Już niebawem zakończy się II tura wyborów prezydenckich. To idealny pretekst, żeby się zatrzymać na moment i zastanowić nad naszym udziałem w urządzaniu wspólnego domu.
Domu w pojęciu dużo szerszym ale wciąż jednak wspólnotowym; bo chociaż w odniesieniu do wsi, miasta, w końcu państwa „dom” to słowo na wyrost, to jest to nasze miejsce na ziemi w którym mieszkamy, kochamy i - ostatecznie - umieramy.
Możemy oczywiście udawać, że wszystko co się wokół nas dzieje, nas bezpośrednio nie dotyczy, to nie nasza sprawa. Możemy próbować się zamknąć w swoich czterech ścianach i czekać aż inni wszystko za nas załatwią. Możemy udawać, wypierać, krzyczeć że polityka jest zła i nie chcemy z nią mieć nic wspólnego, bo to i tak nie ma znaczenia, kto jest prezydentem, premierem, burmistrzem. Możemy nie zauważać brudnych zagrywek, manipulacji, kłamstw, skoków na kasę i mieć to wszystko gdzieś - bo to nas nie dotyczy. Albo jeszcze inaczej: widzieć ale przymykać oczy, bo to ktoś z naszej ferajny, a przecież źli są tylko ci inni. Taki stan mentalny jest niestety coraz częstszy, a amok ogarnia coraz większe rzesze Polaków.
Ostatnia kampania wyborcza to festiwal pomówień, kłamstw, szkalowania przeciwników, hejtu i nienawiści na niespotykaną dotychczas skalę. Co gorsza w wojnę wciągnęły się miliony rodaków. Aż strach pomyśleć co to jutro będzie, bo przecież ktoś wygra a ktoś przegra, a że podział jest prawie pół na pół, to ulegając kasandrycznym wizjom jutro powinna w połowie Polski zapanować żałoba narodowa.
Dobrnęliśmy do granic absurdu. Osądzamy od czci i wiary sąsiadów, znajomych, przyjaciół, toczymy zażarte spory w rodzinach i pozwalamy, żeby to święto demokracji i wolności jakim wybory niewątpliwie są, zamieniło się w jakąś ordynarną karczemną awanturę, rodem ze szlacheckich sejmików siedemnastowiecznych.
Jak to dobrze, że już koniec.
I wbrew przepowiedniom, obudzimy się jutro nadal w wolnej Polsce. W kraju, który w ostatnim trzydziestoleciu dokonał gigantycznego skoku cywilizacyjnego, w kraju z którego możemy i powinniśmy być dumni. Jak zwykle pójdziemy do pracy, zrobimy zakupy, spotkamy się z przyjaciółmi na piwie (bez podtekstów) i chociaż niektórym to się w głowie nie mieści, to będziemy normalnie dalej żyć bez, względu na to kto wygra. Powoli nasze życie wróci do normy (przynajmniej do kolejnych wyborów), zanim znów się zaczniemy okładać, opluwać, szkalować w imię wyznawanych wartości.
Jak to się stało, że nasze marzenia, pragnienia i oczekiwania gdzieś nam umknęły, zagubiły się w chaosie, w ferworze walk? Gdzie i kiedy zgubiliśmy sedno tego, o co tak ciężko walczyliśmy przed 1989 rokiem? Wtedy mieliśmy przecież takie proste pragnienia, śpiewane przy każdej okazji z Leszkiem Wojtowiczem:
„Nie pragnę wcale byś była wielka
Zbrojna po zęby od morza do morza
I nie chcę wcale by cię uważano
Za perłę świata i wybrankę Boga
Chcę tylko domu w Twoich granicach
Bez lokatorów stukających w ściany
Gdy ktoś chce trochę głośniej zaśpiewać
O sprawach które wszyscy znamy”