Mam nieodparte wrażenie, że daliśmy się wpędzić w ślepy zaułek i zaczynamy się tam urządzać z godnym podziwu uporem.
Idealnie ten stan scharakteryzował amerykański pastor Rick Warren:
W naszej kulturze przyjęło się uważać za prawdę dwa wierutne kłamstwa. Pierwsze – że jeśli nie podzielasz czyichś przekonań i nie popierasz wyborów życiowych, to znaczy że uważasz tę osobę za wroga, nienawidzisz jej i się jej boisz. Drugie – że kochać kogoś, to zgadzać się ze wszystkim, co ta osoba twierdzi i robi. Jedno i drugie to nonsens. Nie trzeba rezygnować z własnych przekonań, żeby żywić do kogoś przyjaźń i życzyć mu jak najlepiej.
I ja tak byłem wychowany: w duchu odwagi w głoszeniu własnych poglądów, przekonań, myśli i – jeśli to konieczne – prezentowania odmiennego zdania, czasem krytyki poczynań tych, z którymi przyszło nam pracować, żyć, tworzyć wspólnotę. Taka postawa jest dzisiaj coraz rzadsza. Gdzie i w czym tkwi trudność?
Powie ktoś: co za bzdura, wystarczy spojrzeć na social media! Ale jeśli się dobrze przyjrzeć, lista dyskutantów wcale nie jest taka długa, a w realu to wygląda znacznie gorzej. Staliśmy się niewolnikami układów, szefów, polityki i wszystkich tych, którzy mogą wpłynąć na nasze życie.
Dzisiejszy świat to świat w którym – o ile nie należysz do grupy klakierów – masz odwagę mówić i bronić tego, co myślisz i czujesz i co niekoniecznie podoba się jakiejś tam władzy, to jesteś wrogiem, złym człowiekiem, nie ma w tobie tolerancji. A cokolwiek powiesz krytycznego – to albo dlatego, że masz złe intencje, albo dlatego, że jesteś nietolerancyjny i chcesz komuś zabrać to, co mu się należy. W tak zbudowanym świecie łatwo o rycerzy, którzy w imię wartości, tolerancji i otwartości rzucą się na każdego, kto śmie podnieść głos i wyrazić odmienną opinię. Zaraz też okaże się, że ktoś zawiązał spisek, chce się odegrać, nie pogodził się z porażką. Jednym słowem cytując klasyka: „TKM”. Wystarczy wtedy napiętnować kogo trzeba, posłużyć się drobnymi insynuacjami, kłamstewkami i legenda rośnie. Czy pada pytanie: dlaczego coś się stało, zadziało, gdzie popełniliśmy błąd, może jednak warto się wsłuchać i zastanowić, co zrobiliśmy nie tak? Ale po co, my jesteśmy ci doskonali, a winni są Ci drudzy. Uznanie racji drugiej strony, odmiennego zdania czy próba autorefleksji – to dziś filozofia przegranych, nie zwycięzców. I tak oto pod płaszczykiem europejskich wartości, otwartości, w świetle reflektorów, zamyka się ludziom buzie i zmusza do chowania swoich poglądów i opinii do szafy. A przykrywane w ten sposób dziadostwo, bylejakość, miałkość – królują na salonach.
Lud mało zorientowany kupuje tę retorykę podpartą lotnymi i nośnymi hasłami i często dla świętego spokoju milczy, może nawet zaczyna wierzyć i gorąco współczuje niesłusznie atakowanej władzy, osobie czy całej grupie społecznej. Na wszystko znajdzie się uzasadnienie, odpowiednia narracja, poparta dziesiątkami lajków od czekających w gotowości zwolenników czy wyznawców.
Inny powód milczenia czy chowania głowy w piasek to po prostu zwykłe tchórzostwo. Każda władza ten aspekt wykorzystuje, bo to doskonały instrument do sterowania społeczeństwem jak grupą „lemingów”. Jak się takich odpowiednio naciśnie, zaatakuje, naskoczy – sukces murowany.
Kolejny powód to zarządzanie poprzez konflikt. Stara metoda, ale działa doskonale... W tę grę wciągane są całe rzesze obywateli. Nawet nie wiesz, kiedy zostajesz nietolerancyjnym talibem, neandertalczykiem, co to nie rozumie współczesnego świata, skrajnym prawicowcem albo nawiedzonym lewakiem. Definicja dowolna – co kto woli.
W tamtym totalitarnym systemie nasi rodzice, nauczyciele, księża, instruktorzy harcerscy uczyli nas stawiania wyzwań, dążenia do prawdy, brania za bary się z losem. Co z tego, że żyjemy w świecie brutalnej polityki, która nas również dotyka; czy to dostateczny powód, by w imię apolityczności schować się do mysiej dziury? Ale to robimy – rezygnujemy z wyrażania swojego zdania, opinii; bo kasa, zlecenia, dotacje, praca syna, córki, żony. Niezależność, wierność wyznawanym poglądom, nawet jak trzeba iść pod prąd – jest dzisiaj towarem deficytowym.
Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek – poranna modlitwa konformistów. Widać ją na każdym kroku, wszystkich chcemy zadowolić, w rezultacie nie zadawalamy nikogo. No, może tylko siebie. Mościmy się wygodnie na naszych kanapach i z niepokojem spoglądamy za okno, czy ktoś przypadkiem nie będzie chciał naruszyć naszego terytorium i odebrać coś, co nam się przecież absolutnie należy.
A tymczasem prasa donosi, że kolejnemu politykowi PIS odebrano immunitet. Jak tak dalej pójdzie, to będziemy musieli specjalne więzienia dla odchodzących rządzących budować, bo jeśli raz jedni zaczęli, to drudzy nie przestaną. Oto Polska właśnie.