Już w piątek wystartują igrzyska olimpijskie w Paryżu. Cokolwiek by o olimpizmie nie napisać, to jedno jest pewne: raz na cztery lata entuzjaści sportu otrzymują dawkę czegoś nieracjonalnego…
Pierwsze igrzyska, które obejrzałem świadomie i w miarę dobrze pamiętam, to te z Atlanty. Było lato, rok 1996, kiedy siadałem "po turecku" przed telewizorem z wyłupiastym ekranem i emocjonowałem się walkami zapaśników, albo startami polskich lekkoatletów z Robertem Korzeniowskim na czele. Pamiętam żeglującego Mateusza Kusznierewicza i Renatę Mauer, która wystrzelała sobie złoto.
Następne było Sydney i prawdziwy koncert nieżyjącej już Kamili Skolimowskiej, która młotem rzucała najdalej. Podobnie jak Szymon Ziółkowski, jej kolega po fachu. Pamiętam srebrną Agatę Wróbel. Cieszyłem, jak skutecznie podnosiła te setki kilogramów żelastwa nad głowę. Do tego dochodził lokalny patriotyzm, bo przecież Pani Agata pochodzi z Jeleśni… I jeszcze ten wywiad Roberta Korzeniowskiego, który przed telewizyjnymi kamerami dowiedział się, że zdyskwalifikowano rywala i to on ma złoto.
Mógłbym tak wyliczać aż do ostatnich igrzysk w Tokio, tylko nie w tym rzecz. Chodzi mi raczej o fakt, że każdy, kto lubuje się w sporcie, do każdych przeżytych igrzysk przypisze swoje wspomnienia. Nie wiem na czym w pełni polega magia tego wydarzenia, ale wiem, że co cztery lata człowiek siada i przez dwa tygodnie ogląda transmisje z dyscyplin sportowych, które w "normalnej" i nieolimpijskiej rzeczywistości bezemocjonalnie omija. Dzięki igrzyskom poszerza swoje kibicowskie horyzonty. Odkrywa nowych zawodników. Bada reguły i tajniki nieznanych sobie konkurencji.
Raz na cztery lata na ekranie telewizora pojawiają się sportowcy, którzy nie są reklamowymi banerami. Dla wielu z nich igrzyska są najważniejszym startem w karierze. Weźmy Igę Świątek, tenisistkę, która wygrywa przecież najważniejsze turnieje na zawodowych kortach, a i tak mówi, że dzięki tacie, olimpijczyku z Seulu, traktuje tę imprezę wyjątkowo. Że marzy o tym, by to z niej wrócić ze złotem.
Mają też igrzyska pewną moc promocji. Często przecież bohaterami stają się zawodnicy szerzej nieznani, tacy z nieszablonową historią. Po chwilach triumfu łapią te swoje pięć minut. Tak jak Dawid Tomala, chodziarz, który w Tokio wygrywał na dystansie 50 kilometrów. Mało kto słyszał o nim wcześniej. Ale gdy w 2021 szedł po złoty medal, to kibicował mu pewnie każdy Polak oglądający transmisję.
Są wreszcie igrzyska miejscem przykrych porażek. Nawet w polskim wydaniu. Siatkarze znad Wisły od lat są czołową drużyną globu. Wygrywają mistrzostwa świata, mistrzostwa Europy i inne ważne turnieje. A do tego olimpijskiego jakoś nie mają szczęścia. Od lat nie mogą przebić się przez fazę ćwierćfinałową. I pewnie każdy z nich oddałby niejeden inny triumf za olimpijski krążek… Może fatum zostanie przełamane w Paryżu?
Za dwa dni znów zacznie się magia…