W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
BBlogosfera

Pokoik, laptopik i młot!

Pokoik, laptopik i młot!

Przypomniały mi się dzisiaj „Zakazane dzieci” Artura Pałygi. Obejrzałam je tak bardzo po swojemu, że aż nie wypada tego upubliczniać, nie wypada aż tak dużo o sobie mówić, kiedy mówić trzeba o najbardziej intymnych doświadczeniach wyniesionych ze szkoły, intymnie złych, nienazywalnych, kiedy trzeba mówić o intymnych doświadczeniach wyniesionych z kościoła, z proboszcza i w ogóle nawet nie ocieram się w nich o dosłowność, choć dla trzynastolatki sakrament spowiedzi jest intymniejszy od ocierania się o intymność ciała, doświadczeń wyniesionych z tradycyjnego, sformatowanego na kształt excela domu.

Może oglądanie, a nawet bardziej wysłuchiwanie tego spektaklu, bo tekst jednak tam przede wszystkim, to był błąd, bo usłyszałam więcej niż zakładał pewnie autor tekstu i reżyserka. Przez godzinę (dłużej byłoby nie do zniesienia) ktoś tłukł mi po głowie młotkiem i kazał na powrót być dziewczynką, nastolatką i na powrót zobaczyć wszystko to, co źle mnie kształtowało, wszystkich tych, którzy źle mnie kształtowali, którzy nie pozwalali samej się kształtować, którzy sprowadzali mnie do roli grzecznej i bezbłędnej odtwórczyni przeboju „Puscj wsjegda budzjet solnce”. Nastolatką podczas spektaklu byłam przez jakiś czas, potem zaraz szybko byłam z powrotem nauczycielką i biegali mi po scenie wszyscy moi uczniowie, którzy mieli wiedzieć jedno, że ja wiem lepiej. Było mi wstyd. Byłam też mamą dwóch nastoletnich wtedy synów, ale przez krótką chwilę, bo akurat wiem jak być świetną mamą, traktuję to jak najważniejszy obowiązek, a nie zarozumiałość. I z powrotem byłam nastolatką. Ktoś bez mojej zgody zabrał mnie w schyłek lat 80. (to akurat wynika z mojego peselu, a nie zamysłu twórców) i pokazał, co szło nie tak, pokazał w tak skondensowany sposób, że dostałam zadyszki od tego przeżywania swoich doświadczeń na nowo. Skąd oni wiedzieli, oni, ten Pałyga i ta Augustynowicz, co ja przeżywałam? Skąd oni znali moich nauczycieli, księży, ale i rodziców? 

Po mojej lewej stronie siedziała starsza pani, pani jak pani, Bogu ducha winna i technologii, której nie ogarniała. Przez cały spektakl w cienkiej, z prześwitującej tkaniny uszytej torebki, migała jej jakaś alarmowa lampka, w smartfonie może, raczej w smartfonie. Migała tak, że wzięłam ją, tę panią, za współtwórczynię tej teatralnej, brutalnej terapii. Ta lampka, co 20 sekund robiła mi wybuch w głowie, jakby tych ze sceny było mało. Zaryzykowałam, jak dziewczynka z końca lat 80., najdelikatniej jak umiałam zwróciłam pani uwagę, przeprosiłam, że się ośmielam, a przecież mogę mieć zrąbaną tę godzinę tym uporczywym rozbłyskiem, bo ona jest starsza i wie na pewno lepiej, że mogę mieć zrąbaną. Ona była współtwórczynią spektaklu, nawet o tym nie wiedząc. Zlekceważyła mnie, a co to pani przeszkadza, to musi tak migać! Cud, że nie pojechała mi smarkulą. Po prawej mojej stronie siedział mój mąż. Też miał zamknięte, jak ja przez znaczną część spektaklu, oczy, ale on podsypiał. On podsypiał bo jemu po głowie nikt młotkiem nie walił, to nie był spektakl dla niego, to nie był spektakl o nim. Jego Pałyga widać nie znał. Nie jest mi dzisiaj za dobrze po tym scenicznym wspomnieniu, ale przecież chodzi tu o to, żeby nie było nam dobrze, żeby przestało nam być dobrze. Każdy rodzic, każdy nauczyciel, każdy ksiądz, każdy polityk powinien zobaczyć te korczakowskie historie. Będzie nam wtedy strasznie wstyd, wstyd, że aż wstyd! 

Kurczę, niewiele dotąd rzeczy zrobiło na mnie w życiu tak duże wrażenie, jak to sceniczne młotkowanie… aż do wczoraj. Obejrzałam na Netfliksie „Dojrzewanie” Stephena Grahama, krótki serial, zaledwie cztery odcinki, ale z kategorii takich, co zostają i rozrastają się w czterdzieści cztery, już w głowie, już w przeczuciach, już w poniedziałek, już latem, już potem. Arcydzieło. Wali młotem po głowie. Przerażająca historia bez recepty. Trzynastolatek, śliczny jak aniołek, zabija koleżankę ze szkoły (w tej roli Owen Cooper, jakiś absolutny geniusz!). Wiadomo to już w pierwszym odcinku. I zaczyna się. Nie da się być obok tej historii, jest się w samym jej środku (być może też za sprawą techniki jednego ujęcia, to paraliżuje głowę, pomysł rozwala!). Ta historia nie jest przerażająca dlatego, że chłopak, ja bym powiedziała nawet chłopczyk, zabił koleżankę, przerażająca jest dlatego, że najpierw psychoterapeutka, a potem rodzice, normalni, zwykli, z posprzątanego domu, z godziwych, choć nie największych zarobków, jedzący rano jajecznicę, próbują zrozumieć siebie, znaleźć podstawowe odpowiedzi na podstawowe pytanie – od razu wybiegam do przodu – nie znajdują!!! 

Wstrząsnął mną moment, gdy ojciec koi się myślą, że Jamie zaraz po szkole wpadał do domu, szedł do swojego pokoju i tam sobie siedział, w swoim pokoiku, ładnym, posprzątanym i bezpiecznym, takim ładnym pokoiku... Mikrokosmos za zamkniętymi drzwiami, z misiem na poduszce. Psychoterapeutka mówi: „próbuję pojąć twoje pojmowanie”, pojmowania nie da się pojąć, trzeba je współtworzyć, trzeba w tworzeniu uczestniczyć od początku, żeby nie przyszło zdziwienie, które potrafi potem udusić. Płakałam razem z ojcem chłopca, którego przerasta jego rodzicielska powierzchowność, spokój zamkniętych w pokoiku drzwi, urok pluszaka na poduszce, płakałam razem z nim, bo przecież co rusz mamy wstrząśniętych swoją rodzicielską powierzchownością rodziców… co rusz… 

Mówimy różnymi językami, mieszkamy na dwóch różnych planetach, świat nastolatków – skoro dla nas z kosmosu – to co nam do kosmosu? Kosmici i już! Psychoterapeutka rozkodowuje język nastolatków, przeżyłam kolejny wstrząs. Nigdy nie było, tak mi się wydaje, aż tyle przy rozkodowywaniu roboty! Nie mogłam się uspokoić z poczucia klęski nas dorosłych, z niezdolności do opanowania języka nastolatków, z celebracji pitu, pitu dobrostanu (nie znoszę tego słowa!), czyjego dobrostanu? Nie mogłam się uspokoić z powodu pracy, pracy, która zajmuje, Boże, mi też, tyle czasu, że nie mam czasu na życie, ale uwielbiam ten pęd, uwielbiam dynamiczne życie, uwielbiam się realizować, uwielbiam sukces, sukces, sukces, uwielbiam mieć dużo pieniędzy, więc uwielbiam dużo pracować, uwielbiam ten pęd, uwielbiam dynamiczne życie… Kurwa… Jamie zamordował koleżankę… Kropek do połączenia było wiele, tylko nie miał kto łączyć, nie miał kto nauczyć chłopca tej zabawy.

Dzieci dorośleją za szybko, kończą trzecią klasę podstawówki i od razu ordynarnie podbijają świat, karuzela kręci się tak szybko, że właściwie może to nas, rodziców, nawet zachwycić! Taki ten Jamie dorosły, taki samodzielny, taki duży, taki męski i ma przyjaciół, ma, bo mówi, że ma, to ma. Grzeczny chłopczyk. Kiedy pozwolimy trzynastolatkowi przeskoczyć jakiś dziesięcioletni interwał, to skąd zdziwienie, że nic nie mówił, skąd zdziwienie, że nie ma przyjaciół, skąd zdziwienie, że miał kiedyś pragnienia i nie wiedział co z nimi zrobić? Jeśli zostawiamy trzynastolatków na środku jeziora, wiedząc doskonale, że nie umieją pływać (operuję tym wiekiem, bo to filmowy wiek bohatera), to skąd zdziwienie, że na brzegu w końcu znajdziemy zwłoki? Jeśli zostawiamy dzieci, a udajemy, że tworzymy im pokoik, że tapetka, że drzwiczki, że laptopik, że zajęcia ekstra, ekstra, ekstra to skąd zdziwienie? 

„Zakazane dzieci” Artura Pałygi i Anny Augustynowicz są o tym samym, dlatego dzisiaj mi się przypomniały, kurczę… Nie wolno dzieci zostawiać innym dzieciom, nie wolno ich nawet zostawiać innym dorosłym, bo potem zdziwienie, że aż wstyd…

 

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart