12 lutego minie dokładnie 80 lat od wkroczenia oddziałów Armii Czerwonej do Bielska i przejęcia nad nim kontroli przez władze sowieckie. Przez kilkadziesiąt lat dzień ten był obchodzony jako dzień wyzwolenia miasta. Czy słusznie?
Z wyzwoleniami Bielska i Białej w ogóle jest duży kłopot, nawet wtedy gdy ograniczymy się tylko do historii najnowszej. Bo czy Bielsko-Biała w 1918 roku, tak jak reszta Polski, odzyskiwało niepodległość po 123 latach zaborów? Bielsko przecież nigdy pod zaborami nie było, gdyż prawie od początku istnienia, od 1327 roku, dzieliło swe historyczne losy z koroną czeską, której podporządkowali się cieszyńscy Piastowie. Biała z kolei pod zaborami była, ale nie 123 lata lecz 146 lat, bo już od 1772 roku znajdowała się w granicach Austrii.
Gdy przyszedł rok 1918, Biała w sposób naturalny, przez Kraków, dołączyła do odradzającej się Rzeczpospolitej i dla większości bialan mogło to być odbierane jako rodzaj wyzwolenia spod austriackiej dominacji. Na pewno jednak nie było tak w Bielsku. Trudno przypuszczać, by wkraczającą 17 listopada polską kawalerię gen. Aleksandrowicza bielscy mieszczanie traktowali jako niosącą wyzwolenie. Dla większości z nich zaczynał się okres niechcianych polskich rządów.
Rządów, które trwały zaledwie dwie dekady. I które zakończyły się 3 września 1939 roku, gdy tłumy bielskich Niemców wyległy na ulice, by kwiatami przywitać 44. i 45. Dywizję Piechoty, obie zresztą sformowane we wcielonej do III Rzeszy Austrii. Czy chłopcy spod Wiednia wyzwolili Bielitz spod polskiej okupacji? Tak mogło myśleć sporo spośród ówczesnych 15 tysięcy bielszczan niemieckiego pochodzenia, z których większość urodziła się jeszcze w Austrii. Ale gdy Niemcy świętowali, dla Polaków z Bielska i Białej (wcielonej do Bielitz jako dzielnica Bielitz Ost) zaczął się okres prześladowań i poniżeń, a dla bielskich i bialskich Żydów – czas śmierci.
Kolejne wyzwolenie przyszło zimą 1945 roku. Po ciężkich walkach w rejonie Lipnika i Hałcnowa 12 lutego całe dwumiasto znalazło się już pod kontrolą wojsk marszałków Greczki i Moskalenki. Ze wspomnień Polaków mieszkających wówczas w Bielsku i Białej wiemy, że mimo wszystkich obaw i złej sławy poprzedzającej nadejście czerwonoarmistów, dominowało jednak wśród ludności polskiej poczucie ulgi, że krwawa niemiecka okupacja się kończy. Ale dla tych Niemców, którzy nie chcieli lub nie zdążyli uciec, przyszedł czas, w którym złowrogiego sensu miało nabrać przysłowie „kto sieje wiatr, zbiera burzę”. Gwałty sowieckich żołnierzy, sterowane przez NKWD a potem UB prześladowania winnych i niewinnych, konfiskata majątków i przymusowe deportacje – bielscy Niemcy z pewnością nie wspominają tego okresu jako czasu wyzwolenia.
A czy Polacy, lojalni obywatele Rzeczpospolitej, długo byli w stanie traktować dzień 12 lutego 1945 roku jako moment wyzwolenia? Z jednej strony: tego dnia zakończył się najokrutniejszy w historii miasta czas mordów, opętani szaleńczą ideologią „nadludzie” zostali raz na zawsze przegnani a najwyższą cenę za to zapłacili ci, których groby są teraz na cmentarzu przy ul. Lwowskiej. Z drugiej strony: nie nadeszła przecież wyczekiwana wolność, na miejsce jednej zbrodniczej idei przyszła następna, a najlepsi spośród tych, którzy przeżyli niemiecką okupację, szybko znaleźli się w lochach komunistycznej bezpieki.
Dla jednych wyzwolenie, dla innych – niewola. I taka już jest historia naszego miasta. Zagmatwana, nieoczywista, dla kogoś z zewnątrz – nie do zrozumienia.