Czy coś takiego istnieje? Tam i tu?
Mało się o tym mówi, więcej pisze. Kilka lat temu zadałem sobie trudu pobieżnego zbadania spraw przeszukując bardzo bogate archiwa Biblioteki Nowej Południowej Walii w Sydney, w sensie architektonicznym najpiękniejszej biblioteki w jakiej kiedykolwiek byłem… Znalazłem tam wiele tropów według prostego klucza – szperałem w literaturze sprzed roku 1950, sądząc, że kiedyś mniej fantazjowano i kłamano. Czy słusznie? Nie wiem.
Telepatia. Chcielibyśmy taką umiejętność, siłę, mieć, posiadać, nieprawdaż?
Nic z tego! Tylko nieliczni o specjalnych skłonnościach mogą doświadczyć tego, co Rdzenni, nie tylko Australijczycy, prawdziwie mają i mieli na co dzień. Nasz system wyerodowany jest z esencji, brakuje nam holistycznego rozumienia świata i życia w bezpośredniej relacji z naturą, czyli ze wszystkim co ożywione i nieożywione. Ponadto zatruci jesteśmy codziennymi kłamstewkami, złymi intencjami, nieszczerością. Każdy z nas skrywa coś przed innymi.
Niestety przy takich zanieczyszczeniach telepatia nie zadziała. I jeszcze ponad to wszystko nie posiadamy umiejętności skupienia, silnej koncentracji. To dlatego rdzenni Australijczycy są tak małomówni. Bo rozmowy rozpraszają umysł, rozrzedzają skupienie. Milczenie w towarzystwie Rdzennych jest cenniejsze, niż próba nawiązania rozmowy. Lubię z nimi pomilczeć…
Teraz coś z mojej „telepatii”, oczywiście tej przybrudzonej i nieuświadomionej.
To był pierwszy mój wypad do Parku Narodowego Litchfield, który przez lata omijałem naiwnie twierdząc, że 40 km od Darwin, stolicy Terytorium Północnego, nie może być nic wartego mojej uwagi. Musiałem to odszczekać, i to bardzo głośno, a nawet zawyć jak wilk do księżyca, bo doświadczyłem tam dzikości, surowości po uszy, czyli tego co lubię w podróżach po Australii najbardziej.
Noc była ciepła, spałem na dachu nissana patrola snem sprawiedliwego przykryty lekkim śpiworem. Gdzieś około pierwszej coś mnie gwałtownie obudziło, otworzyłem oko i w sekundzie złapałem bardzo silne przeczucie.
Była piękna, gwieździsta, bezchmurna noc, ale złapałem bardzo silne przeczucie, że zaraz spadnie rzęsista ulewa. Na niebie – na oko – nic tego nie zapowiadało ale poszedłem za tym czuciem, bo było silniejsze od oka. Zwinąłem posłanie z bagażnika dachowego i wśliznąłem się do środka auta. Pół godziny później świsnął wiatr i lunęło wiadrami z nieba.
Wtedy buńczucznie utożsamiałem to z więzią z naturą, bo to był już szósty tydzień w dzikości. Dziś tak tego jednoznacznie bym nie ocenił. Oczywiście, to żadna rewelacja, może nawet naginanie rzeczywistości. Niemniej tam, w Australii, szczególnie w prastarym pustynnym Outbacku, wibracje tzw. „innego” są naprawdę silne. Odczuwa je niemal każdy, choć każdy na swój sposób. Wielu z uczestników moich wypraw odczuwa po prostu przyjazną błogość, utożsamiając ją z siłą przeżytych wrażeń. I niech tak zostanie.
Sceptyków odsyłam do niemal współczesnych, z XXI wieku, książek Russela Targ’a i Harolda E. Puthoffa, które dokumentują wieloletnie badania akademickie w Instytucie Badań Stanforda. Ten do dziś pozostaje jednym z najbardziej znanych ośrodków naukowych na wielu polach w świecie szerokim. Ich seryjne badania dają niepodważalne dowody m.in. w temacie tzw. zdalnego widzenia remote viewing, czyli widzenia poza barierą wzroku.
A widzis? No widzis!
c.d.n.