Obejrzałem konferencję prasową trenera Dariusza Marca po spotkaniu z Odrą Opole. Dużo było w niej emocji. Może i za dużo. Pewnie dlatego rozpisały się o niej ogólnopolskie media, dolewając oliwy do ogniska, które od kilku tygodni płonie w Bielsku-Białej. Pozostają po niej pytania. Jedno z nich brzmi, czy trener będzie jeszcze miał za sobą szatnię? Bo o ile przegrana była wstydliwa, to pewne brudy można było prać za zamkniętymi drzwiami.
W trudnej sytuacji, wychodząc do dziennikarzy – przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie (a mogę się mylić) – całą winę za tę porażkę zrzucił trener na piłkarzy. Najmocniej oberwał Samuel Nnoshiri. Wymieniony z imienia i nazwiska, zesłany przed całą publiką do rezerw, mógł poczuć, że to on jest przyczyną tego sobotniego niepowodzenia. Grał, jak grał… słabo to wyglądało. Ale z drugiej strony, to nie on wysłał się na plac gry kilka minut przed ostatnim gwizdkiem w sytuacji, w której i tak cała drużyna nie potrafiła skarcić grającego w osłabieniu rywala. W pojedynkę niewiele mógł zdziałać. I jeszcze ci "frajerzy"… ehh.
Takimi wystąpieniami, w takiej sytuacji, szkoleniowiec pewnie szatnię będzie kruszył, a nie cementował.
Oglądając tę konferencję przypomniał mi się Jürgen Klopp, taki trener, co to wygrał ligę angielską, Ligę Mistrzów i jeszcze parę innych "mniejszych" rozgrywek. Szkoleniowiec, który wchodził do dziennikarzy i "jechał" ze wszystkimi, tylko nie ze swoimi piłkarzami. W lutym 2020 roku na przykład dostało się Szymonowi Marciniakowi, za błędne – zdaniem Niemca - decyzje w przegranym 0:1 meczu z Atletico. A i o madryckiej ekipie powiedział kilka cierpkich słów, wytykając nieelegancką taktykę. Innym razem Niemiec nie gryzł się w język, mówiąc niepochlebnie o polityce UEFA, o systemach rozgrywek, a nawet o własnych kibicach, którzy brzydko potraktowali jednego z rywali. Kosił równo, ale oszczędzał własnych piłkarzy. Raz nawet, nie mogąc kierować drużyną Liverpoolu w meczu Pucharu Ligi Angielskiej, w przerwie meczu z Aston Villa, wysłał swojemu asystentowi wiadomość, w której pisał, że jest dumny z ich ambitnej postawy. A mocno odmłodzony skład "The Reds" przegrywał wtedy 0:4…
Piłkarze Kloppa zbierali burę w szatni lub na treningach. Nie przed kamerami i reporterami. W myśl zasady – co w rodzinie, to nie zginie. Dzięki temu zawodnicy mu ufali. Kibice w Dortmundzie czy Liverpoolu nazywają go legendą. A Lewandowski mówił o nim: "Był nie tylko jak ojciec, był także twardym, wymagającym nauczycielem".
Ale Klopp to nie jedyny przykład znanego trenera, który na spotkaniach z dziennikarzami chroni zawodników. Ba, są i tacy, którzy swoim zachowaniem wręcz celowo odciągają od drużyny uwagę, skupiając ją na sobie. Najprostszy przykład? José Mourinho, który w swoim najlepszym okresie brał na klatę media, po to, by jego chłopcy mogli w spokoju grać i trenować.
Może w takiej postawie szkoleniowca jest metoda? Nie wiem, jak długo Dariusz Marzec będzie szkoleniowcem "Górali". Bo może już w trakcie meczu z Motorem nastąpi gwałtowana przemiana i marsz w górę tabeli? Życzę mu tego. Nie zmienia to faktu, ze od soboty w mediach już rozpoczęła się karuzela nazwisk. Jedni mówią o Macieju Stolarczyku. Goal.pl pisał o Marcinie Broszu. Wydaje mi się – znów podkreślam, że mogę się mylić – że w obecnej sytuacji bielszczanom potrzebny jest ktoś, kto scali szatnię. Kto pozwoli tym piłkarzom uwierzyć w siebie. Kto zdejmie z nich presję, która, chcąc czy nie, z każdą porażką albo remisem będzie rosła. Bo przecież eksperci podkreślają, że potencjał poszczególnych zawodników Podbeskidzia jest wyższy, niż miejsce w tabeli drużyny. Najwyższy czas go odblokować.
P.S.
W tym "góralskim" kryzysie warto nadmienić, że w klubie są ludzie, którzy prezentują teraz ekstraklasowy poziom. Po pierwsze, chodzi o osoby wrzucające do sieci vlogi, grafiki czy relacje ze spotkań. Ogólniej mówiąc – marketing. W tych złych dniach ludzie ci wykonują pracę niezwykle profesjonalnie i – co ważne – z dużym wyczuciem okoliczności.
Po drugie, warto popatrzeć na tych dopingujących przez cały mecz z Odrą kibiców, którzy nie "jechali" z piłkarzami, a starali się dodać im otuchy. Nawet, kiedy grając w przewadze liczebnej tracili bramkę na 1:2…