Stanąłem przed tą ścianą, jak wryty. Musiałem już koło niej przechodzić, ale pierwszy raz dałem się jej zahipnotyzować.
Od ulicy Krakowskiej Wróblowicką, potem Kapitańską, potem ścieżka przez las, w górę, na rozwidleniu w lewo, przekracza się potok Pisarzówka, jeszcze kawałek w górę i już. Nazywa się to: warstwy lgockie. Jedne z nielicznych tak okazałych w Europie. Równo ułożone warstwy, grubsze, cieńsze, ciemniejsze, jaśniejsze, jedna na drugiej. Jak dziwna rzeźba, abstrakcyjna budowla ze starannymi zdobieniami. Skąd się tu wzięła?
Ta rzeźba nad Bielskiem-Białą ma sto milionów lat. Rzeźbiarz pracował nad nią, kładł te warstwy przez jakieś trzysta tysięcy lat. Rzeźbiarzem był ocean. Nazywa się go dziś oceanem Tetydy. A rzeźba nazywa się: Warstwy Lgockie.
Tu, gdzie dziś zamek i katedra, i ratusz, i osiedla, pływały drapieżne mozazaury – oceaniczne jaszczury wielkie, jak pół dziesięciopiętrowca na Beskidzkim. Mimo potężnej masy ciała, były szybkie, smukłe i były postrachem tej okolicy. W ich cieniu polowały kilkumetrowe rekiny. Ocean był ciepły. Życie kwitło, pleniło się, kotłowało. Było co jeść. Działo się. Mieliśmy tu małże, gąbki, koralowce, ramienionogie przodkinie ośmiornic i kałamarnic oraz, wiadomo, masę maleńkich amonitów. Pierwsze ssaki morskie, przodkowie wielorybów chowały się przed mozazaurami w morskiej trawie i w zagłębieniach, które miliony lat później, gdy cały świat się wywróci na opak, wypiętrzą się w góry.
Ocean był wielki, błękitny. Jak się taki bielski mozazaur rozpędził, mógł dopłynąć do obecnych Indii. Korzystać mógł w tej wędrówce z prądów morskich. To one rzeźbiły w dnie, budowały te warstwy. Bywały prądy gwałtowniejsze. Szły od brzegów Afryki. Niosły stamtąd muł, kamienie, piasek. Sunęły, jak podwodne tornado i cichły. Osadzanie się warstw to cisza, spokój po przejściu tornada.
Jak karty księgi zapisywane przez ocean dziesiątki tysięcy lat. Przeciętny czas naszego życia, osiemdziesiąt lat, to jakieś cztery centymetry takiej warstwy. Dwa tysiące lat naszej cywilizacji to jeden metr warstw ligockich. Sięga mi nieco powyżej pasa te dwa tysiące lat. Na wysokości wyciągniętej dłoni mam początki miast sumeryjskich. Jak podskoczę, dotknę początków rolnictwa.
To bzdura oczywiście. Przecież, jeśli już, to od góry trzeba by. Na dole najstarsze. Dla nich jesteśmy tchnieniem tylko. Drgnieniem powietrza. W ogóle te wszystkie porównania niewiele mówią. Stoję naprzeciw Przedziwnego. Jest w tym ten ocean i całe jego życie, jego sytuacje, narodziny, wzrost i śmierć mnóstwa pokoleń stworzeń rozmaitych. Jest Afryka i Azja. Jest i katastrofa. Asteroida spadła na Jukatan. Dziesięciokilometrowy głaz z kosmosu po drugiej stronie kuli ziemskiej. Zgasło Słońce przysłonięte gęstym pyłem. Siarka i dwutlenek węgla wypełniają ocean. Większość wszystkiego, co żyło, zginęło. Jest w tych warstwach nad Bielskiem-Białą strach, przerażenie, panika, duszenie się, ciemność, zagłada totalna, setki lat ciszy. Jest w tych warstwach odradzanie się świata z popiołów, jest nadzieja i dziwność, że wyginęło to, co silne, zginęli mocarze, a przetrwali najsłabsi, którym nikt raczej nie dawałby szans i którzy pokierują historię życia w inną stronę. Przodkowie nasi ssaczy. I jest w tych warstwach schnięcie oceanu, cofanie się wód, zderzanie się płyt tektonicznych, powolne, milimetr po milimetrze powstawanie gór. Te warstwy już istniały, kiedy powstawała Magurka i Chrobacza Łąka, i Szyndzielnia, i Klimczok, i całe Karpaty. Góry wyniosły je w górę. Z dna oceanu wyrosły ponad ziemię. Bo całe to zasiedlanie gór, powstawanie miasta, jego rozwój, wojny, odradzanie się, to już była chwilka. Milimetry.
Pamiętam, jak do mnie dotarło, kiedy chodząc po szlakach, czytałem wstępy do przewodników po Beskidach, że to nie jest tak, że coś się zatrzymało, że powstały góry i już sobie są, ale że to cały czas trwa. W ogóle się nie zatrzymało. Ani na chwilę. Cały czas pracuje. To tylko z naszej chwilowej, iskierkowej perspektywy wygląda na zatrzymanie. A one wciąż niezmordowanie milimetr po milimetrze przesuwają się, wypiętrzają, zapadają, tworzą warstwy. W którejś z tych warstw pyłów i drobinek będziemy, zajmując nasz ułamek milimetra.
Kładę dłonie na tych warstwach, łudząc się, że zostawiam w nich swój ślad.