O radach osiedli, ich kompetencjach oraz nadziejach i obawach związanych ze zbliżającymi się wyborami do tych jednostek (odbędą się 9 lutego, o czym więcej pisaliśmy tutaj) z byłym przewodniczącym Rady Osiedla Biała Krakowska oraz byłem radnym miejskim Tomaszem Wawakiem rozmawia Jarosław Zięba.
– W latach 2015-2018 był Pan przewodniczącym Rady Osiedla Biała Krakowska. Jak Pan, jako praktyk, postrzega funkcjonowanie rad osiedli w Bielsku-Białej?
– Rady osiedli to taki najniższy szczebel samorządu lokalnego, który jest najbliżej mieszkańców, ale zarazem najmniej może zdziałać. Wiele lat temu rady utworzono po to, żeby urząd miał swoich przedstawicieli w terenie, przyglądał się potrzebom, zbierał wnioski mieszkańców, integrował społeczności. Jednostki pomocnicze gminy – tak brzmi ustawowa nazwa – monitorują stan ulic i czystości w parkach, organizują wigilie dla osób starszych i samotnych, często współpracują ze szkołami, OSP czy parafiami przy festynach osiedlowych, jarmarkach świątecznych. Niestety do 2015 roku środowisko bielskich rad osiedli było ograniczone do kręgu tych samych osób, które co kilka lat wybierały samych siebie. Dopiero wtedy zorganizowano powszechne wybory na wzór samorządowych czy prezydenckich. I pojawiło się tam trochę nowych osób, mających zapał do pracy i nadzieję na zmiany. Niestety wielu dość szybko się zniechęciło, gdy okazało się, jak mikroskopijnymi środkami te organizacje mogą zarządzać i jak bardzo je ogranicza miejscowe prawo. Poza wszystkim, do tej pracy naprawdę trzeba mieć dużo wytrwałości. Trzeba poznać niuanse administracyjno-prawne i uzbroić się w cierpliwość przy składaniu do urzędu wielu pism o często proste rzeczy.
– Ile osób działało czynnie w Radzie Osiedla, gdy był pan jej szefem?
– Jako zarząd staraliśmy się angażować wszystkich do pracy. Frekwencja na zebraniach była dobra, do pomocy przy wydarzeniach przychodziła zdecydowana większość członków. Natomiast praktyka jest taka że 2-3 osoby biorą odpowiedzialność i ciężar działań na siebie. Dobrze żeby przewodniczący umiał delegować zadania, ale pamiętajmy, że ponieważ nie jest to praca zawodowa, to można jedynie kogoś o pomoc poprosić. A ludzi ogranicza czas, którego każdy ma mało nawet dla swoich bliskich, a co dopiero dla pracy społecznej.
– Potem, gdy był pan radnym miejskim, sporo się zmieniło w funkcjonowaniu rad. Co konkretnie?
– W 2019 roku na wniosek radnych klubu Niezależni.BB Rada Miejska uchwaliła zmiany w statutach, dodając jednostkom pomocniczym nieco więcej kompetencji. Od tamtej pory władze miasta mają obowiązek konsultować z radami osiedli takie kwestie jak m.in.: budowa dróg lokalnych, zmiana stałej organizacji ruchu, zmiany przebiegu linii komunikacyjnych, lokalizacja przystanków, projekty z budżetu obywatelskiego, sprzedaż gruntów gminnych. Choć ostateczna decyzja zawsze należy do Prezydenta i Rady Miejskiej, to jednak był to krok w kierunku wzmocnienia rad osiedli. Przez krótki czas rady osiedli miały też możliwość częściowo dysponować kwotą 100 tys. zł, przeznaczoną na remonty dróg. Niestety prezydent po dwóch latach zrezygnował z tego mechanizmu.
– Jak obecnie wygląda funkcjonowanie rad osiedli?
– Różne rady osiedli pracują z różną intensywnością. Tam, gdzie kiedyś były osobne miejscowości, tam aktywność mieszkańców jest największa, bo istnieją rodzinne, osobiste, historyczne więzi, działają lokalne organizacje, ludzie skupiają się wokół domu kultury czy parafii. Widać to przy zaangażowaniu mieszkańców przed wyborami. Został ogłoszony pierwszy termin na zgłaszanie kandydatów na radnych. Na 30 osiedli tylko w 10 udało się zebrać przynajmniej wymagane 15 osób. I był to na przykład Lipnik, Straconka, Hałcnów, Wapienica, czyli dawne wsie, w których jednostki pomocnicze od lat prężnie działają. Natomiast proszę zauważyć, że w aż 19 osiedlach zebrało się równo 15 chętnych. Zgodnie z prawem wybory nie będą tam potrzebne, bo tyle osób wystarczy, aby powołać radę.
– Czym mogło być to spowodowane?
– Widzę dwa powody. Po pierwsze, w dzielnicach będących blokowiskami brakuje chętnych do startu, bo niektóre funkcje rad osiedli wypełniają spółdzielnie i wspólnoty mieszkaniowe. Rady osiedli mają tam mniej możliwości, bo nawet nie ma za wiele gruntów miejskich. Tu pojawia się pytanie, czy w Bielsku-Białej nie jest za dużo osiedli i czy rady nie mają problemów z pracą na takim terenie. Moim zdaniem odpowiedz jest twierdząca. Trzeba by dokonać korekty mapy, ale każda lokalna władza boi się narazić mieszkańcom. Słowo „likwidacja” zawsze źle się ludziom kojarzy. A drugi powód jest taki, że często przed wyborami radni osiedlowi, którym zależy, aby rada działała też w kolejnej kadencji, celowo dążą do tego, żeby kandydatów nie było więcej niż 15. Sami rekrutują chętnych i dbają o to, żeby ich nie było za wielu. Jest taki przepis, który mówi, że gdy w wyborach weźmie udział poniżej 3% uprawnionych do głosowania, to wtedy w tej dzielnicy rady się nie powołuje aż do kolejnych wyborów. Dlatego w opinii wielu osób lepiej nie ryzykować i nie robić tych wyborów, tylko oddolnie dogadać się na tych 15 chętnych. Trochę to przykre, bo pokazuje, jak bardzo nie wierzymy w mieszkańców i w demokrację.
– Nie obawia się pan niskiej frekwencji w tych wyborach?
– Oczywiście, obawiam się. W 2019 roku też były takie niepokoje i były podobne posunięcia ze strony niektórych rad osiedli, choć nie tak wielu jak obecnie. Tylko że wtedy udało się w wybory nieco zaangażować rady osiedli i mieszkańców, dzięki temu, że 5 osiedli z największą frekwencją mogło otrzymać 1 mln zł do podziału na inwestycje i działania dedykowane tym dzielnicom. Teraz nie widzę działań profrekwencyjnych ze strony ratusza.
– A może w ogóle nie warto działać w radzie osiedla?
– Zawsze jest praca do wykonania, bo zawsze są mieszkańcy, którzy dostrzegają jakieś mankamenty, albo chcą się włączyć w lokalne akcje. Mimo wszystko uważam, że warto. A kulawy stan bielskich jednostek pomocniczych to przede wszystkim rezultat braku działań naszych władz samorządowych, które od lat nie chcą radom osiedli dosypać pieniędzy, ani podzielić się z nimi realnymi kompetencjami. To jak potem ludzie mają masowo chodzić na takie wybory?
– Tak chyba nie jest wszędzie? Interesował się Pan działaniem rad osiedli i dzielnic w innych miastach w Polsce. Jak to wygląda w naszym kraju?
– Zmiany, które uchwaliła Rada Miejska w 2019 roku, były krokiem w dobrą stronę, ale powiedzmy sobie szczerze, że w większości dużych miast w Polsce z tego typu wątłych kompetencji rady osiedli korzystają od wielu lat. Dla politycznego zaplecza prezydenta Bielska-Białej to było jakieś wymuszone ustępstwo, ale z punktu widzenia Krakowa, Poznania czy Sopotu to co mogą nasze rady, to jest nic! I nie jest prawdą, że polskie ustawodawstwo jakoś znacząco ogranicza te kwestie. Lata temu byłem z kilkoma radnymi osiedlowymi na wizycie w poznańskim ratuszu, gdzie zaprezentowano nam, jak działają tamtejsze rady dzielnic. Mają zapewnione finansowanie proporcjonalne do liczby mieszkańców i długości osiedlowych dróg. Mogą też pozyskiwać środki z konkursów czy otrzymywać granty na działalność dla mieszkańców. Zarządzają również terenami sportowymi. Jeszcze inaczej wygląda to w innych miastach. Wiadomo, że nigdzie nie jest idealnie, ale dałoby się wypracować model odpowiedni dla Bielska-Białej. Do tego trzeba jednak dobrej woli po obu stronach.