Batumi wygląda jak połączenie Międzyzdrojów i Dubaju w Meksyku. W ogóle Gruzja wygląda, jakby była w Meksyku, który zamiast Stanów Zjednoczonych ma za granicą Rosję.
Piszę ten felieton z wakacji, siedząc na dachu rodzinnego hotelu w Gonio, koło Batumi przy akompaniamencie nie milknących cykad oraz rosyjskiego disco z oddali. I będzie to wakacyjny felieton złożony z impresji, wrażeń, notatek, błysków z zachodniej części Gruzji. Z Kolchidy.
Kiedy się jest w Polsce i się wybiera do Gruzji, i się przegląda teksty, zdjęcia, filmiki zrobione przez Polaków w tym kraju, można odnieść wrażenie, że ta część świata jest pełna Polaków przylatujących tu tanimi liniami, witanych szczególnie serdecznie przez połączonych z nami we wspólnej niechęci do potężnego, zagrażającego światu wroga. Że aż strach tu przyjeżdżać, bo wszyscy tu z Polski przyjeżdżają, przyjeżdżali albo za chwilę przyjadą.
No więc nie. Podczas dwóch tygodni pobytu polski język zdarzyło nam się migawkowo usłyszeć może dwu, może trzykrotnie. A Gruzini, u których mieszkaliśmy, i drudzy Gruzini, u których mieszkamy, i Gruzini napotykani nie dziwią się, że jesteśmy z Polski, ale też nie jest to dla nich coś oczywistego. Szczególnie na wybrzeżu dookoła Rosjanie, Rosjanie, Rosjanie i język rosyjski. Jak zapewne dwadzieścia lat temu i czterdzieści, i sto, i sto pięćdziesiąt. Uśmiechamy się do nich, a oni do nas. Wymieniamy grzecznościowe uprzejmości. Czytamy sobie wiadomości z wojny, a w gruzińskiej taksówce słuchamy rosyjskiego przeboju: Ty maja liubimaja, ty maja krasiwaja. A w nocy rosyjskich imprez z ogródka obok i rosyjskich dyskotekowych piosenek z restauracji i klubów. Gruzini, których spotykamy w lokalach, sklepach, aptekach, taksówkach prawie nigdy nie rozumieją po polsku (raz ktoś dziwił się bardzo, że nie rozpoznaje, co to za język), dość często ni w ząb po angielsku, ale po rosyjsku zawsze. Nie piszę tego dlatego, że się dziwię, ani żebym tego nie rozumiał, ani że coś nie ok, ale dlatego, że nie spotkałem się z tą informacją w żadnej z relacji, w żadnym z blogów i w żadnym z filmików, jakie przeglądałem, przygotowując się do wyjazdu, a wręcz nieraz sugerowały one co innego. I że jest w tym pewna dziwność, czytać polskie gazety i być tu, na tym śniadaniu w gruzińskim hotelu, gdzie jesteśmy jedynymi nierosyjskimi gośćmi. Tak. Jest w tym pewna dziwność. Rodziny z dziećmi, z zabawkami, przytulające się pary, imprezujące grupy, a w gazetach zdjęcia z wkraczania Ukraińców do Sudży. Jest w tym pewna dziwność.
– Pan się dziwi, że jesteśmy Polakami? Nie ma ich tu? - pytam taksówkarza, gdy wiezie nas przedziwnymi skrótami przez góry, żeby ominąć wieczne korki w Batumi, gdy wracamy z imponującego, onegdaj największego w Związku Radzieckim, ogrodu botanicznego.
– Polacy tu przyjeżdżają tylko w grupach. Nie spotkałem dotąd takich, jak wy, indywidualnych – usprawiedliwia się.
– Skąd znasz rosyjski? - ciekawi się dwukrotnie młodszy ode mnie syn naszego gospodarza. Kiwa głową ze zrozumieniem, gdy mówię, że ze szkoły.
– A ty? - pytam. Rozmawiamy po angielsku.
– Pracuję tu w turystyce. Nie da się nie znać rosyjskiego, pracując w turystyce w Gruzji – mówi po angielsku. Dodaje, że woli rozmawiać ze mną po angielsku.
– Jeśli mogę nie mówić po rosyjsku, wolę nie – wyjaśnia. Uśmiecha się, gdy mówię, że mamy chyba, Polacy i Gruzini, podobnie złe, historyczne doświadczenia z Rosją.
– Yes. You're right – kończy ten wątek. I wraca, z sercem na dłoni, do rosyjskich gości. Bo gość to dar od Boga. Usłyszałem to tu kilkakrotnie.
To rzeczywiście niezwykłe i odczuwam to tu na każdym prawie kroku. Gość to dar od Boga. Nawet, jeśli prowadzi się interes, hotel, restaurację, sprzedaje się w sklepie, przechodzi się ulicą i widzi się turystów itp., robi się trochę więcej niż wymagałby tego interes. Potrzeba ci pomocy w czymkolwiek? Pomogą. Serdecznie. Dodadzą od siebie. O nic się nie martw. Gdzie chcesz się dostać? Zawiozą. Mają czas. Dziecko zachorowało? Przyjedzie siostra żony, która jest pielęgniarką. Posiedzi z nim cały dzień. Zrobi, co trzeba najlepiej, jak się da. Nie mów jej nic o zapłacie. Jesteś gościem.
Ani razu nikt tu nas nie próbował orżnąć, oszukać, naciągnąć na coś. Kiedy źle usłyszałem cenę za kurs od taksówkarza, i nieświadomie podwyższyłem ją o piętnaście procent, nie mając z tym problemu, bo i tak spokojnie i ok, poprawił mnie, że należy się mniej. I dorzucił żart.
Cieszymy się, gdy w kolejce linowej w Batumi jedziemy w wagoniku z Kazachami. On, ona i maleńkie dziecko. Rozmowa. Po rosyjsku. Pytają nas, czy to prawda, że u nas jest tylu uchodźców z Ukrainy. Są zdumieni, gdy mówię, że ze dwa miliony, może więcej. Słyszeli o tym, ale nie wiedzieli, że aż tylu. Mówią, że u nich bardzo dużo Rosjan, którzy uciekli z Rosji, gdy wybuchła wojna. I Ukraińców też, ale nie aż tylu. - W naszym kraju jest dużo ludzi, którzy uciekli – mówią i zapraszają, że też jest pięknie.
Bo Gruzja jest piękna. Powtarzam im to tutaj, i powtarzam. Że to przepiękny zakątek Ziemi. Kaniony, rzeki, góry. Priekrasnyje.
Jest pewien rodzaj niedbałości. Puszczenia rzeczy, niech się dzieją. Jak te psy. Szczepią, klipsują im uszy i puszczają wolno. Niech sobie żyją, jak chcą. Jak te świnie, nie utuczone, szare, bo wytarzane w błocie i kurzu, chodzące swobodnie po wiejskich uliczkach. Jak te wszędzie widoczne krowy, które przechadzają się ulicami wsi i miasteczek, wylegują się na plaży i wieczorem stoją przed furtką i czekają, aż gospodarze im otworzą. Nie trzeba wszystkiego dopinać, dopilnowywać. Trzeba zrobić to, co konieczne, a reszta dzieje się sama i trzeba się z tym pogodzić.
Jeśli rzucone gdzieś śmieci nie przeszkadzają, to niech sobie leżą. Co z tego, że w domu są niedoróbki, tu czegoś brak, tam się sypie. Dopóki można nic z tym nie robić, to po co? Puszczenie rzeczy luzem. Niech się dzieją. I to jest Meksyk. Tak sobie to nazywam, po swojemu, przepraszam.
Pierwsze godziny w Gruzji, kiedy Davit wiózł nas z lotniska i patrzyłem na te ulice, domy, podwórka, na tę całą, w swoim rodzaju, niedbałość, niedocyzelowanie, zróbmy co konieczne, a dalej niech się dzieje, czy to tynk na ścianie, czy ogródek przed domem, czy chodnik, miałem uderzające skojarzenie z jazdą przez nieskończony, na pograniczu rozpadu, a jednak trwający, bezkres Mexico City. I pomyślałem, że świat dzieli się na Stany Zjednoczone i na Meksyk. Gruzja zdecydowanie jest po meksykańskiej stronie tej granicy. My po tej drugiej. Z wszystkimi za i przeciw.
Piszę ten felieton niedbale. Bez wiodącej myśli. Bez wniosków. Niech płynie, jak gruzińskie wino, jak domowa czacza sprzedawana na straganie w butelkach po lemoniadzie.
Świat w każdej chwili może się wywrócić. Cyzelowanie nie ma sensu. Ten dziwny balans odczuwalny tu jest w każdej chwili. Trzymajmy się razem, póki można. To jest najważniejsze. I pijmy wino. Bo jest! Gaumardżos!