Przyjechałem do Szwajcarii. W ramach projektu: „Zeszyt Piotra”, mojego dziadka, który tu spędził parę wojennych lat, przymusowo, w obozie dla internowanych.
Czy on też to widział? Piotr? Tę niewiarygodną gładkość trawy na tych górkach, te malownicze domki, te wymuskaną szwajcarskość?
Czuję do tego nieufność. Czuję nieswojość. Wzbierają we mnie siły obronne w postaci ironii i kpiny oraz niechęci. Dlaczego u nas tak, a tu tak? Dlaczego tu kończą pracę o 17:00 i jest cicho i spokojnie i każdy spędza jakoś wolny czas? Co oni mają takiego ciekawego w tym prywatnym życiu szwajcarskim? Najdłużej czynny, niewielki hipermarket zamyka się o 19:00. I żadnych Żabek. Żadnych stacji benzynowych z alkoholem całą dobę.
– Jestem tu od siedmiu lat – mówi czarnoskóry Amerykanin z Los Angeles, który jest tutaj moim sąsiadem. Ożenił się ze Szwajcarką. Pracuje jako opiekun starych Szwajcarów. – Niewiarygodnie spokojnie tu jest – mówi. – Cicho i spokojnie. Nawet, powiedziałbym, nudno. Ale ja lubię.
Wtedy też było nudno? Gdy Piotr przyszedł tu z masakry, z rozpierdolu? Trafił w szwajcarską nudę w środku Europy?
Dzwon bije. Z kościoła obok polskiego muzeum w Rapperswill. Bije co piętnaście minut. Kwadrans po – raz, wpół do – dwa razy, za piętnaście – trzy, o pełnej godzinie – cztery. Właśnie bił na piętnaście po północy. Bije tak od wieków nieprzerwanie. Nic nie zakłóca.
Obok w pokoju mieszkają ludzie z całego świata, głównie chyba z Azji. Dużo ich jest. Pracują tu, w tym cichym mieście i wracają cicho po pracy do swojego jednego mieszkania, gdzie widzę, jak gotują w maleńkiej kuchni, azjatyckie żarcie.
Klucze do pokoju pozostawiono mi do odbioru w skrzynce, otwartej, przy ulicy. Nikt się nie obawiał, że ktoś je ukradnie, albo wyrzuci dla zabawy.
Przepisów się przestrzega. Jeżeli rozmawiasz przez telefon, jadąc autem, spodziewaj się, że inny kierowca może cię sfotografować i donieść na ciebie policji w poczuciu obywatelskiego obowiązku.
Jest tu niewiarygodnie malowniczo.
Myślałem o pocztówce. Kiedy pociąg przejeżdżał kolejnym niesamowicie długim tunelem i wyjeżdżał w kolejnej dolince pomiędzy domkami jak z bajki na soczyście zieloniutkich wzgórzach, z pasącymi się krowami, przypomniałem sobie tę pocztówkę. Wpatrywałem się w nią, jako chłopiec. Nie wiem, skąd ją miałem. Możliwe, że się wymieniłem za coś z kimś, kto ją dostał od rodziny z Zachodu. Pocztówka przedstawiała dom w górach. Ale ten dom był tak śliczny, tak wycacany, jak z baśni jakiejś. I trawa była tak zielona pod tak niebieskim niebem, że wyglądało to na niemożliwy świat. Wtedy był obrazkiem z Zachodu. Cudownym jakimś. Skontrastowanym z naszym codziennym zwykłym rozbabraniem, wieczną budową, rurami betonowymi rzuconymi gdzie bądź itp. W naszych górach trawa nie była taka gładka i taka soczyście zielona. A nasze domy były zwykłe, codzienne, a nie jak z marcepanu. Z czasem zacząłem podejrzewać, że to nieprawda. Że to niemożliwe. Po prostu podkolorowana widokówka. Potem byłem pewny. Taki trick. Tak się robi komercyjne widokówki. Nasze widokówki są bardziej prawdziwe – myślałem.
A teraz to zobaczyłem, w tej Szwajcarii. Nie podkolorowali. Naprawdę jest taka zielona i gładka. W górach, które się mija, jadąc pociągiem. Naprawdę taka soczysta i aksamitna. I domki jak z marcepana. Jak z wigilijnej opowieści. Jak z szopki krakowskiej, ale takiej super, takiej wymuskanej, z tymi figurkami piekarza, młynarza, kowala, które się ruszają zawsze w tym samym rytmie i wykonują precyzyjnie zawsze te same czynności.
Zdawali broń. W ramach porozumienia z rządem w Vichy cała ta broń odebrana polskim żołnierzom, którzy przedostali się na szwajcarską stronę, została przekazana Niemcom. Broń, którą Piotr przyciskał do siebie w bitwach w obronie Francji, została przekazana Niemcom do dalszego podboju Europy. Nazistom. Polacy protestowali. Szwajcarzy nie protestowali przeciwko polskim protestom. Gdy ktoś się źle, niekarnie zachowywał w obozie dla internowanych, trafiał do obozu karnego o ostrym rygorze. Tak wygląda neutralność.
Nie było tu wojen. Neutralność odwieczna. Malownicze domki, wymuskane trawniki. Kraj od wieków zadbany. Drogi budowane rękami trzymanych w obozie ludzi. No ale karmili ich. A może uchronili w ten sposób przed śmiercią. A może istnieję, narodziłem się dzięki szwajcarskiej neutralności? Dzięki temu, że Piotr nie poszedł dalej ze swoim karabinem w beznadziejny bój? Nie przedzierał się? Nie zdobywał? Może powinienem być wdzięczny Szwajcarii za zaistnienie?
Jest za piętnaście pierwsza. Dzwon bije trzy razy. Ostatnie światło tej nocy w szwajcarskim miasteczku gaszę.