W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
BBlogosfera

Romanse techniczno-humanistyczne

Romanse techniczno-humanistyczne

W związku z rychłym przekształceniem się techniczno-humanistycznej uczelni w uniwersytet można mieć nadzieję, że naukowcy spod Koziej Górki nie zapomną o korzeniach i zwracać będą uwagę na techniczno-humanistyczne wątki naszego dziedzictwa.

Zaczynają się bardzo wcześnie. Przecież już pierwsze zapisane zdanie w języku polskim może być fascynującym obiektem humanistyczno-technicznych dociekań i to nawet w modnym nieustannie duchu dżender (bo przecież to nie żadne straszydło, ale refleksja o normach i zachowaniach przypisywanych płci w ramach danej kultury, co może być bardzo ciekawe). Dosłownie w Księdze Henrykowskiej zostało zapisane ręką zakonnika tak: „day, ut ia pobrusa, a Ti poziwai”. I od razu mówię, że pierwsze słowo to nie angielski „dzień”, po prostu nie było jeszcze wiadomo, jak zapisywać dźwięki mowy polskiej. A zdanie to otoczone było obszernym tekstem po łacinie, a nie po angielsku, jak mogliby przypuszczać ci, dla których facet, który zniszczył Republikę starożytnego Rzymu nazywał się DżuliusSizar. „Day” znaczy po prostu „daj”.

Trudniej z następnymi słowami. Z łacińskiej opowieści, w której zacytowano to zdanie, wiemy, że mówiącym był niejaki Boguwalus (nazywany przez naszych historyków Boguchwałem). Onże to do swej żony, która właśnie stała przy żarnach, miał rzec ze współczuciem („compassusdixit”): „Pozwól, bym teraz ja mełł…”. Trwają spory, czy ów zamiar mielenia na żarnach zapisalibyśmy dziś jako „pobruczę” czy „pobruszę”. Zwróćmy tylko uwagę, że w gwarze górali żywieckich znane jest słowo brusić w znaczeniu „ostrzyć” (brusek, brusidło to kamień do ostrzenia) – na przykład w zdaniu „Brusić kose”. Na Złotych Łanach w czasach mojego dzieciństwa mawiało się też brusić w znaczeniu „szybko, ostro jeździć”, na przykład na rowerze czy na nartach. W Beskidach używa się także tego słówka w znaczeniu „głaskać” – słownik Józefa Karola Nowaka podaje tu smakowity przykład: „Pobrusił sie po brzuchu jak się najod”. Dobrze, że cysterski autor wyjaśnił, o jaką czynność chodziło Boguwalusowi, bo wyobraźmy sobie te teorie, gdyby było inaczej – na pewno ktoś by zaryzykował hipotezę, że on mówi do niej, że będzie głaskał… a ona niech sobie ziewa…

Drugiej części zdania średniowieczny skryba z Dolnego Śląska (piszący po łacinie, ale niestety Niemiec) jednak nie wytłumaczył. Dlatego trwają spory, co chodzi z tym „poziwai”, bo chyba jednak nie o ziewanie. Co miała robić kobieta w czasie, gdy mężczyzna będzie obracać kamienny krąg, rozcierając zboże na mąkę czy kaszę? Jedni twierdzą, że facet proponował jej, by coś zjadła („a ty spożywaj”), popularniejsza propozycja dotyczy udania się na odpoczynek („a ty spoczywaj, odpocznij”). Łaciński opis tej sceny nie pozwala również na hipotezę kryminalną. Gdyby nie to, moglibyśmy przecież pomyśleć, że mamy do czynienia ze zbrodniczą napaścią w celu zaboru mienia („Dawaj te żarna, teraz ja sobie będę mełł, a ty spoczywaj. W pokoju!”). Tak więc scenka ma charakter o wiele spokojniejszy i dość sentymentalny. Jest w gruncie rzeczy piękną opowieścią o czułości – mężczyzna zatroszczył się o zmęczoną niewiastę i wyręczył ją w pracy.

Oczywiście po lekturze nowoczesnych analiz patriarchatu natychmiast zauważymy dwuznaczność tej sielanki. On nie mówi „teraz moja kolej”, nie mamy tu do czynienia z równością. Nie zapisano jej imienia. Anonimowa kobieta obsługuje te żarna już długo, skoro się zmęczyła. Co w tym czasie robił mężczyzna?! Wyraźnie widać, że postanowił ją zluzować tylko na chwilę. Przecież „odpocznij” czy „zjedz coś sobie” oznacza ni mniej ni więcej, że kobieta zaraz potem ma wrócić, by dokończyć robotę przy żarnach. A mężczyzna wróci do swoich zajęć (w domyśle radykałek: cokolwiek by robił, będzie się oddawał słodkiemu nieróbstwu). Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę, że zajęcia mężczyzny w wiejskim gospodarstwie tamtego czasu też do lekkich nie należały, dostrzeżemy (patriarchalne, a jakże) piękno tej sceny: Boguwalus oderwał się od swoich zajęć i pomógł żonie – choć przecież nie musiał.

W kontekście techniczno-humanistycznym ważny jest jeszcze trzeci element – żarna, jedno z najstarszych urządzeń używanych przez człowieka. Na ziemiach polskich pojawiły się we wczesnym okresie kamienia gładzonego (poprzedzającym epokę brązu), a upowszechniły w ciągu ostatnich pięciuset lat przed erą chrześcijańską. Rotacyjne upowszechniły się w I wieku p.n.e. W czasach, gdy powstawała Księga Henrykowska (XIII wiek), nie były już żadną nowością. Były natomiast niemym świadkiem tego tajemniczego epizodu o czułości, zwykłej, a może nawet płomiennej miłości…

Dalekie echo tej sceny odnajdziemy nieoczekiwanie w zupełnie inne epoce. Ciekawe, czy ktoś z państwa czytał wydaną w roku 1950 powieść Władysława Żesławskiego „Mirków ruszył” – o budowie papierni. Ja znam tylko streszczenie przytoczone w słynnym pamflecie „Nowy Zoil, czyli o schematyzmie” autorstwa Ludwika Flaszena, później długoletniego współpracownika Jerzego Grotowskiego. Oto smakowity cytat: „Bohater uruchamia fabrykę. Puszcza w ruch pierwszą maszynę. I oto przy nim pojawia się żona, z którą rozstał się przed kilku miesiącami. Przyjechała. «Skądże ty tu – zapytał. – Przyjechałam do ciebie, żeby ci pomóc – odparła, całując go». A taśma papieru powoli nawijała się na rolę” („Życie Literackie” 1952, nr 1).

Ona, on i maszyna… wielki temat. Jak się okazuje, nie tylko dla twórców filmów o Bondzie.

PS. O miano pierwszego zdania po polsku konkurują z „Daj ać ja pobruszę…” tzw. zdania legnickie, przytoczone przez Długosza za jedną z zaginionych kronik: „Gorze się nam stało!” – czyli „Spadło na nas wielkie nieszczęście” oraz „Biegajcie, biegajcie” („Uciekajcie, uciekajcie”)… Ponure, kontekst wojenny. Nic dziwnego, że w rywalizacji o pierwszeństwo wygrywa zdanie henrykowskie.

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart