Wiem doskonale, że Kamienica to nie centrum Bielska-Białej, jednak do najbliższego lasu jest stąd wciąż kawałek. Dlatego mocno zdziwiłam się, gdy z ogrodu naprzeciwko mojego domu wymaszerował lis. W pierwszej chwili myślałam, że to wielki rudy kot, ale przecież nie z takim ogonem. Zwierzę nienerwowo obwąchało mój samochód, skręciło w stronę podwórka sąsiadów. Wyczuło tam psy poszło więc dalej, w stronę domków przy ulicy i tyle go widziałam.
Piszę o tym nie dlatego, że było to moje pierwsze spotkanie z lisem w mieście. Piszę dlatego, że pomimo iż mieszkam w mieście, często spotykam w tej miejskiej przestrzeni zwierzęta, które powinny żyć dziko, w lesie, z dala od ludzi. Wtedy od razu pojawia się refleksja, że codziennie systematycznie im tę przestrzeń odbieramy.
Jeśli chciałabym zbudować sobie domek na jakiejś działce, dajmy na to pod lasem bo taka mi się marzy, to bym znalazła jej właściciela, zapytała ile kosztuje i kupiła, albo nie (w zależności od ceny). Zwierząt nikt nie pyta, nikt im niczym nie płaci, gdy zabiera im terytorium do życia. Wkracza, buduje a dotychczasowych lokatorów brutalnie wygania, nie dając im szans.
Coraz więcej mówi się o tym, że w rozwoju miast trzeba brać pod uwagę miejską faunę. Również tę, która jeszcze niedawno nie była miejska, zanim zabraliśmy jej dom. Jak słodko patrzeć, najlepiej z daleka, nagrywać filmiki ze spacerów po mieście stada dzików z młodymi, a potem wrzucać je na fejsa lub insta. Robić fotki jelenia na środku ruchliwej ulicy, bo przecież Karpacka to ruchliwa ulica. Czasem nawet jeżdżą po niej wariaci z prędkością wcale nie miejską, co ostatnio ukróciły dwa progi zwalniające przed dwoma budynkami szkoły. Albo patrzeć jak lisek biega sobie beztrosko po dzielni. Do chwili, gdy zapędzony w kąt lis rzuca się na szczekającego nań psa, jeleń przerażony światłami i hałasem szarżuje na ludzi i samochody robiąc sobie krzywdę. A dziki, jak to dziki, pogonią natręta i wracają do stada.
Od kilku miesięcy pracuję nad nową książką, trochę dla dzieci, trochę dla dorosłych. Jej treść to wynik obserwacji, co dzieje się u mnie w ogrodzie. Podglądam ogrodową przyrodę od czerwca do teraz i jestem zadziwiona ile ciekawego udało mi się dostrzec. W wielkim stosie chrustu z obciętych gałęzi mieszka ktoś, kogo nazywam szczurkiem z ogniska. Ponoć w rzeczywistości jest nornicą, wspina się na drzewo (popularną wśród moich znajomych jabłkogruszę) i wyżera ptakom z karmnika ziarna zboża i słonecznika. W okresach lęgowych przylatywało sikorze „przedszkole”, mama sikorka (a może tata) a za nim sznureczek młodych. Rozsiadały się na gałęziach obok karmnika i darły dzioby, dopóki ich rodzice nie zapełnili. Zimą uratowałam przez krogulcem wychłodzonego kosa. A teraz, na przełomie października i listopada nie mogę się napatrzeć na roje kolorowych motyli.
Czyńcie sobie ziemię poddaną, napisano w jednej mądrej księdze. W innej zaś: jesteś odpowiedzialny za to co oswoiłeś. Tak twierdził Mały Książę, ten od Antoine de Saint-Exupéry. Powinniśmy czuć się odpowiedzialni za tych, którym odebraliśmy miejsce do życia na wolności, do możliwości budowania gniazd/legowisk. To warunek naszego człowieczeństwa.