Właściwie nie wiadomo, czy podarowało nam go Niebo, czy Piekło. Z jednej strony bowiem daje nam nierealne w poprzednich stuleciach możliwości i to w takim zupełnie indywidualnym wymiarze. Z drugiej natomiast ogranicza realne kontakty między ludźmi, często denerwuje i niestety często również uzależnia. Chodzi mi o współczesne smartfony, te prawdziwe „komputery osobiste” o mocy obliczeniowej, przy której komputer od efektów do „Parku Jurajskiego” jawi się niczym jakiś kalkulator z lat 80.
Funkcja podwójnego agenta nie jest tu moim oryginalnym pomysłem. Rewelacyjna książka pod tym tytułem autorstwa Pierre’a Fouqueta i Martine’a de Borde dotyczyła alkoholu i jego roli w różnych kulturach jako narzędzia szatana, ale często też szansy na kontakt z bóstwem. Analogia nasunęła mi się sama.
Bo przecież patrząc z jednej strony to w tym XXI wieku prawie Pana Boga za nogi złapaliśmy w tym postępie technologicznym. Smartfon pozwala pracować, uczyć się i bawić, pozwala się łączyć nie tylko z innymi smartfonami (ludźmi?), ale nawet z lodówką czy kolorową żarówką pod sufitem, jeżeli ktoś ma na to ochotę. Pozwala kontrolować bezpieczeństwo swojego dziecka i własne, pozwala wezwać szybciej pogotowie czy straż, pozwala zastąpić mapy, słowniki, książki; w zasadzie ograniczeniem jest tu jedynie ludzka wyobraźnia.
Ale gdyby zebrać grupę osób i dać im czas na zastanowienie, to oprócz uzupełnienia tej listy sporządzonej ad hoc, stworzyliby też tę drugą, prezentującą ciemniejszą stronę. Każdy z nas ma chyba swoje własne takie listy. Będą one się różnić w zależności od wieku i doświadczeń, ale na pewno nie będą krótkie. I nie chodzi tu o wykaz zalet i wad, te to mamy my – ludzie. Smartfony mają zbyt duży udział w naszym życiu, a co za tym idzie – z czym chyba wszyscy się zgodzą – obecnie znacząco na nie wpływają. Jak jakiś obcy agent…
Dla młodszych smartfon to zapewne naturalny element rzeczywistości. Ale dla takich jak ja, którzy dobrze pamiętają wertowanie słowników i encyklopedii, podróże z papierowymi mapami i atlasami oraz muzykę wyłącznie z radia, winylu lub taśmy, taki smartfon to cud prawie. Przyjdzie np. ochota, aby sprawdzić gdzie leży Banda Neira, czy sprawdzić, o której odchodzi pociąg z Głównej do Gdyni, to albo tapnąć, albo powiedzieć asystentowi i już – wiemy: w Indonezji i 17:05. Lecz pamiętam także oczywiste rozmowy i spotkania z obowiązkową celebracją kawy czy herbaty, które obecnie jakże często ograniczają się do smartfonowej wymiany komunikatów, z której nie wynika i nie wyniknie żadne spotkanie. I bynajmniej nie będę tu darł szat pod hasłem „kiedyś było lepiej”, bo nie było. Lecz zastanawiam się, czy paradoksalnie te małe i sprytne urządzenia nie ułatwiają nam spraw, które wcale nie byłyby skomplikowane, gdybyśmy ze smartfonów nie korzystali. Bo tak naprawdę smartfon chyba nie jest agentem ani Dobrego, ani Złego. Jego panem jest kurczący się coraz bardziej czas, ten czwarty wymiar wyzuty z emocji i wartości, w zasadzie elegancki, ale na pewno wyrafinowany w swym obiektywizmie. A dzięki smartfonom właśnie może kurczyć się jeszcze szybciej, nabierając nigdy wcześniej w historii ludzkości nieznanego tempa…