Z dzieciństwa pamiętam jak Dziadek posyłał mnie do kiosku Ruchu – młodsi czytelnicy mogą nie wiedzieć, że była to taka magiczna budka z różnościami, w tym z prasą. W rzeczonym kiosku Dziadek miał założoną tzw. „teczkę” na prasę, do której odkładano mu zamówione gazety i czasopisma. Jedynym źródłem prasowej informacji była „Trybuna Robotnicza”, czyli późniejsza, już nie ukazująca się „Trybuna Śląska”, która najpierw powróciła do swej pierwotnej nazwy sprzed 1945 roku, by zakończyć swój burzliwy żywot w 2004 roku. W teczce Dziadka, zapalonego myśliwego, co miesiąc znajdowałem ukazującego się od 1899 roku „Łowcy Polskiego”. Dzięki swym dobrym koneksjom z kioskarzem, do teczki trafiał też kultowy „Przekrój”, a potem też przeznaczony dla mnie „Świat Młodych” z obowiązkowym komiksem na ostatniej stronie.
Lektura przyniesionych czasopism była takim rodzinnym świętem. Wziąwszy poprawkę na czasy, w których biegałem do kiosku (a była druga połowa lat siedemdziesiątych i pierwsza połowa osiemdziesiątych zeszłego wieku) i obowiązkową komunistyczną propagandę, w części wolnej od ówczesnej polityki słowo pisane coś znaczyło.
Podobnie było z radiem czy telewizją – oprócz komunistycznej propagandy, stanowiącej integralna część systemu, był też „Kabaret Starszych Panów”, „W starym kinie”. Był Teatr Telewizji, „Pegaz”, „Pieprz i wanilia”. Wykuwała się radiowa „Trójka”, był „Teatrzyk Zielone Oko”. Każdy, kto pamięta, wie o co chodzi. Kto nie pamięta, może sobie wyszukać w sieci. Istniał też tak zwany drugi, wolny od cenzury obieg.
Gdy w konsekwencji Czerwca’89 runął gmach cenzury i państwowy monopol medialny, uwolnione media, którym nieraz brakowało czy to profesjonalizmu czy to solidnego zaplecza finansowego, stały się nośnikiem wolnych idei, elementem budowy wolnego społeczeństwa. Tytuły powstawały, znikały, w ich miejsce przychodziły kolejne. Jak śpiewał w hymnie naszego pokolenia Kaczmarski, mury runęły, słowo pisane czy płynące z odbiorników radiowych czy telewizyjnych swobodnie hasało po ulicach, zaglądało do domów.
Trudno umiejscowić w czasie ten moment, gdy - jak w piosence - owe mury zaczęły na nowo rosnąć. Czy wtedy, gdy po okresie burzy i naporu ostatecznie zaczęła się krystalizować polska scena polityczna? Zwłaszcza po podziale na dwa zwarte w śmiertelno-miłosnym uścisku polityczne bloki, obudowane biznesową klientelą? A może odwrotnie, to świat polityki stał się klientem grup biznesowych? A może po prostu te dwa światy zrosły się w jakieś zrakowaciałe organizmy? Bez różnicy czy na szczeblu krajowym czy lokalnym? Trudno powiedzieć, trudno uchwycić to w czasie. Bez wątpienia historia zatoczyła koło, powracając zarazem jako farsa i dramat.
Bo zamiast monopartyjnej propagandy mamy propagandowy duopol. Na próżno szukać w nim prawdy, to wyłącznie przekaz dnia na zamówienie. Być może wkrótce już jednostronny. Do czasu wychylenia politycznego wahadła w drugą stronę. Czym to się różni w stosunku do tego, co zapamiętałem z dzieciństwa i młodości? O wiele niższym poziomem, wręcz wszechobecną głupotą. Nieliczne jaskółki nie czynią wiosny.
Biorę gitarę i nucę bez specjalnego przekonania: „Wyrwij murom zęby krat, Zerwij kajdany, połam bat! A mury runą, runą, runą, i pogrzebią stary świat”.