Po rozmowach sylwestrowych pomyślałem, że wśród czekających wciąż na opowiedzenie bielskich historii są gangsterskie dzieje miasta z lat dziewięćdziesiątych.
Wyobrażacie sobie Państwo trasę wycieczkową śladami bielskich gangsterów okresu transformacji? Chyba mogłaby się w tym mieście o zbójeckich tradycjach cieszyć zainteresowaniem, co nie?
Makieta przy placu Chrobrego przedstawiająca udany napad na konwój przewożący pieniądze do banku. Zwiedzanie piwnicy, w której przetrzymywano porwanego kierowcę rajdowego. Miejsce w Straconce, gdzie Ryszard Niemczyk na motorze strzelał z maszynowca do bielskiego przedsiębiorcy. Zdjęcia z wyborów Miss Polonii, którego zwyciężczyni stała się bohaterką gansterskiego romansu. Zwiedzanie budynku, w którym mieściła się agencja erotyczna prowadzona przez gang. Można trasę spuentować szubienicami, na których przed kilkuset laty powieszono zbójników pod zamkiem bielskim. No byłoby jak ten szlak wytyczyć. Jeszcze nie teraz. Jeszcze za wcześnie. Niektóre sprawy jeszcze zbyt świeże. Podsuwam ten pomysł komuś, kto natknie się na ten tekst za pięćdziesiąt lat.
Wtedy, kiedy pisałem o nich, jako dziennikarz, kiedy tygodniami wertowałem akta i robiłem wypisy, poddałem się obowiązującemu w ówczesnej prasie tonowi dydaktycznemu. O przestępcach pisało się tak, aby przestrzec potencjalnych kandydatów przed wstąpieniem na tą złą drogę. Dziś, po latach czuję jak czas stępił ostrze dydaktyzmu i kształtuje szalone lata dziewięćdziesiąte nieco na wzór gansterskich filmów z czasów amerykańskiej prohibicji, w których przestępcy niejednokrotnie różnią się od poważnych biznesmenów głównie tym, że bardziej ryzykują i z większą radością trwonią pieniądze. Po napadzie na konwój bankowy imprezowali całymi dniami. Nie trzymały się ich te ciężko zarobione grosze.
No dobrze, z trasą wycieczkową może zanadto poszarżowałem. Ale materiał na serial znakomity.
W pierwszym odcinku przedstawiamy chłopaków i dziewczyny z miasta upadających fabryk włókienniczych, które korzysta z tego, że leży na pograniczu polsko-czesko-słowackim, podatnym na przemyt i narkobiznes. Niektórzy z nich mają ambicje. Widzą ten zryw dookoła, kiedy każdy, czy to profesor, czy sprzątaczka próbuje wejść w jakiś biznes i kiedy publicznie lansuje się hasło, że pierwszy milion trzeba ukraść. Widzą fortuny powstające znikąd. Słyszą, że trzeba brać sprawy w swoje ręce i że niezaradni muszą zginąć. Najsprytniejszy z nich, może częściowo przez przypadek, wchodzi w kontakt ze sławetną mafią pruszkowską.
W odcinku drugim zbiera ekipę. Poznajemy ich. Nie żadne zakapiory. Zwykli faceci. Jest wśród nich inteligent po studiach, który ma pomysły. Jest przedsiębiorca, któremu nie wystarcza legalny biznes i przechodzi na drugą stronę. Po pierwszym skoku jest zabawa, są dziewczyny, jest disco.
W odcinku trzecim gang, jak każdy sprytny gang, który przestaje być zwykłą bandą, buduje sieć powiązań. Pieniądze z gansterskich „podatków” w przedsiębiorczym mieście są dzielone pomiędzy chłopaków (którzy je wydają na dziewczyny), pomiędzy policjantów, urzędników, służby celne itp. itd., wiadomo, tradycyjnie.
W kolejnych odcinkach okazuje się, że nasz gang nie jest sam w mieście i niejedyna to mafia, która próbuje zawalczyć o teren. Nieuchronnie zmierza do konfliktu. Każdy gracz ma swoich policjantów, urzędników, służby.
Początkowo zdumiewało mnie w tych aktach, jak strasznie łatwo się to wszystko przenika. Nie mogłem uwierzyć, że aż tak. Żeby gangsterzy dzwonili po radiowóz policyjny, żeby ich podwiózł? No pewnie, że mogła to być fantazja zeznających później świadków. Jednych, drugich, trzecich. Ale też wiemy z prasy, z historii, z filmu i z literatury, że takie scenariusze są wiarygodne. Przenika się. Czasami aż tak.
W jakimś piątym odcinku okazuje się, że całkiem spora grupa w mieście żyje w pośredniej lub bezpośredniej kooperacji z naszymi chłopakami. Najambitniejsi spośród chłopaków chcą się rozwijać. Dobrze im idzie. Czują szklany sufit. Próbują zmienić metody. Inwestować w rozwój. Przeszkodą, jak często w takich wypadkach, jest lepiej ustawiony mafioso z Warszawy. Chłopaki z Bielska-Białej postanawiają go wyeliminować. Jadą z kałachem do Zakopanego, gdzie akurat wypoczywa i w biały dzień, pośród tłumu ludzi, zabijają go przy wyciągu narciarskim. To jest przełom w fabule. Wojna gangów eskaluje.
Odcinek szósty to zabójstwo komendanta głównego policji pod jego blokiem w Warszawie i największe, najszerzej zakrojone chyba śledztwo w Polsce po 1989 roku, o które oskarżeni zostają nasi bohaterowie z Bielska-Białej. Następuje wielki krach. Jednego z nich zgarniają w Meksyku, w obszarze karteli. Inny, wsadzony do więzienia, brawurowo z niego ucieka.
Odcinek siódmy to widowiskowy proces w bielskim sądzie, gdzie nasi znajomi oskarżeni zeznają zamknięci w szklanych klatkach. Ten proces zakończony wysokimi wyrokami wyznacza jednocześnie koniec czasu transformacji w mieście.
Kto przejął teren i kontakty? Kto skorzystał na tej zmianie? Ta zagadka powinna wybrzmieć w epilogu. Bo przecież wiadomo, opustoszałe miejsce nie pozostanie niezagospodarowane.
Wiem, wiem, trochę to filmowo uproszczone, ale tylko trochę.
Czy warto tworzyć taką opowieść o bielskich bandidos? To też historia tego miasta. Ciekawa i ważna.