Uderzyło mnie to. Podczas rozmowy z uczniami jednego z bielskich liceów szesnastolatek powiedział:
– Jestem uzależniony od social mediów. Nie umiem sobie z tym poradzić.
– Najgorsze, że to jest normalizowane – włączył się kolejny szesnastoletni rozmówca. - Uznaje się, że to jest w porządku. Że to nic takiego. Norma.
Staram się nie martwić zagrożeniami, którymi straszy się nas ze wszystkich stron, bo na większość z nich nie mamy żadnego, realnego wpływu, więc zamartwianie się nimi jest stratą energii zupełnie bezsensowną. Przekonują mnie stoicy, gdy mówią, że jeśli nie możemy na coś nic poradzić, to podsycanie lęku dodaje tylko temu czemuś mocy, bo czyni dodatkową szkodę, powodując stres. Jeśli można coś zrobić, róbmy, jeśli nie, dajmy spokój.
Ale w tym przypadku można.
Uderzyło mnie, że mówią to nie dorośli bezproduktywnie i głupio utyskujący na dzisiejszą młodzież, ale oni sami. I że widzą zło w tym, że narastające w galopującym tempie uzależnienie od wpatrywania się w ekraniki, jest uznawane za normalne.
Wychodząc z tej klasy po rozmowie z nimi, na korytarzu podczas przerwy przechodziliśmy obok pogrążonych w ciszy nastolatków siedzących koło siebie i wpatrzonych w komórki.
– Mam świadomość, że to jest uzależnienie. Męczy mnie to. Próbuję. I nie umiem.
Są dwie popularne strategie w tym temacie, które są nie do przyjęcia.
Strategia pierwsza: liberalna.
Pozwólmy im. Dlaczego nie? Zakazy są złe. Będą żyli w tym świecie, w którym to jest i będzie, więc muszą się nauczyć w nim poruszać. Jeśli się im zakaże, to się nie nauczą. Zresztą zakazy są nieskuteczne. Jeśli dorośli mogą, to czemu oni nie mogą?
Odpowiedź felietonisty: jeśli tak, to pozwólmy na alkohol i narkotyki w szkole. Dlaczego nie? Niech się uczą z nich korzystać. To część świata, w którym żyją i będą w nim żyli. Jeśli się im zakaże, to się nie nauczą. Zresztą zakazy są nieskuteczne. Jeśli dorośli mogą pić wódkę i potajemnie palą trawkę, to czemu dzieci nie mogą?
Tak. Uważam, że to jest narkotyk. Działa na mózg i na cały organizm. Bombardowanie dopaminą. Uważam, że dając dzieciom nieograniczony dostęp do sieci, pozwalamy im na legalne, nieograniczone zażywanie narkotyku, który jest reklamowany i do którego na tysiąc sprytnych sposobów są zachęcane i wciągane głębiej i głębiej, oblepiane siecią, trzepoczą w niej jak schwytane muszki.
Oczywiście trudno jest rodzicom, nawet jeśli tego chcą, odstawić dzieci od tego narkotyku, ponieważ mają wówczas świadomość, że skazują je na izolację społeczną. Wszyscy znajomi są w sieci i nieustannie się w niej komunikują. Wyciągając z niej dziecko, funduje mu się samotność. Istnieje już taki rodzaj przemocy: wszyscy coś wiedzą, bo godzinami wałkowali ten temat na grupie w sieci, tylko jedna osoba nie wie, bo jej na tej grupie nie ma. I nie wie, czy z niej się śmieją, bo o niej gadali, czy z tego, że nie wie. I to narasta.
W tym wypadku działa to tak, że albo wszyscy, albo nikt. Przynajmniej większość. Dlatego nie zabronię dziecku, ale zdecydowanie głosowałbym za tym, żeby zabronić w całej szkole.
Proszę mnie dobrze zrozumieć. Nie mówię, że media społecznościowe to samo zło. Korzystam z nich na co dzień. Mówię, że dzieci mogą być znacznie mniej odporne na zło, które tam jest.
Strategia druga: tradycyjna.
Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie. Tobie, dziecko zakażę, nakrzyczę na ciebie, jak długo już siedzisz dzisiaj na telefonie! Założę ci family linka. Będę kontrolował, ile czasu korzystasz z jakich aplikacji. Ale ja przecież jestem dorosły i mogę od razu po przyjściu z pracy zasiąść przed laptopem i pozostać przy nim, z przerwami na jedzenie i toaletę, aż do nocy. Mamusia też. Ja mam swoje strony do przeglądania i swoje internetowe rozmówki, a mamusia swoje. A ty się zajmij czymś innym i oddaj telefon!
No to nie zadziała. Tatuś alkoholik, nie przerywając picia, zabrania dziecku zbliżać się do napojów.
Byłem świadkiem sceny w pociągu, gdzie w wagonie przez caluteńką drogę wszyscy, dokładnie wszyscy patrzyli w monitory komórek i laptopów, i tylko jedna biedna nastolatka musiała wysłuchać reprymendy od swojej wgapionej w laptopa mamy, że „ty dziecko nic tylko siedzisz i siedzisz na tym telefonie, popatrzyłabyś trochę przez okno”. Nauczycielu, rodzicu, ogarnij się sam!
Obie te strategie są tak samo złe i głupie.
Kolejne kraje na całym świecie wprowadzają ograniczenia i zakazy korzystania z telefonów w szkołach. Bo to groźne. I nie chodzi tylko o samobójstwa spowodowane nagonką i linczem w sieci. I nie chodzi tylko o wylewający się z sieci idiotyzm. I nie chodzi tylko o rosnącą presję na to, jak wyglądać, jak się zachowywać, jak mówić, czym się interesować. I nie chodzi tylko o patologię sieciową, o tych wszystkich patostreamerów, internetowe bagno. Ale o narastające problemy w utrzymywaniu relacji międzyludzkich poza siecią. O pozasieciową samotność. O ciągłe rozproszenie. O nieustanne, nerwicowe reagowanie, jak pies Pawłowa na dzwonek komunikatora. O posiekany na kawałeczki czas. O zanikającą umiejętność skupienia się na czymkolwiek. O nieumiejętność spędzenia godziny bez przeskrolowania wiadomości. O dezintegrację totalną.
Te ruchy powinny działać też na rodziców. To nie jest niewinne. To nie jest normalne, że jesteś, rodzicu, zassany przez sieć. Że już nie żyjesz prawie poza siecią.
Australijczycy wnieśli właśnie pod obrady parlamentu projekt, żeby korzystanie z mediów społecznościowych było dozwolone od szesnastego roku życia. Bez wyjątków. Takim wyjątkiem nie byłaby również zgoda rodziców. Jak filmy dla dorosłych. Nie ma możliwości, żeby rodzice legalnie dali zgodę dzieciom na oglądanie filmów porno. Australijczycy nie chcą też dać takiej możliwości w przypadku mediów społecznościowych. Wprowadzenie podobnego zakazu rozważają też Francja i Wielka Brytania. Życzę im powodzenia i głosowałbym na to samo w Polsce.