W ostatnim czasie miałam okazję kilkakrotnie, tak się fajnie złożyło, przyglądać się młodzieży nieco inaczej niż zwykle, ale to temat na przyszły poniedziałek. Współczesna młodzież nie ma z nami za lekko, lista zarzutów zdaje się nie mieć końca, a my tonem mędrców listę tę recytujemy w te i we wte, ciesząc się sukcesami pedagogicznymi, to znaczy właściwie wcale się nie ciesząc, bo im bardziej utyskujemy i zrzędzimy, tym efekty mamy mniejsze, marne zupełnie. Tak przynajmniej z boku to wygląda. Bardzo mądrzy dorośli, którzy wiedzą wszystko i absolutnie, również to, jaka ma być młodzież – i młodzież, która jest taka jaka chce być i która ani przez moment nie zamierza słuchać zrzędzenia. Było tak zawsze, a żeby nie szukać jakoś teraz bardzo daleko, wystarczy spojrzeć na siebie jako na nastolatkę i na swoich rodziców, jako tych, co zrzędzili. Zrzędzenie jest wpisane w porządek świata, jest moralnym obowiązkiem każdego dorosłego i jeśli nie zrzędzi, to znaczy, że jest za mało dorosły. I tyle, bo przecież to nie zrzędzenie sprawia, że młodzi kształtują świat po swojemu, wydaje się, że na przekór dorosłym, ale nie – po prostu chcą żyć po swojemu. Czepiamy się w szkołach, że źle ubrani, że złe miny, że złe włosy, że te przeklęte telefony, że się nie uczą, że nie czytają, że bez zasad, że bezwstydnie, że lenie, że ignoranci! Przypomniała mi się satyra Ignacego Krasickiego z 1779 roku (!)
Gdzieżeś, cnoto? gdzieś, prawdo? gdzieście się podziały?
Tuście niegdyś najmilsze przytulenie miały.
Czciły was dobre nasze ojcy i pradziady,
A synowie, co w bite wstąpać mieli ślady,
Szydząc z świętej poczciwych swych przodków prostoty,
Za blask czczego poloru zamienili cnoty.
Słów aż nadto, a same matactwa i łgarstwa;
Wstręt ustał, a jawnego sprośność niedowiarstwa
Śmie się targać na święte wiary tajemnice;
Wszędzie nierząd, rozpusta, występki szkaradne.
Gdzieżeście, o matrony święte i przykładne?
Gdzieżeście, ludzie prawi, przystojna młodzieży?
Oślep tłuszcza bezbożna w otchłań zbytków bieży.
Co zysk podły skojarzył, to płochość rozprzęże;
Wzgardziły jarzmem cnoty i żony, i męże,
Zapamiętałe dzieci rodziców się wstydzą,
Wadzą się przyjaciele, bracia nienawidzą,
Rwą krewni łup sierocy, łzy wdów piją zdrajce,
Oczyszcza wzgląd nieprawy jawne winowajcę.
Młodzież próżna nauki, a rozpusty chciwa,
Skora do rozwiązłości, do cnoty leniwa.
Zapamiętałe starcy, zhańbione przymioty,
Śmieje się zbrodnia syta z pognębionej cnoty.
Wstyd ustał, wstyd, ostatnia niecnoty zapora;
Złość zaraźna w swym źródle, a w skutkach zbyt spora,
Przeistoczyła dawny grunt ustaw poczciwych;
Chlubi się jawna kradzież z korzyści zelżywych.
No jakbym swoją mamę słyszała! Babcię! Nauczycielkę! W ogóle wszystkich swoich Nauczycieli. Dajmy może młodym ludziom żyć po swojemu. Dajmy im popełniać błędy, bo przecież kształtowanie ich na nasz obraz i podobieństwo jest i złe i niebezpieczne i w dodatku od wieków skazane na porażkę. Oni muszą wydeptywać swoje ścieżki, a że czasy są dynamiczne i dla tego udeptywania bardzo trudne, to nie ich wina, ośmielę się powiedzieć, że jeśli czyjakolwiek, to wyłącznie nasza. To nasze pomysły z postępem technologicznym, z konsumpcjonizmem, z nadopiekuńczością, z ograniczeniem jakichkolwiek wymagań wobec - moment temu - małych dzieci, dzisiaj dały nam pokolenie po prostu innych ludzi. Dynamiczny rozwój świata sprawia, że nie tylko sami siebie nie poznajemy, ale przede wszystkim naszej młodzieży, bo ona poza tym, że zachowuje się dokładnie tak jak przez setki lat zachowywała się młodzież wobec dorosłych, to jeszcze uczestniczy dzisiaj w nieprawdopodobnie dynamicznym rozwoju wszystkich sfer życia, tak dynamicznym, że czasami ukrycie się w telefonie zdaje się być jedyną szansą na pobycie sobie samemu ze sobą, paradoksalnie wcale nie z milionami innych użytkowników internetu.
Można oczywiście rozpętać wojnę przeciwko dziwności młodzieży, która wlepiona w telefony, w sportowych bluzach z kapturami, siedząca bezczynnie na miejskich murkach, nienawidząca szkoły, obojętna zupełnie wobec religii wciąga e-papierosa i czeka na coś, o czym nie wie nic więcej, jak że na to czeka. Można rozpętać wojnę, ale mam wrażenie, że dawno ją już rozpętaliśmy i ona jest nie do wygrania. Ponosimy porażkę za porażką, bo chcielibyśmy zmienić młodzież tak, żeby jak żywo przypominała nas samych. Tego się nie da zrobić, bo dla niej celem nadrzędnym jest za żadne skarby nie upodobnić się do nas. I to zasadniczo jest fantastyczne, kiedy dotyczyło nas, naszych wyborów, naszych pomysłów na siebie (mówię ze swojego poziomu 50 – troszeczkę - plus). Kiedy jednak patrzymy na dzisiejszych siedemnastolatków, to wkurza nas ich całokształt. Wkurza, bo niespecjalnie mamy do niego dostęp. Bo świat pędzi do przodu jak szalony, a ten młodzieżowy z jakimś turbodoładowaniem. Młodzi ludzie dzisiaj są produktem wielkich przemian nie tylko świata, ale i nas samych. My też dzisiaj, my dorośli, nie mamy nic z dorosłych sprzed pięćdziesięciu lat! Nic!
Czepiamy się młodzieży o telefony komórkowe, my, którzy nie możemy się bez nich obejść ani jednego dnia. Oczywiście mówimy, że my używamy ich mądrzej, sensowniej, że my mamy dystans, że dla nas to wyłącznie źródło wiedzy największej pod słońcem! Eeeeee tam, spędziłam dzisiaj całe rano na przeglądaniu filmików ze świniami, które taplają się w błocie, potem radośnie biegają wokół błota i z powrotem do bajorka. Świnie zrobiły mi poranek. Nie czytałam wcale Hegla o poranku. Dajmy młodzieży przeżyć sobie młodość po swojemu, przecież ten okres minie bezpowrotnie, jak mija sikanie do pampersa. Kiedy patrzę na siebie sprzed z górką trzydziestu lat, to na większości zdjęć mam minę jakbym była jedną z bohaterek którejś z powieści Dostojewskiego, obryzgana cudzą krwią, mam na stopach znoszone welury w kolorze tego sprzed dwóch zdań błota i stary, wyciągnięty do kolan sweter z gustownymi nadpruciami! Na wielu zdjęciach ten sam. I arafatka, koniecznie arafatka! Bronię trochę młodzieży, bo bronię trochę samej siebie sprzed lat. Kiedyś było bardzo podobnie. Nie należałam wcale do licealnych aktywistów, marzyłam o tym, żeby szkoła skończyła się jak najszybciej, nie lubiłam wielu ze swoich nauczycieli, a kiedy czytałam, wtedy były obowiązkowe, „Noce i dnie”, to byłam bliska udaru. Wyrosłam z tych doświadczeń jak z sikania do pampersa (wtedy nie było pampersów). Dla siedemnastolatki Barbara Niechcicowa była… o matko! Moja świętej pamięci Polonistka, mówiła, że nadajemy się najwyżej do wypasania gęsi, a nie czytania Dąbrowskiej!
Bronię młodzieży, bo ja na przykład niezbyt lubiłam być młodzieżą. Hormony, hormony, staromodni, zrzędliwi rodzice, brak pomysłu na siebie, znajomi z klasy, niektórzy, z niebosiężnymi ambicjami, ja zagrożona z chemii, całkowita noga z matematyki, nieszczęśliwie zakochana, tak nieszczęśliwie, że chciałam się zabić, a nie miałam się komu wygadać, bo komu, jak moja przyjaciółka była tak samo nieszczęśliwie zakochana. Nic mi się nie chciało, nie lubiłam być młodzieżą. Marzyłam o tym, żeby jak najszybciej wydorośleć, tak prawdziwie i żyć po swojemu, nie wiedziałam jeszcze wtedy jak, ale wiedziałam, że tak po swojemu. Zdecydowałam, że pójdę na polonistykę, więc jeszcze bardziej byłam zagrożona z chemii i jeszcze większa byłam noga z matematyki. Upokorzył mnie potem na maturze historyk, byłam w jego głowie przereklamowana, to po co sobie w ogóle budował jakiś mój obraz, trzeba było opierać się na faktach, a nie na mrzonkach, zresztą co ja go tam obchodziłam. Nie lubiłam być młodzieżą tak jak dzisiaj młodzież nie za bardzo to lubi.
Myślę, że niczym dzisiejsza młodzież nie różni się od tej kiedyś i tej bardzo kiedyś. Mamy taką wielką ochotę zrzędzić, że nie, że strasznie, że my to byliśmy super! Nie byliśmy super, byliśmy bardzo podobni. Oczywiście nie mam zamiaru dzisiaj pisać o młodzieży wszystkiego, ale taka mi się refleksja posnuła po głowie, więc piszę i tak sobie myślę, że za tydzień też będę pisać o młodzieży.