W najbliższy piątek o godz. 18.00 zapraszam na wernisaż dwóch wystaw, które podsumuje koncert, wszystko pod dachem Galerii Bielskiej BWA.
„Ślady i znaki” – to unikalna w wymiarze 30 prac i 16 artystów wystawa malarstwa magicznej sztuki aborygeńskiej z Australii Centralnej. Są to dzieła z kolekcji Julianny i Ryszarda Bednarowiczów, którzy od wielu lat mieszkają niemal w sercu piątego kontynentu. „AUSTRALIA – GDZIE KWIATY RODZĄ SIĘ Z OGNIA” – to moje prace fotograficzne z wielu wypraw z napędem na cztery koła. Zaś o 19.00 w Klubokawiarni Aquarium muzyczny spektakl „Aborygeni, rdzenni Australijczycy” w wykonaniu Kwartetu Czerwie, z moją narracją w tle, i fotografiami na ekranie.
Zimny kwiecień 2019 roku przyniósł ciepłą fascynację. Przyjaciel buszowy Piotr Borowiecki opowiedział mi o Ryszardzie Bednarowiczu mieszkającym od lat w Alice Springs, który splótł swe życie z kulturą aborygeńską. Zanim się skontaktowałem, pochłonąłem jego książkę „Sztuka Aborygenów”, najlepszą w temacie, jaką znam. Skąd ta pasja i wiedza, tak dogłębna i usystematyzowana? – zadawałem sobie pytanie, oswajając kolejne rozdziały. Postanowiłem zapytać u źródeł. W październiku zawitałem w progach autora w Alice Springs. Oto fragmenty naszej rozmowy.
– Czym się zajmujesz w Alice Springs?
– Pracowałem jako doradca artystyczny, a od pewnego czasu prowadzimy z żoną Julianną galerię sztuki aborygeńskiej Mala Art (mala w języku Warlpiri oznacza małego nocnego kangura), organizujemy też wystawy. Moja żona maluje portrety uznanych twórców sztuki aborygeńskiej oraz tutejsze pejzaże. Nie mam dużego pola manewru jeśli chodzi o pracę, bo jestem jak na to miasteczko zbyt wykwalifikowany. Rynek pracy takich ludzi nie lubi, zwłaszcza emigrantów. Na początku rozpoznawałem artystów po ich obrazach. Mówiłem: „A to ty jesteś Gracie Morton!”, a ona na to: „Skąd wiesz?”. Wiem po obrazie. I tu się maluje sprawa obszarów sztuki. Jestem z tzw. innej kultury, utożsamiam się z kulturą polską bardziej niż z australijską, ale oczywiście obie znam. I tu dochodzi trzecia kultura, aborygeńska. Wydaje mi się że z pozycji polskiej kultury wzajemne relacje stają się łatwiejsze. My Aborygenów nie definiujemy, nie deprecjonujemy. Przychodzą do nas i mówią w swoim języku, a my z żoną mówimy po polsku. Nikomu to nie przeszkadza i jest wzajemnie szanowane. Innymi słowy, z pozycji dwóch kultur nam łatwiej zaakceptować tę trzecią. Oni nas za to lubią i szanują, dobrze się u nas czują. Dostają u nas kawę, ciastka, owoce, w zimie dawaliśmy im odzież. Oczywiście biorą też pieniądze za obrazy, płacimy im. Anglosasi, nie znając żadnej innej kultury, innych języków, są mocno pozamykani, negatywnie nastawieni, zarówno do kultur innych emigrantów, jak i kultury aborygeńskiej. A my dzięki otwarciu zyskujemy. Otrzymaliśmy aborygeńskie nazwiska – ja jestem Japananka, a moja żona Napurrula. To jest kurtuazyjne, ale w relacjach zobowiązujące.
– To świat zupełnie innej sztuki, innych ludzi, trudny dla nas do zrozumienia, choć wyjątkowo piękny…
– Aborygeńska Australia nie znała etyki artystycznej wypowiedzi. Była podporządkowana prawu i oparta na wiedzy przekazywanej ustnie przez setki pokoleń. Niemniej w czasach historycznych podlegała obrotowi, wymianie – na pieśni, tańce, narzędzia. Dziś jedynym medium wymiany jest pieniądz. Wielu badaczy kultury Aborygenów uważa, że niebawem może nastąpić jej całkowity upadek.
– Czy pokolenie emigracji lat osiemdziesiątych spotkało się z innymi wartościami i realiami niż w Polsce?
– Ludzie z wyższym wykształceniem najczęściej pracowali w fabrykach. Następna generacja, ta bez obcego akcentu, już miała lepiej. Obcy akcent jest tutaj bardzo istotny. Jeśli mam akcent, jestem klasyfikowany niżej, jako tzw. wog, i nie ma znaczenia, że swobodnie posługuję się trzema obcymi językami. Polacy w Polsce mają kompleksy, lubią jak ich ktoś obcy, Niemiec czy Amerykanin, pochwali. Australijczycy i Amerykanie sami się chwalą, nie potrzebują cudzych pochwał.
– A jak w obecnych czasach sztuka aborygeńska oddziałuje na samych Aborygenów?
– Pozytywnie, w tym sensie, że zaczęli sięgać do przeszłości, odnawiać tradycyjne wierzenia, że malują swoje mitologie. Ważni artyści oczywiście wiedzą, co oznacza okrąg, półksiężyc. Oczywiście biorą też pod uwagę oczekiwania białych, którzy kupują ich obrazy. Zarabiają na nich, ale nie umieją prawidłowo korzystać z pieniędzy, np. kupują w najbliższych, czyli drogich sklepach. Niekiedy potrafią wydać całe zarobione pieniądze za jednym zamachem. Nie potrafią planować, oszczędzać. Nieważne, czy w kieszeni mają tysiąc czy dwa, trzeba to wydać szybko, bo jutro znów będzie pieniądz, a jeśli zdarzy się, że nie będzie, to i tak jakoś przeżyją. W Australii mają pakiet socjalny obejmujący między innymi bezpłatną opiekę medyczną i edukację, zapomogi, tanie mieszkania czy organizacje charytatywne. Wydaje się, że brakuje holistycznych rozwiązań… Wielu przyjezdnych na widok brudnych, zaniedbanych, wyciągających rękę, pyta jak im pomóc? Inni zastanawiają się, czy nie wstydzą się oni żebrać. Otóż nie, bo ich kod kulturowy zezwala na takie zachowanie.
– W jakim kierunku zmierza dzisiejsza sztuka aborygeńska?
– Na początku była to sztuka o dużej wartości ezoteryczno-historyczno-antropologicznej. Obrazy miały charakter sakralny i były odtwarzane przy okazji ceremonii. Sztuka była figuratywna i dla nas mniej interesująca z estetycznego punktu widzenia. Teraz jest inaczej. W osadach aborygeńskich rozsianych w pustynnym buszu pojawiają się doradcy artystyczni, którzy mają wpływ na powstające tam dzieła, wizualnie ciekawsze, ale pozbawione już tej duchowości. Nadal odbywają się wystawy, sprzedawane są obrazy, ale te najważniejsze kolekcje obejmują dzieła z dawniejszych czasów. W zachodniej kulturze artysta maluje figury, pejzaże lub abstrakcje. Dla Aborygenów obraz jest częścią szerokiej wiedzy, która jest odnawiana podczas ceremonii w formach śpiewu i tańca. To jest dopełnienie wiedzy danego Aktu Kreacji (Dreaming), np. mitu Siedmiu Sióstr, czy mitu Przodka Węża Tęczowego, czy Przodka Kangura. To jest ich historia, w którą są wtajemniczani. Wykonywali mozaiki na piasku, ryty na skalach oraz malunki na ciałach. I to jest częścią ich całej wiedzy. W czasie ceremonii pieśni przekazywały wiedzę, jak u nas książki, o tym, gdzie żyli Przodkowie, gdzie są teraz, gdzie należy oddawać im cześć. I na tych dawnych obrazach wszystko to można było wyczytać: tu jest to, a tu tamto. Tak więc obraz nie jest odseparowany od tańca, pieśni, obrzędu, jest częścią wiedzy.
Kuratorzy wystawy ŚLADY I ZNAKI – MALARSTWO ABORYGENÓW Z AUSTRALII CENTRALNEJ: Ryszard Bednarowicz, Marek Tomalik
Galeria Bielska BWA, sala dolna
12.01.2024 - 25.02.2024 Bielsko-Biała, ul. 3 Maja 11
Wernisaż i oprowadzanie kuratorskie Marka Tomalika w piątek, 12 stycznia 2024 roku o godz. 18.00
Więcej: www.aboriginal-australia.art