W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
BBlogosfera

Czułe i nieczułe słówka

Czułe i nieczułe słówka

Kulisy
Są kulisy i są kulisi. Szmaty i ludzie. Szmaty, a dokładniej zwisające spod sufitu wstęgi nieprzejrzystego materiału zasłaniające aktorów przygotowujących się do wejścia na scenę – to kulisy. Ludzie trudniący się przenoszeniem osób lub towarów w lektykach – to kulisi. Występują w Indiach i innych krajach Azji południowej i wschodniej. Kulisy występują na scenie, z reguły jest tam więcej niż jedna kulisa. Owszem, na scenie może też wystąpić jeden kulis albo i więcej kulisów, pod warunkiem, że należą do teatru amatorskiego (bo kulis to zawód). Aktor zawodowy może wystąpić na scenie w roli kulisa. Wychodzi wtedy zza kulis. Jeśli sztuka jest o członkach najniższej kasty w Indiach i ma więcej postaci wykonujących zawód kulisa, na scenie może być więcej kulisów. Grający ich aktorzy wychodzą zza kulis. Ale uwaga! Jeśli akurat kulisi są na scenie, to możemy zobaczyć coś za kulisami (czyli stojące za tymi tragarzami), ale nie powinniśmy widzieć nic za kulisami (czyli tymi szmatami po bokach). Jeśli jednak coś za kulisami widzimy, to teatr jest zawodowy w sensie dosłownym. Sprawia zawód. Ale przecież lubimy zaglądać za kulisy, choć ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Za to zerkanie za kulisów może mieć sens wtedy, gdy stoją za nimi urodziwe kuliski. Chyba że ktoś woli urodziwych kulisów, wtedy na kuliski nie spogląda, za kulisów nie patrzy. Jeśli akurat przedstawienie nie dotyczy indyjskich tragarzy, szukanie na scenie kulisów nie ma sensu. Są na niej tylko kulisy. No chyba że reżyser i scenograf wymyślili, żeby grać bez kulis. Wtedy naga ściana na scenie, a funkcję kulis może pełnić korytarz. Korytarz nie może pełnić funkcji kulisów. Za to aktorzy mogą grać role kulisów. A zdolniejsi mogą też zagrać rolę kulis, a co! Za to więksi – a raczej rozleglejsi – mogą niekiedy pełnić funkcję kulis.

Cyrk, kabaret, jasełka, szopka, teatr
Niedopuszczalne określenia na łamanie procedur demokratycznych albo odwracanie kota ogonem. Obraźliwe dla osób zajmujących się zawodowo występami w cyrku, kabarecie czy teatrze. W przypadku „szopki” czy „jasełek” jest jeszcze gorzej – ociera się o obrazę uczuć religijnych.

Fujara, miękiszon
Kornel Makuszyński nazwałby zapewne takie ugrzecznione motywy falliczne (z łaciny, fallus – narząd kopulacyjny samców) wulgaryzmami niebieskiego mundurka. Dziś, kiedy dzieci szkolne mundurków nie noszą, ktoś młodszy mógłby pomyśleć, że chodzi o policję. A nie. Pozostaje więc odwołać się do Barei („motyla noga”) i podpowiedzieć, że z tego samego rezerwuaru pochodzi słowo „siusiak”. Feministki zwracają uwagę, że te określenia są seksistowskie i upominają się o „pupę”, a przede wszystkim o „pisię”. Bielszczanom i bialanom, bielszczankom i bialankom, a po prostu, żeby uszanować wszystkie denominacje płciowe: osobom bielsko-bialskim (uff, ta polityczna poprawność) – jako że mają do Wiednia równie blisko, jak do Warszawy – automatycznie przychodzi do głowy, że uczniowie doktora Freuda z radością powitaliby u siebie propagatora tych słów i wskazali miejsce na kozetce. Ale też doceniliby operetkowe „ha! ha!“, jakie do okrzyku „fujary!” dodał z sejmowej mównicy.

Niemiecki, Niemiec
Obelga obosieczna. Ma budzić instynktowny lęk. Ale to dawne zachodniosłowiańskie określenie ludzi, których nie umiemy zrozumieć, jest dziś dla wielu synonimem wysokiej jakości. Nie wiem, czy chemia z Niemiec jest lepsza od naszej, ale ma rzeszę (rzeszę!) zwolenników w Polsce. Na Złotych Łanach bywa sprzedawana z busa parkującego przy kościele, co obwieszczają plakaty zaprojektowane siermiężnie, żeby zasugerować, że to super oferta na każdą kieszeń. Dobrze wiem, że tzw. elektorat lubi też bardzo mercedesy, audi, bmw i volkswageny – nawet przechodzone, nawet bite, a zawsze zroszone łzami, bo Niemiec płakał, jak sprzedawał (my, Polacy, złote ptacy, potrafimy ich do tych łez doprowadzić uprzednio wymieniając złote na euro!). Nie wiem natomiast, czy na Żoliborz dotarła już ta informacja, ale my, mieszkając bliżej Olzy, dobrze wiemy, że słowiańska škoda (czytaj: szkoda!), to w istocie niemiecki volkswagen.

Ta nowa moda używania słowa „Niemiec” jako obelżywego epitetu martwi obywateli skłonnych do współczucia, którzy zwrócili uwagę, że zarówno rzecznik partii, która propaguje ten obyczaj językowy, jak i rzecznik rządu urzędującego w stanie dymisji – noszą nazwiska niemieckie. Musi być przykro panom rzecznikom. Jeśli wnosić z zapisu tych nazwisk, ród jednego przybył do Polski wcześniej lub był bardziej zdeterminowany, by się zasymilować (litera F zamiast V w nazwisku oznaczającym po polsku ptaszę), drugiego przodkowie przybyli do nas później lub mieli mniejszą skłonność do asymilacji (stąd germański umlaut w nazwisku oznaczającym po polsku młynarza). Panowie, nie lękajcie się. Jak jesteśmy dumni z migranta Stwosza z Norymbergi, który zrobił Ołtarz Mariacki, tak raduje nas wszystkich, że choć po mieczu pochodzicie prawdopodobnie od ziomków Metternicha, Bismarcka czy Merkel (gena nie wydłubiesz), wasi przodkowie postanowili szukać szczęścia w naszym kraju, a i wy staracie się jak umiecie o jego pomyślność. Nie bierzcie do siebie wyniku wyborów. Nie przez was przegraliście. Jesteście jak te dwa miecze podarowane Jagielle: rzeczników ci u nas dostatek, ale i tych przyjmujemy z radością. Gdyby jednak było wam trudno, możecie skorzystać ze znanej wam pieśni do słów Marii Konopnickiej, zamieniając w odpowiednim miejscu słowo „Niemiec” na „prezes”. Liczba sylab się zgadza.

Dowieźć obietnice
Bardzo dziwna nowinka językowa, spopularyzowana chyba przez jednego z liderów partii lewicowej, ale teraz używana przez polityków wszystkich stronnictw. To może wyraz tęsknoty za pracą w firmie kurierskiej albo na taksówce. Może jakieś zachowanie ucieczkowe, tęsknota do życia poza polityką? Ale o ile kurierzy dowożą jakieś paczki, a taksówkarze ludzi, oni chcą dowozić coś tak niematerialnego, jak obietnice… Nie lepiej byłoby je spełniać albo chociaż realizować? Chyba nie chodzi o transport międzynarodowy, bo przecież jesteście państwo wrażliwi na językową równość płci, a jaki jest feminatyw od „tirowca”? Kłopotliwy.

Ad astra
Przedszkolak, pięciolatek, przechodzi przyspieszoną edukację obywatelską, bo przecież skoro poprzedni premier ma stworzyć nowy rząd, to może się zdarzyć, że w szkole natknie się (przedszkolak, nie premier) na HIT. Dziadkowie wzięli go na wybory, mógł wrzucić głos do urny. Rodzice zaczęli uczyć hymnu. Kiedy podczas inauguracji nowego parlamentu usłyszał z telewizji melodię i śpiew, przyłączył się. I śpiewa: „Mars, Mars Dąbrowski”. Nie sepleni, po prostu interesuje się astronomią i mieszka w Krakowie, więc dobrze wie, że planety szaleją i się śmieją (choć nie wie, że zauważyła to przed nim koleżanka Psa).

Wybory
Bielszczanom, bialanom i osobom bielsko-bialskim od 1989 mogą kojarzyć się z wyrobem misek, tfu, wyborem misek i misterów, czyli urodziwych panien i kawalerów rywalizujących, kto ładniejszy. To nie moja bajka, jeśli oni są z Wenus, to ja wolę Marsa, słowo modeling kojarzy mi się z lepieniem figurek z modeliny albo rysowaniem przestrzennych obiektów w 3D Studio. Ale jest faktem, że niestrudzona Lucyna Grabowska robi z naszego miasta miasto permanentnie wyborcze. Co roku wybiera się miss i mistera Beskidów, miss nastolatek itp. Biuro Promocji Miasta czy jak się teraz ten organ ratusza nazywa, powinno zmodyfikować przykurzone hasło promocyjne. Proponuję: „Na cześć Lucyny G, wybierz częściej BB”. Uroda osób startujących w tych wyborach jest na ogół bezdyskusyjna, ale konwencja kojarzy mi się z targiem niewolników i nie mogę się pozbyć tego wyobrażenia. Jedno co fajne, to to, że muszą marzyć o pokoju na świecie. W przyszłym roku do wyborów Grabowskiej dojdą wybory samorządowe i europejskie. Na urodę uczestników bym specjalnie nie liczył, wyjątki potwierdzą regułę. Może i w tych wyborach kandydaci zamarzą o pokoju na świecie? Niech im się spełni.

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart