W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
BBlogosfera

Kilka słów o deszczu

Kilka słów o deszczu

Takie deszczowe to lato, że aż trudno uwierzyć! Leje i leje, i leje już długo, dzisiaj od wielu, wielu godzin, ale za to, pomijając oczywiście wszystkie z tym związane problemy i ludzkie dramaty, ja po prostu uwielbiam deszcz. Nie chodzi mi o ulewy, bo one są żywiołem, one mają w sobie coś apokaliptycznego. Spoglądam teraz przez okno i z niepokojem patrzę na rwącą, górską rzekę, która jeszcze w południe była spokojną ulicą. Dla jakiejś równowagi chcę napisać o deszczu, takim trochę staroświeckim, takim, który zdarza się już rzadko, na który się czeka i od razu do głowy przychodzi – chyba wszystkim – niestarzejąca się piosenka „Singing in the Rain”, koniecznie z obrazem filmowym.

Kupiłam sobie piękną absolutnie parasolkę w Weronie, bo cudownie padało, całą otoczoną rozkosznymi nagimi, rzecz jasna, roześmianymi, kupidynkami i nic sobie nie robię z deszczu. Lubię deszcz, bo on jest jakoś ze mną spójny, jakoś zawsze do mnie pasuje. Podoba mi się świat w deszczu. Mam też wielką słabość do nokturnowego, deszczowego malarstwa. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam obraz Józefa Pankiewicza „Rynek Starego Miasta w Warszawie nocą”. Został ze mną na zawsze. Jest prawie po deszczu, jeszcze troszkę tylko pada, ale woda wsiąka w szczeliny kostki brukowej, która cała błyszczy… W taki wieczór warszawiaków na placu jest niewielu, w oknach kamienic palą się już światła, nadciąga noc, pełna niepokoju, kobieta zdaje się przyspieszać kroku, choć parasolkę złożyła, przestało, widać, padać. Groźnie wygląda w tym świetle, w tym mokrym powietrzu podświetlona od dołu światłem latarni rzeźba lwa na narożniku kamienicy. Niezbyt to przyjemna noc, ale tylko deszcz ma moc opowiadania tajemniczych historii. Dorożkarz kończy pracę, nikt już z nim nigdzie nie jedzie, zaraz wróci do domu, zapada warszawska, deszczowa cisza. Jego kolega, z obrazu „Dorożka warszawska nocą” zmaga się pewnie z takimi samymi, smętnymi odczuciami w smętnym mieście, pełnym smętnych ludzi, bo w deszczu niemal wszyscy są ciekawie smętni. Jest coś niezwykle ponętnego w tej czarnej, smolistej prawie rzeczywistości, a przecież stworzyła ją natura, niebo szczelnie zasłonięte stalowymi chmurami, właściwie chyba jedną, wielką na cały świat rozległą chmurą i dorożkarz zanurzony w niej tak, że gdyby nie blade światło latarenki, którą ma przy sobie, to byłby przestał w tej scenografii zupełnie istnieć. Kałuże zmieniają proporcje, zmieniają perspektywę, plączą zmysły, a nocne kałuże otwierają nowe światy, zapraszają na dół, do góry nogami, odbierają pewność. 

Słucham teraz ulewnego deszczu, jednostajnego, od wielu godzin niemal huku wody. On nie potrafi robić żadnego nastroju, cała moja ulica płynie w jakąś dal… Pankiewicz, co zresztą nie jest ani żadną tajemnicą, ani tym bardziej moim odkryciem - jest po prostu faktem, zainspirowany był malarstwem Aleksandra Gierymskiego. Mam w domu dwie kopie jego paryskich historii, które uwielbiam. „Luvr nocą” i „Opera paryska w nocy”… zaraz będzie padać, wszyscy mają parasolki, ale to będzie właśnie taki deszcz z historią, taki, co nie tylko odświeża miejskie powietrze, ale taki w sam raz na spacer… we dwoje, taki, który stworzy pewną niepowtarzalną intymność.. pod parasolem… lub parasolką. Na pierwszym z obrazów samotna kobieta w nocnym świetle dwojakiego koloru, bowiem elektryczność powoli wypierała już lampy naftowe, a ciepłe żółte światło powoli ustępowało miejsca jakby za jaskrawemu światłu nowych, nowoczesnych latarni. I deszcz w tym nowym świetle był nieco jakby mniej czarujący. Gierymski, poza paryskim deszczem zachwycił się również monachijskim. Obraz „Plac Wittelsbachów w Monachium” zapiera wprost dech w piersiach! Ileż tu odcieni nocy! Mokry bruk, jak ten paryski, tworzy zachwycające iluzje. Niebo nad pomnikiem nie zwiastuje spokoju, pełne jest wszystkiego – kolorów, blasków, ruchu, dynamiki, to nie koniec deszczu, a na placu matka z córką, jak można podejrzewać, i najpiękniejsze granatowe parasolki. W deszczu stoi też pomnik Maksymiliana I Bawarskiego, a nad placem góruje kopuła kościoła Teatynów. Tylko w deszczu może być taka niezwykła!

Za moim oknem… nadal ulewa, choć może huk wody, choć nadal miarowy, jakby zelżał. Deszcz ma w sobie coś medytacyjnego, coś kojącego – deszcz, ale nie ta ulewa, coś, co odbiera nam jakąś swoją nadrzędność, do której czasem uzurpujemy sobie prawo, nadrzędność względem natury. Piękny jest niezbyt popularny obraz Vincenta van Gogha „Pole pszenicy w deszczu”. Nic w nim porywającego, a za to cały jest jedną wielką melancholią, można by w nim utonąć na wiele godzin, zatęsknić się na śmierć i usłyszeć nieoczywisty odgłos wody spadającej na młode jeszcze kłosy zboża. Podobnie odbiera nam wielkość, a przynajmniej odbiera ją mi, obraz „Manneport, Etretat w deszczu” Claude Moneta. Żywioł wody do potęgi drugiej! Deszcz padający nad morzem, wpadający do morza, napowietrzający tę wodę w przedziwny sposób, ma w sobie jeszcze inną moc. Miałam okazję moment temu obserwować takie obrazy nad deszczowym Bałtykiem. Najciekawsze wydanie spektaklu pod tytułem „Potęga natury”

Parę lat temu zachwyciłam się piosenką kompletnie mi nieznanego Bartosza Sosnowskiego „Deszcz” (szkoda, bo wokalista zmarł natychmiast niemal po tym, kiedy go odkryłam). Inny deszcz, taki, który działa jak woda święcona, który potrafi tchnąć w duszę coś ożywczego i ratuje przed śmiercią, taką czy inną. Bywają w życiu takie deszcze. 

Podobny deszcz spadł na widzów Sceny Stu w Krakowie podczas spektaklu „Boże mój!” w reżyserii Andrzeja Seweryna z Marią Seweryn w roli psychoterapeutki… Boga, Boga zmęczonego człowiekiem. Niewierząca zupełnie matka autystycznego nastolatka zmaga się z pacjentem, który bez natręctwa tłumaczy jej swoją rolę, swoje przygnębienie, niektóre ze swoich decyzji i równocześnie niektóre ze swoich spektakularnych sztuczek, efektów specjalnych, których ludzie potrzebują dla potwierdzenie wielkości swojego Boga wszechmogącego. I tak właśnie ten podobny do Vito Corleone Bóg, bo do kogoś musiał być podobny, w końcu zapisał się na wizytę do zwyklej, śmiertelnej psychoterapeutki, zsyła deszcz, wytęskniony, upragnionym, wyczekiwany przez nastolatka i jego kwiaty ogrodzie. To jest taki deszcz, który ratuje kwiaty i tlącą się zaledwie wiarę w Boga. Zachwycające rozwiązanie sceniczne! Zachwycające! Deszcz w teatrze!

Zdejmuję z uszu słuchawki, upewniam się co za oknem, ulewa nie ustaje, ale syreny jeszcze u mnie tej nocy nie zawyły, więc widocznie ziemia sobie z tym ogromem wody, przynajmniej w mojej okolicy, jakoś poradziła. To sobie słucham „Znowu pada deszcz” Lady Punk, choć tutaj ten deszcz nabiera głębokiego metaforycznego znaczenia, czarnego, smutnego… Ale utwór świetny.

Zawyły syreny, deszcz bierze górę nad człowiekiem, a ja nie chcę go nie lubić, nie chcę się go bać. Jest druga w nocy, wyszłam do mojego nabrzmiałego od drzew i krzewów ogrodu, ten wydaje się być zadowolony, pije tę wodę jak oszalały, tymczasem moi sąsiedzi, poderwani, jak ja, syrenami spoglądają na ten rwący, górski potok, spoglądają na zapory z piasku, spoglądają w czarne niebo, spoglądają na siebie. Wóz strażacki ruszył w drogę, przed nami noc pełna ludzkich tragedii. Szkoda, bo bardzo lubię deszcz…

 

P.S. Parasol czy parasolka? Ale heca z tymi słowami! Niezbyt często tak się zdarza, że istnieją dwa słowa, w męskiej i żeńskiej formie określające dokładnie to samo. Zastanawiam się czy w ogóle jeszcze jakieś takie istnieją? Na przestrzeni lat, trudno zupełnie powiedzieć kiedy, parasol jakoś oddzielił się od parasolki? Ja lubię zgrabne słowo „parasolka” i już. Ja i Janusz Słowikowski w słynnej piosence, którą śpiewała Maria Koterbska i choć też odrobinę balansuje na semantycznej linie, bo już by się mogło wydawać, że stary, potargany handlarz to pewnie będzie miał tylko stare parasole, a on tymczasem absolutnie na zawsze usankcjonował w refrenie to piękne słowo „parasolka”!

P.S. II Siedzę z laptopem na kolanach w zupełnie ciemnym pokoju, co rusz na ścianie rozbłyskują niebieskie światła wozów strażackich. Ulewa przybiera na sile…

 

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart