Nie spotkałem nigdzie w Polsce, ani nigdzie na świecie drugiej takiej, jak tu. Zawsze, jak ktoś przyjeżdża, kto chce poznać to miasto i ma czas w czwartek wieczorem, prowadzę go na spotkanie kawiarni filozoficznej.
Jasne, są spotkania filozoficzne w Warszawie, bywają gdzie indziej, ale inne. Takie spotkania, które, trzeba zaznaczyć, są nieliczne, mało gdzie i z rzadka, zwykle polegają na tym, że filozof ma wykład albo pogadankę a później odpowiada na pytania z sali. Bielska kawiarnia taka nie jest. Tu wszystko jest inaczej. Filozof nie ma monopolu na przygotowanie tematów, więc bywają różne, przygotowane przez różne osoby. Wszyscy wcześniej dostają mailem teksty, o których będziemy rozmawiać. Spotykamy się w knajpie. Nie jest to łatwa sprawa. W co drugi lub co trzeci czwartek, wieczorem, bo w czwartki nie ma tłumów w knajpach i można pogadać. Niestety z każdym kolejnym rokiem coraz trudniej znaleźć w Bielsku-Białej lokal czynny do ostatniego klienta, albo choćby do północy. A dyskusje trwają długo, bo zasada jest taka, że po prezentacji tematu następuje rundka, czyli głos ma każdy po kolei. Do każdego głosu może być ad vocem. Jeżeli jest piętnaście osób, a każdy mówi przez dziesięć minut (to szybko mija, gdy się samemu gada i wchodzi się w dyskusje) to w sumie daje dwie i pół godziny na rundkę. A bywa, że ktoś mówi dłużej. I bywa, że jest więcej osób. Choć bywa też mniej.
Nie jest łatwo. Niezliczoną ilość razy już szukaliśmy nowego lokalu, w którym ktoś zechce posiedzieć za ladą i posprzedawać kawy, herbaty i piwa w czwartki choćby do północy.
To niestety dość typowe dla miast tej wielkości, że w tygodniu wszystko zamykają wcześnie i nawet po próbie w teatrze, która tradycyjnie kończy się o 22:00, trudno iść gdzieś przysiąść z, dajmy na to, gośćmi.
No ale jakoś dajemy radę z tą kawiarnią, choć znów są problemy i trzeba szukać nowego miejsca po raz nie wiem który.
Ludzie, którym o tym opowiadam, często najpierw reagują alergicznie.
– Spotkania filozoficzne? To za mądre dla mnie.
Wtedy opowiadam, jak na nich wpadłem. Mianowicie siedziałem przy stoliku i usłyszałem, jak obok grupa ludzi zawzięcie dyskutuje. Nie dało się nie słyszeć. Gadali o tym, czy Polska jest sexy. Kłócili się wtedy strasznie. Bardzo to było intrygujące. Okazało się, że punktem wyjścia do tej dyskusji były teksty publicystyczne pod takim hasłem. Okazało się, że prowadzi to filozof, Jarek Hess. Że grono, pomimo podniesionych głosów, jest bardzo przyjazne i nie wymaga przygotowania intelektualnego ani obycia w filozofii. Wymaga mówienia i słuchania innych.
To spotkanie było kilkanaście lat temu. Od tego czasu chodzę regularnie, kiedy tylko mogę. Ostatnio było trzysta pięćdziesiąte szóste. Przewinęło się przez nie mnóstwo ludzi. Część utworzyła stałe grono, też jednak do pewnego stopnia płynne. Trzysta pięćdziesiąt sześć dyskusji mniej i bardziej ciekawych, czasami pasjonujących, czasami zażartych, czasami zabawnych. Niezliczoną ilość razy w ich trakcie otwierały mi się klapki w mózgu i wzdychałem: „Ach tak! To tak!”. Wiele razy pomogło mi to w pracy, uruchomiło myślenie, zrodziło tematy. To, co początkowo wydaje się nieraz nużące, czyli że każdy wypowiada swoje zdanie, czasami długo, okazuje się z czasem czymś strasznie ciekawym. To przecież różne spojrzenia, różne rodzaje myślenia, które byłyby niedostępne dla mnie, gdybym tu nie przyszedł.
Zdarzają się sytuacje knajpiane. Ktoś mniej lub bardziej napruty, kto się nam przysłuchuje z zewnątrz, wstaje, podchodzi i wygarnia, że my tu gadu gadu, a on to miał ciekawe życie.
Albo walki z muzyką. Jak wiadomo, wszystkie lokale uważają za swój obowiązek puszczać muzykę z perkusją. Nie ma przebacz. Choćby wszyscy klienci prosili: „Wyłączcie! Chcemy porozmawiać!”, barmani są nieugięci. Uważają, że kiedy choćby raz wyłączą muzykę, stanie się coś strasznego, coś bezpowrotnie umrze, ktoś wejdzie, usłyszy brak muzyki i wyjdzie przerażony, i nigdy nie wróci. Wydaje mi się, kiedy o tym myślę, że obowiązkowe wkładanie muzyki w uszy jest dla nich tak oczywiste przez wszystkie te godziny, codziennie, że traktują to jak oddychanie. Cisza to śmierć. Bezdech. Sama rozmowa ludzka, nie tonąca w muzie z perkusją, to jak golasy, coś nieprzyzwoitego.
Najgorzej jednak, jeżeli mają poziom głośności, poniżej którego nie schodzą choćby nie wiem, co, i ten poziom głośności przekracza poziom zwykłej rozmowy. Trzeba krzyczeć. I nie da się nic zrobić. Prosisz, żeby ściszyli, patrzą z przerażeniem, ze zdziwieniem lub wrogo, tak jakby ich ktoś poprosił o przykręcenie tlenu, i udają, że ściszają, bo wariatom trzeba przytakiwać.
No ale dajemy radę. Kawiarnia filozoficzna to kawiarnia. Klimat knajpiany towarzyszy jej od narodzin.
I czasami, kiedy ktoś gdzieś po raz kolejny pyta, dlaczego dalej mieszkam w Bielsku-Białej, gdzieś w dole mapy Polski, prawie pod granicą, myślę o spotkaniach kawiarni filozoficznej. O górach i o kawiarni. I wymieniam te dwie sprawy. Od nich zaczynam.