W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
BBlogosfera

Warto sprawić sobie dobry kombinezon…

Warto sprawić sobie dobry kombinezon…

Nepal. 

Wśród rodzinnych, ważnych, cennych fotografii, mam takie zdjęcie syna, które wzrusza mnie bardzo, ilekroć na nie spojrzę. Moje dziecko, które z trudem rozpoznaję, w kombinezonie alpinistycznym, ze szczelnie zakrytą przed mrozem i wiatrem twarzą, w pełnej uprzęży, kurczowo trzymające się liny… gdzieś w Nepalu, gdzieś już wysoko… w drodze na swój kolejny szczyt. Zdjęcie piękne i przejmujące jednocześnie. Mój syn jednak nigdy nie był w Nepalu, nigdy nie złapał się liny na żadnej ścianie w Himalajach ani nawet Alpach. Nie uprawia wspinaczki wysokogórskiej. 

Zdjęcie zrobił Andrzej Heczko, pedagog, wielki człowiek, wielki przewodnik dla licealistów z bielskiego Asnyka. Zdjęcie zrobił podczas lekcji. Mój syn stał się rekwizytem, obrazował to, o co Heczce wtedy - bo to zdjęcie sprzed kilku lat – i teraz, właściwie cały czas chodzi. W życiu trzeba mieć porządny kombinezon ochronny, porządną najlepszej jakości – a najlepsze w Polsce i chyba w Europie pochodzą z Bezalinu – linę i porządną uprząż, która utrzyma nas na wysokości, nawet jeśli rozszaleje się wiatr i zejdzie lawina. W życiu trzeba mieć partnera, towarzysza w drodze, który, kiedy będzie trzeba, złapie z całych sił linę i nie puści, choćby krew zalewała mu dłonie i oczy, ale puści, kiedy będzie wiedział, że nie ma już odwrotu, że czasem nie da się inaczej, nie da się trzymać tej liny w odmrożonych dłoniach przez resztę swojego życia, trzeba czasem podjąć najtrudniejszą w życiu decyzję, która zostaje z nami na zawsze, ale jest dowodem na siłę, upór, odwagę i bezwarunkową lojalność, która podczas najtrudniejszej w życiu wspinaczki, czasem musi ustąpić miejsca zdrowemu rozsądkowi, który nie pyta już o nic więcej. 

Kombinezon. 

Kombinezon w życiu chroni przed skutkami upadku i roztrzaskaniem sobie głowy o ostre krawędzie kamieni, czasem głazów. Kombinezon umie, potrafi zamortyzować upadek, nie ochroni przed nim, ale zamortyzuje siłę uderzenia. Czasem będzie trzeba trochę poleżeć na wznak, ze wzrokiem wlepionym w niebo z poczuciem, że to koniec, z poczuciem, że nogi są martwe, że kręgosłup popękał, płuca roztrzaskane. A potem się okazuje, że on ochronił skutecznie, dobrej jakości kombinezon ochroni, zabezpieczy, powstaną  siniaki – na ciele i na duszy, ale to tylko siniaki, nawet jeśli upadek był z wysoka, w Himalajach, z Everestu, życiowego Everestu. Świetny kombinezon, zanim ochroni przez połamaniem, ochroni przed odmrożeniem. Czasem mróz i przejmujący wiatr wyniszczają tak bardzo, że nie udaje się postawić żadnego nowego, kolejnego kroku. Przemarznięta, skostniała, sina i znieczulona twarz przestaje cokolwiek wyrażać. Oszronione rzęsy i brwi nie pozwolą zapomnieć, że zaraz nastąpi kres, że dalej jest już tylko śmierć. Świetnej jakości kombinezon nie pozwala zamarznąć na śmierć, pozwala zrobić nowy krok, bo nawet jeśli jest ciężko, jak nigdy dotąd, to jest nadzieja. Świetnego kombinezonu nie da się jednak tak naprawdę nigdzie kupić. Trzeba go sobie sprawić, uszyć, zaprojektować z mądrym projektantem, a potem idealnie do siebie dopasować. Trzeba wybrać tkaninę, wypełnienie, zamki, wzmocnienia, nawet kolor, żeby, gdy przyjdzie potrzeba, było nas dobrze widać.

Partner. 

Nie można na żaden Everest wejść samemu i to nie tylko dlatego, że w tej wspinaczce ktoś musi mnie asekurować, choć musi, ale dlatego, że muszę mieć partnera, któremu powiem, że się strasznie boję, że dziwnie boli mnie biodro, że zaczynam słabo widzieć, że nie wiem, czy teraz krok w prawo czy w lewo i może on wie, i że kiedy stanę na szczycie, to właśnie do niego z całych sił się przytulę. Po co krzyczeć, że wygrałam, jeśli nie mam się tym z kim podzielić? Partner to jest ten drugi oddech, który słyszę tuż za prawym ramieniem, albo dziesięć metrów dalej, albo w ogóle nie słyszę, ale wyobrażam sobie jego rytm i wiem, że kiedy tylko wezwę go przez radio, to będzie się synchronizował z moim, wtedy dam radę, pójdę dalej i wygram. W życiu potrzeba dwóch równoległych oddechów zwłaszcza wtedy, gdy zaczyna na dużych wysokościach brakować tlenu…

Doktor. 

W minioną niedzielę spotkaliśmy się we troje – Andrzej, ja i ktoś nadzwyczajny w całej tej niezwykle symbolicznej opowieści. Doktor Marek Roslan, przyjechał spod Gdańska, na jeden wieczór do Bielska-Białej. Rozmawialiśmy do późnej nocy. Doktor Roslan w 1989 roku brał udział w słynnej, wielkiej wyprawie na Mount Everest jako lekarz, jako himalaista. Opowiedział nam, co tam się wydarzyło. Opowiedział nam o kombinezonach, linach, partnerach i najtrudniejszych w życiu chwilach, które zostają na zawsze i pomimo ich siły rażenia, trzeba, po prostu warto żyć dalej i jeszcze bardziej. Spotkaliśmy się na Bielskiej Scenie Reja, Marek Roslan w plecaku, no bo w czym mógłby to zrobić wspinacz wysokogórski, przywiózł mnóstwo pamiątek, trochę relikwii, bo jak nazwać te wszystkie przedmioty, które zalegały w jego szufladach od 1989 roku? Zalegały, bo były, bo są wspomnieniem wielkiej wyprawy na Mount Everest, z której wrócił tylko Andrzej Marciniak, bo na zawsze w Himalajach pozostali: Eugeniusz Chrobak, Andrzej Heinrich, Wacław Otręba, Mirosław Dąsal i Mirosław Gardzielewski. Himalaje są tak wielką namiętnością, tak wielkim spełnieniem marzeń o pokonaniu wszystkiego, co hamuje, czasem pozornie hamuje, czasem przez lata hamuje, czasem zniekształca naszą osobowość, że trzeba tam pójść, trzeba wejść na Everest, na swój Everest, choćby bolały potwornie ręce i nogi, choćby wiatr spowalniał wyprawę w nieskończoność, choćby strach brał górę nad ogromnym, przeogromnym pożądaniem tego swojego, prywatnego zwycięstwa, czasem tylko nad sobą. Bo choć Mount Everest jest zawsze prywatnym szczytem, to też zawsze jest szczytem zdobywanym w kimś, kto przytrzyma, z kimś, kto w razie czego odmrozi sobie dłonie, ale liny nie wypuści, z kimś, kto ogrzeje oddechem oczy przesłonięte oszronionymi rzęsami. 

Asnyk.

Razem z Andrzejem i doktorem Markiem Roslanem, ale przede wszystkim z kilkoma licealistami z Asnyka szykujemy widowisko edukacyjne o… kombinezonie, o oddechu, o swoich Everestach. Robimy spektakl o odwadze życia i projektowaniu kombinezonów, o różańcu, słoniku z uniesioną trąbą, o niepełnosprawności, która nie boi się Everestów, o katedrach gotyckich, które czasem są gotyckie, ceglane z olśniewającymi witrażami i piękną na nich historią zbawienia, a czasem całe są z lodu i śniegu, i ciszy, i pełne są świetlistych witraży, zza których widać prawdziwe, prywatne, najpiękniejsze niebo… Premiera spektaklu już wiosną…

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart