ta miała, zdaje się, nawiązywać do miejscowości, ale mimowolnie oddaje hołd ofiarom okrutnej barokowej mody na cienko śpiewających mężczyzn. Utalentowanych wokalnie chłopców poddawano więc kastracji, zwanej też wytrzebieniem, aby nie przechodzili mutacji. Osoba poddana takiemu zabiegowi to kastrat albo trzebieniec, więc zgrubienie „trzebol” oznaczałoby… otyłego trzebieńca? Możliwa jest też interpretacja lingwistyczno-globalistyczna. W Małopolsce problemem językowym jest wymowa sąsiadujących spółgłosek „t” i „rz” – zamiast „trzeba” słyszymy tam „czeba”, a zamiast „trzy” – „czy” (stąd w słynnym skeczu kabaretu Dudek pytanie, „czy chodzi o czy pytajne czy czy wzięte liczebniczo?”). W Korei Południowej znane są czebole, które z małych firm prywatnych rozrosły się do wielkich koncernów, wieloma nićmi splątanych z władzą. Może właściciel stacji benzynowej ma taką właśnie wizję przyszłości swojej firmy, ale postanowił „wziąć ją” liczebniczo? Na miejscu będzie tu jednak przypomnienie, że lęk przed kastracją jako składnik kompleksu Edypa, należy do kluczowych pojęć psychoanalizy od jej zarania.
Aż człowiek tęskni do przaśnych nazw z początków odrodzenia kapitalizmu w Polsce, w typie „Januszex” z nieodłącznym holistycznym skrótem P.P.H.U. (oznaczał przedsiębiorstwo zarazem producyjne, jak i handlowe i usługowe). Tęskni, a raczej tęskniłby, gdyby nie znał nazwy „Drutex”, której autor powinien mieć abonament u dobrego psychoanalityka ufundowany przez Izbę Gospodarczą Przemysłu Erotycznego, gdyby takowa istniała.
Hasło „przeżyjesz dwa razy więcej” lubiłem sobie wyobrażać jako podpis pod słynną rzeźbą Grupa Laokoona. Mogłoby też propagować jakiś sport kontaktowy (na przykład zapasy) lub niemonogamiczne formy aktywności seksualnej (swingowanie?). Przeżycia mogą być przecież różne.
Z pewnością hasło podobało się lokalnym gangsterom, dostarczającym środki psychoaktywne samobójcom na raty. Zresztą przestępcy ci, jako oferujący chemiczną drogę do „odmiennych stanów świadomości”, niewątpliwie są dłużnikami psychoanalizy. Nie wiem, czy ktoś w ratuszu to sobie uświadomił, w każdym razie od jakiegoś czasu „przeżyjesz dwa razy więcej” zastępuje slogan „miasto splotów”. To było mistrzowskie posunięcie. Udało się z pola skojarzeń wyłączyć efekty pracy dealerów narkotykowych, a zachować związki z Grupą Laokoona (jakże słusznie, rzeźba jest w zbiorach watykańskich!), zapasami sportowymi i erotycznym splątaniem ciał.
Zanim zostaliśmy miastem splotów, echo zarzuconego hasła „… dwa razy więcej” pojawiało się w życiu miasta w formie zredukowanej do „powiesz dwa razy częściej »b«”. Bo jeśli gramy charytatywnie w Bielsku-Białej, to dobbro. Udało się nawet upowszechnić modę na to powtarzanie, co widać choćby w nazwie portalu lubbie.pl. Czy idzie za tym jakieś poważniejsze otwarcie na osoby jąkające się, trudno stwierdzić, ale byłoby super, gdyby za chwytem marketingowym kryła się jakaś aktywność na rzecz osób z różnego rodzaju odmiennościami, od tak drobnych jak jąkanie począwszy.
Echem hasła „… dwa razy więcej” jest też logo promujące kandydowanie miasta do miana europejskiej stolicy kultury. Dwie litery B, przy czym prawa jest lustrzanym odbiciem lewej. Ten znak ma jedną wielką zaletę: twórca (twórczyni?) powstrzymał się od użycia odpustowych gradientów (płynnych przejść kolorów, jak w zmodyfikowanym kilka lat temu znaku promocyjnym miasta). Niepokoi jednak idea odbicia. Może oznaczać brak kreatywności, skłonność do kopiowania. Może jednak chcemy powiedzieć, że tutaj „odbija” dwa razy mocniej? Byłoby to interesujące wyjaśnienie, dlaczego właśnie u nas zaczęła się polska psychoanaliza. Ciekawszy jest jednak trop antropomorficzny. Bezrefleksyjna pamięć z dzieciństwa podpowiada, że duże B ma dwa brzuszki. Litości! Teraz dopiero widzę tę bzdurę. Krowa ma cztery żołądki (choć właściwie jeden czteroczęściowy), a brzuch jeden. Znacie jakieś wielobrzuszkowe stwory? Górna wypukłość litery B to raczej wydatny biust, dolna – brzuch, może tknięty otyłością, a może brzemienny nowym życiem. To raczej profil jakiejś neolitycznej Wenus, choć dla zachowania równowagi płci powiedzmy, że mógłby też tak wyglądać profil mężczyzny – zawodnika sumo. Możemy też rozważyć hipotezę, że to widok z góry. Wtedy owe „brzuszki” ewidentnie przegrywają ze skojarzeniem z wydatnym biustem. Tak czy owak, znak niewątpliwie opowiada o jednopłciowym, raczej żeńskim spotkaniu. To spotkanie miłosne czy nienawistne? Chwila przed pocałunkiem czy pojedynek? Rozmowa czy pyskówka? Sprawa by się wyjaśniła, gdybyśmy wiedzieli, co te damy (lub zapaśnicy) robią z rękami. Niestety, chwalebna syntetyczność znaku pozbawia nas tej informacji. Patrzenie na owe litery jak na symbole antropomorficzne prowadzi do jeszcze jednej obserwacji. Bez względu na to, czy to widok z góry, czy z boku – brakuje głowy! Trzeciorzędowe cechy płciowe tak, głowa – nie. Jak to się mówi: Freud tłumaczy takie przypadki.
W pewnym tekście naukowym spotkałem ostatnio zdanie, które może tu posłużyć za pointę. Autorka chwali tam inną autorkę za narrację, która „skłania czytelniczkę do myślenia nie tylko głową, ale całym ciałem”. Do tej pory o myślenie nie tylko głową posądzano raczej facetów, ale cóż, dbamy o równość – ten dobrostan należy się również paniom.