Osobiście bardzo lubię ten dzień. Dzień meczu finałowego podczas wielkiej sportowej imprezy. Przed telewizory zasiadają wszyscy.
Od wielkich kibiców, po „niedzielnych kierowców” w tej dziedzinie. Każdy ma jakieś oczekiwania, każdy ma jakieś preferencje. 90 minut niepewności, hektolitry wylanego potu i szukanie błędu przeciwnika, który będzie można wykorzystać, aby strzelić upragnioną bramkę, i na koniec być o tego jednego chociaż gola lepszym od przeciwników – to widowisko na które czekają miliony.
Lubię w tym dniu również zastanawiać się co muszą czuć poszczególni zawodnicy obu drużyn. Z jednej strony wszyscy strasznie zmęczeni zarówno długim sezonem jak i już tym turniejem, z drugiej zaś uskrzydleni tytułem, który mają na wyciągnięcie ręki. Kto wytrzyma tę próbę nerwów?
Hiszpanie czy Anglicy?
Hiszpanie? Przecież to żadne zaskoczenie. Największy odsetek kibiców i zawodowych bukmacherów obstawiał ich obecność w finale. Z jednej strony ich zwycięstwo byłoby tylko kolejnym naturalnym krokiem, a z drugiej dla wielu zawodników takich jak okrutnie młody Yamal, czy objawienie tego turnieju Olmo, coś co można śmiało zapisać jako spełnienie najskrytszych marzeń. Czy trudna droga do finału, która uformowała się tuż po fazie grupowej będzie hartowaniem stali i okaże się przepustką do chwały?
…a może Anglicy?
Czarny koń turnieju, po których mało kto, no może poza mieszkańcami Wysp Brytyjskich wypatrywał kandydata do zdobycia trofeum. Anglia jednak to doświadczona reprezentacja z charyzmatycznym przywódcą, który już kolejny raz prowadzi swój zespół do finału. Czy błysk geniuszu, który objawił światu w ostatnim roku Jude Bellingham wystarczy, aby zahipnotyzować Hiszpanów i wyszarpać złote medale?
Odpowiedzi na te i wszystkie inne finałowe pytania przyniesie niedzielny wieczór. Bądźmy razem jako kibice, jako Polacy i oglądając nie zatraćmy w sobie nadziei, że jeszcze kiedyś w takim finale ujrzymy biało-czerwone barwy, ale nie w formie angielskiego krzyża, tylko poziomych pasów polskiej husarii. Niech zwycięży lepszy!