Minęło 25 lat od likwidacji województwa bielskiego. Wielu ludzi, pamiętających że byłem temu zdecydowanie przeciwny, pyta mnie dziś, czy mi żal. Tak, chociaż bardziej niż żal towarzyszy mi uczucie złości, może nawet gniewu.
Bo tu nie chodzi o tęsknotę za szyldami i stanowiskami, to są bzdety. Tu chodzi o utracone szanse dla mojego miasta i dla całego Podbeskidzia. W ciągu tych 25 lat Polska dokonała cywilizacyjnego skoku, wejście do Unii Europejskiej otworzyło dostęp do funduszy, o jakich samorząd w latach 90. mógł tylko pomarzyć. Oczywiście Bielsko-Biała także się rozwijało, trzeba być ślepym, by tego nie zauważyć, ale rozwijało się w rytm nadawany przez innych, nie przez nas samych.
Aby nie być gołosłownym, porównajmy się nie z Warszawą czy Wrocławiem (choć były takie momenty w latach dziewięćdziesiątych, że próbowaliśmy grać w tej samej lidze, ale to senewrati…). Przywołam dwa miasta, które znam i które często odwiedzam, mogę więc dokonywać porównań. W 1998 roku Bielsko-Biała było miastem większym i bogatszym niż Rzeszów czy Opole, które jednak pozostały stolicami województw. Dziś z zazdrością możemy obserwować tamte miasta. I nie jest to tylko kwestia sprawności władz samorządowych, lecz przede wszystkim większych możliwości, które daje status miasta wojewódzkiego. Większych pieniędzy i samodzielnego decydowania o tym, co jest dla regionu najważniejsze.
Przykłady? Zacznijmy z wysokiego C. Filharmonie w miastach wojewódzkich są budowane i utrzymywane z funduszy centralnych lub regionalnych; u nas porządną salę koncertową musiał postawić prywatny przedsiębiorca, a orkiestra symfoniczna dopiero raczkuje i to też bez żadnego wsparcia spoza miasta. To jest tylko jeden z przykładów mechanizmu, który pozbawił nas przez te 25 lat wielu szans. I wielu pieniędzy. Ok, filharmonia nie wszystkich obchodzi, więc idźmy dalej.
Gdybyśmy rządzili się sami, mielibyśmy kolej aglomeracyjną, bo układ linii kolejowych wręcz się o to prosił, ale województwo śląskie miało inną koncepcję rozwoju kolei i koń, jaki jest, każdy widzi. Tory do Cieszyna zarastają trawą od 15 lat, a śląska kolej aglomeracyjna, finansowana także z naszych podatków, dociera do Tychów.
Gdybyśmy rządzili się sami, nie czekalibyśmy dwadzieścia lat na budowę porządnej drogi do Krakowa ani na remont linii kolejowej z Bielska-Białej do Kęt. Gdybyśmy rządzili się sami, nie padłaby komunikacja autobusowa w stronę Kęt czy Andrychowa, a to przecież oznacza odcięcie od swego naturalnego, wielowiekowego zaplecza; przecież podstawą więzi jest dobra komunikacja.
Gdybyśmy rządzili się sami, w Bielsku-Białej, tak jak w Rzeszowie czy Opolu, miałyby swoją siedzibę regionalne oddziały banków, urzędów, przedsiębiorstw energetycznych i innych instytucji. Tak, chodzi też o prestiż, ale w tym wypadku ważniejsze jest to, że w takich instytucjach są dobrze płatne miejsca pracy dla najlepiej wykształconych, którzy dziś muszą szukać szans na karierę zawodową w Katowicach czy Warszawie. Własne województwo daje większe szanse na pozostanie młodych ludzi, którzy mogą spełniać swoje ambicje u siebie, a nie na gościnnych występach.
Gdybyśmy rządzili się sami, mielibyśmy większe szansę na ukształtowanie się lokalnej elity. Teraz kto żyw szuka uznania i szansy w Katowicach, bo to tam dzielą frukta i tam podejmuje się decyzje. Efekty widać na każdym kroku, dziś najłatwiej zrobić karierę podlizując się elitom śląskim (albo nawet udając, że się do nich należy…).
Gdybyśmy rządzili się sami, moglibyśmy – jako wyborcy – wybierać, oceniać i odwoływać władze wojewódzkie, wszak Podbeskidzie ma w tym całkiem dobre doświadczenie😊. A teraz? Czy ktokolwiek ma poczucie, że mamy jakiś realny wpływ na decyzje podejmowane np. przez marszałka województwa czy sejmik?
Do tego bilansu trzeba jeszcze dodać spustoszenie, które w głowach, szczególnie młodych ludzi, poczyniła polityka tożsamościowa Ślązaków. Ostatnio jeden ze studentów, pochodzący z Milówki, upierał się że jego wieś to Śląsk. A przecież to horrendum, oznaczające zerwanie z wielosetletnią tradycja i tożsamością regionalną. I nie, to nie jest przypadek. Gdybyśmy rządzili się sami, obchodzilibyśmy w 2019 roku 100-lecie wojny polsko-czechosłowackiej i bitwy pod Skoczowem, która ostatecznie zdecydowała o przynależności naszych terenów do Rzeczpospolitej. Ale w Katowicach po prostu o tym nie wiedzieli (nie chcieli wiedzieć?) i przez cały rok hucznie obchodziliśmy stulecie Powstań Śląskich, o których pamiętać należy, ale które – jako żywo – z nami wiele wspólnego nie miały.
I w końcu: gdybyśmy rządzili się sami, na bialskim ratuszu nie wisiałaby flaga w śląskich barwach. Wystarczyłaby nam flaga Polski.