Może być trójbój czy dzisięciobój, niech będzie dwuoburz. Inauguracja igrzysk olimpijskich w Paryżu wzbudziła bowiem dwie fale oburzenia. Jedną lokalną, związaną z zawieszeniem komentatora TVP Przemysława Babiarza za wygłoszenie politycznej interpretacji piosenki Imagine, drugą globalną – na tle kontrowersji co do znaczenia jednego z obrazów wielogodzinnego widowiska plenerowego, w które Francuzi przekształcili uroczystość rozpoczęcia igrzysk. Obydwa wzmożenia najlepiej byłoby skwitować krótkim „he! he!”, jak pisał Przybyszewski, jednak zatrzymajmy się przy nich na chwilę.
Wychwytywanie bzdur, jakie udało się powiedzieć komentatorom sportowym podczas transmisji na żywo należy do szczególnych atrakcji śledzenia wydarzeń sportowych w telewizji. Do klasycznych przykładów należy okrzyk z transmisji zawodów jeździeckich „wszystko w rękach konia”, ale przecież każdy może wydobyć z pamięci dziesiątki innych. Kto miał okazję mówić do ludzi na żywo, „z głowy”, i nigdy nie zaplątał się we własnych porównaniach czy metaforach, niech pierwszy rzuci kamieniem. Ja na pewno nie rzucę, bom grzeszny i sam pełen winy. Ale odnoszę wrażenie, że liczba kiksów językowych w dorobku komentatorów zdecydowanie przekracza średnią. Nawet politycy i kaznodzieje pozostają w tyle. W tym wyścigu dziennikarze sportowi czują na plecach oddech jedynie fachowców od marketingu (polecam opisy win czy perfum) oraz różnego rodzaju „kołczów” czy innych apostołów „dobrego życia”. Podejrzewam, że na rozmowach kwalifikacyjnych do redakcji sportowych zdolność do kwiecistego mówienia jest wysoko punktowana.
Z pewnością nie bada się tam wiedzy ogólnej, ani tym bardziej umiejętności oceny zjawisk artystycznych. W początkach ruchu olimpjskiego igrzyskom sportowym towarzyszył Olimpijski Konkurs Sztuki i Literatury. Odbywał się w latach 1912–1948 w sześciu konkurencjach (poezja, proza, rzeźba, malarstwo, architektura, muzyka). Polacy zdobyli na nich ogółem osiem medali – trzy złote (poeta Kazimierz Wierzyński, rzeźbiarz Józef Klukowski i kompozytor Zbigniew Turski), dwa srebrne (graficzka Janina Konarska i ponownie Józef Klukowski) oraz trzy brązowe (grafik Władysław Skoczylas, prozaik Jan Parandowski i grafik Stanisław Ostoja-Chrostowski). Dla porównania w olimpijskich zawodach sportowych reprezentanci Polski zdobyli w tym okresie więcej, bo 21 medali, ale złote – jak artyści – tylko trzy (Halina Konopacka, Janusz Kusociński i Teresa Walasiewiczówna).
Inicjatorem wprowadzenia konkursu artystycznego do igrzysk był twórca ruchu olimpijskiego Pierre de Coubertin, pomysłodawcą rezygnacji – Szwed Sigfrid Edström, który kierował Międzynarodowym Komitetem Olimpijskim od 1942 (formalnie 1946) do 1952 roku. O ile motywacja wprowadzenia sztuki na igrzyska jest oczywista (starogrecka idea kalokagatii – połączenia piękna i dobra – była jednym z elementów pomysłu Coubertina na odrodzenie igrzysk), to na wyjśnienie jej usunięcia mam własną teorię – po prostu komentatorzy sportowi byli „za krótcy”, za bardzo niekompetentni w tej dziedzinie.
Pan Babiarz (który zresztą chwalebnie wyróżnia się wśród komentatorów kulturą słowa, jako absolwent krakowskiej PWST, a wcześniej student teatrologii na UJ), słysząc słynną piosenkę Lennona, miał powiedzieć, że zaprezentowane w niej marzenie o świecie bez konfliktów, to wyraz światopoglądu komunistycznego. Biorę z internetu anonimowe tłumaczenie słów Lennona: „Wyobraź sobie, że nie ma raju (…) nie ma piekła, (…) nie ma państw (…), Nie ma za co zabijać, ani poświęcać życia (…), nie ma też religii (…), nie ma majątków (…), Nie ma powodu dla chciwości, ani głodu (…), Wyobraź sobie (…) ludzi żyjących chwilą obecną, (…) Wyobraź sobie ludzi dzielących ze sobą cały świat (…)”. Owszem, wiele cech tego marzenia przypomina projekt komunistyczny, ale w tym samym stopniu zbliża się również do wizji raju na ziemi tworzonych przez inne utopie, również te, które miały źródło w chrześcijaństwie.
O ile od utopii chrześcijańskich marzenie Lennona różni się odrzuceniem religii jako jednej z opresyjnych instytucji społecznych, to od projektu komunistycznego jest równie odległe – z powodu skrajnego indywidualizmu i anarchizmu. Istotą idei komunistycznej było przecież podporządkowanie jednostki społeczeństwu, co Majakowski ujął w znane słowa: „Jednostka niczym, jednostka bzdurą”. Lennon i cały ruch hipisowski występował przeciwko zastanemu porządkowi społecznemu w imię wolności jednostki – w kontekście rozwiniętych krajów Zachodu prowadziło to niekiedy do fascynacji czerwonymi ideami, czasem powierzchownej (czapki à la Che Guevara), czasem zbrodniczej (terroryści spod znaku Frakcji Czerwonej Armii zwanej grupą Baader-Meinhoff); w kontekście wschodnioeuropejskim – do oporu (biernego, ale w przypadku niektórych osób – czynnego) przeciwko komunizmowi. Z tego powodu historycy włączają ruch hipisowski i pokrewne zjawiska z lat 60. do nurtu kontrkultury. Pan Babiarz, który chyba przecież to wszystko wie, swoim komentarzem nie chciał chyba zasugerować, że były marszałek sejmu Ryszard Terlecki w młodości chmurnej i durnej wspierał komunizm? Może to był skrót myślowy, ale wyszedł kiks – równie kompromitujący, jak gdyby komentując zawody sportowe dziennikarz pomylił falstart ze spalonym. Słysząc o karze dla Babiarza, pomyślałem w pierwszej chwili – super, będą komentatorów sportowych karać za mówienie głupot. Jednak władze telewizji chyba zrozumiały, że musiałyby być konsekwentne, bo inaczej wyjdzie na to, że wpadkę wykorzystały dla ukarania dziennikarza za gorliwość w popieraniu poprzedniego kierownictwa. Ale wtedy nie miałby kto komentować sportu. Więc Babiarza odwieszono.
Kiksy komentatorskie przy okazji inauguracji igrzysk to nie tylko specjalność telewizji państwowej. Oglądałem to w innej stacji – tam też komentatorzy do zwolnienia. Przykład najbardziej jaskrawy dotyczył sekwencji dotyczącej wielkiej rewolucji francuskiej 1789. W oknach widać było bezgłowe damy trzymające głowy w dłoniach, mogące kojarzyć się z postacią Marii Antoniny, ale zostały zmultiplikowane, co było czytelną aluzją do innych ofiar rewolucyjnego terroru, całość odbywała się w miejscu, gdzie w czasach terroru pracowała gilotyna. Śpiewano rewolucyjne piosenki, a grała heavy metalowa grupa Gojira. Tymczasem komentator bzdurzył o późniejszej o ponad 80 lat Komunie Paryskiej i udziale w niej Polaków…
Francuzi zrobili ceremonię inauguracji w formie widowiska plenerowego site specific (czyli ściśle związanego z miejscem), w którym – jak zawsze organizatorzy igrzysk – chcieli połączyć ideę olimpijską z autopromocją. A że olimpizm zrodził się we Francji i u jego podłoża leży rewolucyjne hasło liberté – égalité – fraternité (wolność, równość, braterstwo; od 1848 oficjalna dewiza Republiki Francuskiej) oraz zrodzona w czasie rewolucji idea praw człowieka (Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela, sierpień 1789: „Ludzie rodzą się i umierają wolni i równi wobec prawa”), uczynili z tych słów punkt wyjścia dla scenariusza widowiska, przy czym trzeci człon zmienili na siostrzeństwo, zgodnie z aktualnymi tendecjami do podkreślania roli kobiet w historii.
W tym scenariuszu najtrudniejszą i najbardziej kontrowersyjną była właśnie ta sekwencja rewolucyjna, zatytułowana Liberté (wolność). Znamienne, że pokazano ją przez postać ofiary terroru, kobiety, w dodatku korzystając ze znanego motywu malarstwa chrześcijańskiego (zdekapitowany męczennik z własną głową w dłoniach znany z różnych obrazów i rzeźb średniowiecznych).
Kolejnym akcentem łączącym chrześcijaństwo, kwestię kobiecą i promocję francuskich tradycji była postać kobiety-rycerza w srebrnej zbroi, do której przymocowana była flaga olimpijska (sekwencja przed wciągnięciem flagi na maszt) – oczywiste nawiązanie do postaci Joanny d’Arc, „dziewicy orleańskiej” – francuskiej bohaterki narodowej i katolickiej świętej. Biorąc pod uwagę silne we Francji przywiązanie do idei świeckości państwa (również wywodzące się z czasów rewolucji 1789 roku), kluczowe miejsce tej sceny w scenariuszu jest o wiele bardziej zaskakujące niż obecne w innych scenach motywy antyczne i genderowe, które wywołały tyle kontrowersji.
Ciekaw jestem, kto pierwszy połączył obraz uczty w sekwencji zatytułowanej Festivité (co może oznaczać ‘świętowanie’, ‘uroczystość’, a bardziej potocznie – ‘imprezę’ czy ‘balangę’; pokrewne słowo: festiwal) z Chrystusową Ostatnią Wieczerzą albo ze słynnym mediolańskim freskiem Leonarda da Vinci przedstawiającym ten motyw?
Logika tej myśli jest słaba i bardzo pokrętna. U Leonarda jest trzynaście postaci (Jezus i apostołowie), tu – osiemnaście za stołem plus wjeżdżający nieco później Dionizos (w moim telewizorze nazwany rzymskim imieniem Bachus, co jest kolejnym kiksem, bo Coubertin nawiązywał do tradycji greckich, a nie rzymskich; jeśli są jeszcze jacyś wyznawcy religii starożytnych Greków, mogliby w tej pomyłce dostrzec obrazę swoich uczuć religijnych). U Leonarda (i pewnie na wszystkich innych przedstawieniach Ostatniej Wieczerzy) przy stole są sami dorośli mężczyźni – tu było towarzystwo różnopłciowe plus jedno dziecko (boga miłości Erosa przedstawiano czasem jako dziecko, zwłaszcza w tradycji rzymskiej, gdzie nazywał się Amor lub Kupidyn). Zwracano uwagę na ozdobę na głowie jednej z postaci francuskiego widowiska, jakoby parodiującą aureolę, tyle że u Leonarda nikt aureoli nie ma, nawet Jezus. Owszem, u mojej babci w sypialni wisiał nad łóżkiem oleodruk przedstawiający Ostatnią Wieczerzę Leonarda z domalowaną Jezusowi aureolą; wiele mniej znanych przedstawień tej sceny oczywiście korzysta z aureoli. Jednak jeśli ktoś mówi, że owe druty wystające z ozdoby na głowie jednej z kobiet uczestniczących w scenie Festivité, to dowód, że twórcy chcieli sparodiować Leonarda – to nie. Pytanie najważniejsze: co nawiązanie do obrazu Leonarda miałoby wnieść do wymowy całości widowiska? Nijak to się nie klei. A kiedy przyjąć interpretację mitologiczną, wszystkie klocki wskakują na swoje miejsce: owo grono uczestniczących w uczcie to my, z olimpijskim dystansem (jak bogowie z Olimpu) obserwujący zmagania zawodników, czerpiący przyjemność z ich wysiłków, a czasem cierpienia i ubogacający sobie to świętowanie jedzeniem i piciem (pewnie częściej piwa niż wina). Bo cóż innego miałby znaczyć wjazd na półmisku Dionizosa o ciele barwy smerfa?
Niemniej jednak udało się wywołać globalne oburzenie, w którym w jednym szeregu stanęli amerykański miliarder Elon Musk (właściciel Twittera, który nazwał X) i rosyjski polityk Dmitrij Miedwiediew (kiedyś zmiennik Putina w funkcji prezydenta) obok osób, które dały sobie wmówić, że ktoś postanowił zadrwić z tego, co dla nich święte i poszły za tym jak w dym, co zmusiło do reakcji nawet Stolicę Apostolską. Mamy tu do czynienia z jednej strony z ciekawym mechanizmem prowokacji (i w okolicach Muska lub Miedwiediewa szukałbym jej autorów – w przeliczalnym na dolary interesie sieci społecznościowych są takie kontrowersje, a Moskwa chce zohydzić igrzyska, z których została wykluczona). Z drugiej strony to świadectwo, jak bardzo słabo – jako ludzie Zachodu – znamy swoje własne dziedzictwo. A przecież składają się na nie zarówno chrześcijaństwo jak antyk, idea Civitas Dei na równi z ideą świeckiego państwa, rewolucja i Wandea, attycka rozpusta, średniowieczna asceza i gargantuiczne rozpasanie, samobiczowanie i nowoczesny kult ciała. Prawdziwy front wojny kulturowej przebiega właśnie tutaj. Przeciwstawienie się cynicznym manipulatorom wymaga jednak trochę wysiłku, wyjścia ze strefy (dionizyjskiego, a jakże) komfortu, wyrobienia w sobie nawyku podejrzliwego sprawdzania faktów.
PS. TYLKO DLA DOROSŁYCH. Sama idea olimpijska wywodzi się z krytyki chrześcijaństwa. W drugiej połowie XIX w. niektórzy myśliciele rozpoznawali chrześcijaństwo jako szkodliwy kult słabości. Pisał Nietzsche, że chrześcijaństwo to „litość czynna dla wszystkiego, co nieudane i słabe”, że wytworzyło „zwierzę domowe, zwierzę stadne, chore zwierzę człowiecze – chrześcijanina”. A baron de Coubertin, odnowiciel idei olimpijskiej uważał: „Kościół rozbudził w człowieku nie pogardę, ale nieufność w stosunku do własnego ciała. Ukazał to ciało nie tylko przez pryzmat nikczemności jego pochodzenia, ale wskazał na nie jako na naczynie pełne zalążków zła, będących zagrożeniem duszy”, „Instynkt sportowy z łatwością rozwinąłby się w średniowiecznej Europie, gdyby duch feudalizmu nie stanął mu w poprzek drogi […], a mniej więcej w połowie średniowiecza instynkt sportowy spotkał innego nieprzyjaciela, niemniej groźnego niż feudalny ekskluzywizm: był to Kościół”. Takich cytatów można znaleźć wiele. Aby zmienić ten stan rzeczy, należało zrehabilitować ciało (czyli sport), by przywrócić równowagę zaburzoną od czasów starożytnych. Dlatego właśnie Coubertin doprowadził do wznowienia zakazanych w początkach chrześcijańskiej Europy igrzysk. Ale drodzy fundamentaliści, nie palcie tenisówek, nie burzcie stadionów, nie wyłączajcie transmisji! Kościół katolicki zaczął zmieniać podejście do cielesności (i sportu) w XX wieku. Pierwszym papieżem, który wypowiedział się na ten temat był Pius X: „młodzi powinni kochać sport, bo jest on dobry dla ich duszy i ciała, czujemy się sami młodzi, kiedy widzimy młodzież biegającą” (1905). Jan XXIII błogosławił sportowców przybyłych do Rzymu na igrzyska w 1960 roku. Sportowe zainteresowania Jan Pawła II są powszechnie znane – znalazły też odbicie w jego nauczaniu.