W ostatnich kilkunastu dni politycy znaleźli sobie nowy front walki ideologicznej – czyli nowy przedmiot w szkołach: Edukacja Zdrowotna.
Jedno jest pewne, trzeba być mocno zdrowym psychicznie żeby ten festiwal głupoty i żenady przetrwać. Po tych kilkunastu dniach wiemy jedno: na lekcjach biologii, nasza klasa polityczna w szkole niezbyt uważała. Żenujący poziom wiedzy, brak znajomości podstawowych pojęć może na początku i kogoś bawił, ale jak się tak trochę zastanowić to ogarnia człowieka rozpacz.
Bo skoro posłowie, senatorowie głosują nad kolejnymi ustawami, podnoszą ręce i naciskają przyciski w sprawach, które mają wpływ na nasze życie to trzeba się bać, bo oni chyba niespecjalnie wiedza nad czym głosują.
Niestety widać przy dyskusji o edukacji zdrowotnej, że merytoryka kompletnie nie ma znaczenia. No więc siedzę sobie wygodnie w fotelu i patrzę z niedowierzaniem jak dziennikarka właśnie masakruje posłów w studio pytaniem: Czym się różni okres od owulacji? I co? I nikt nie potrafi odpowiedzieć. Ale wszyscy zgodnie są przeciw edukacji zdrowotnej. Bo po co młodym ludziom wiedza o nich samych, o ich reakcjach, rozwoju psychofizycznym, itp. Seks jest zły i nie wolno o nim mówić!!! – krzyczy ultraprawicowy poseł z zaangażowaniem ideowym. Wszak marketing polityczny jest ważniejszy niż zdrowy rozsądek, czy zwykła ludzka przyzwoitość.
Żeby nie było smutno swoje trzy grosze dorzucił też episkopat, a jakże oni najlepiej się znają na indoktrynacji, której się tak w boją w edukacji zdrowotnej. Biskup praski Tomasz Halik napisał, że największym zagrożeniem dla kościoła nie są ateiści, wyznawcy islamu tylko sam kościół. Ze smutkiem stwierdzam, że nasz episkopat robi bardzo wiele, żeby zniszczyć polski kościół. To może po prostu w trosce o kościół i żeby na lekcjach edukacji zdrowotnej nie było tej złej „indoktrynacji” katechetki i katecheci poszerzą swoje kompetencje i zaczną uczyć tego nowego znienawidzonego przez prawicowych ortodoksów przedmiotu.
Nie wiem tylko co ze sobą począć. Bo wciąż w zgodzie z maksymą Tertuliana „credo quia absurdum” trwam w tym moim zagubionym mocno kościele, a co gorsza nie mam zamiaru wypisywać z edukacji zdrowotnej moich dzieci. Co gorsza nie znoszę „lewackiej indoktrynacji”, wiec generalnie mam przechlapane, bo nigdzie nie pasuję.
A co do samego przedmiotu, to jego przeciwników pewnie ucieszy fakt, ze w szkołach średnich trwa właśnie powszechne wypisywanie, bynajmniej nie z przyczyn ideologicznych a jedynie z faktu, że jest nieobowiązkowy. A szkoda bo może w przyszłości jak już dzisiejsi absolwenci szkół średnich zostaną posłami, to będę wiedzieć że: jak to mówiła moja malutka córka: chłopaki mają siusiaki a dziewczynki siusinki, ciąża to nie choroba, a seks tylko dla prokreacji skończył się w średniowieczu.
A, zapomniałem dodać, że w programie edukacji jest też o ruchu, zdrowym odżywianiu, higienie cyfrowej – ale kogo by takie „nieistotne tematy obchodziły”.
Kiedyś jedna z firm prowadziła dużą i agresywną kampanię. Z pewnością wielu czytających ją pamięta, bo to nie było tak dawno. Zaczynała się intrygującym wszystkich hasłem: nie dla idiotów.
A gdyby tak w kolejnych wyborach…
Sorry, rozmarzyłem się…