Ostatnio w gronie znajomych zajęliśmy się tematem doświadczenia pokoleniowego. Czy jesteśmy w stanie takowe wskazać my, urodzeni po wojnie, ale wychowani jeszcze w PRL-u.
Nasi rodzice i dziadkowie z pewnością wskazaliby II wojnę światową. To był ten ciąg wydarzeń, który odcisnął piętno na całym ich późniejszym życiu, ale my? Pięćdziesięciolatkowie i sześćdziesięciolatkowie? Co takiego wpłynęło na nasze życie, postrzeganie świata, zmieniło chociażby stosunek do samych siebie? Przecież takie doświadczenia w przeszłości kształtowały całe narody, budowały lub niszczyły więzi wielkich zbiorowości.
I tu zdania były podzielone: wyłoniła się grupa – nazwijmy ją – historyków, która forsowała tezę, że takim doświadczeniem pokoleniowym były przemiany polityczne w naszym kraju. Nie do końca dało się ustalić, czy takim punktem był stan wojenny, czy też przemiany po 1989 r. Fakt, mógłbym godzinami opowiadać o indoktrynacji prowadzonej w mojej szkole podstawowej, o pochłaniającej wszystko szarości, o kolejkach – o rzeczywistości, której urodzeni po 80. roku w żaden sposób nie są dziś w stanie zrozumieć. A świat, który później się otworzył, zachłysnął nas swoją wolnością, kolorami, brakiem ograniczeń… no może nie we wszystkim, ale w porównaniu do tego, co było wcześniej, była to zmiana ze wszech miar radykalna. Oczywiście na osobną dyskusję lub felieton zostawiam rozważania o tym, co na tych przemianach straciliśmy, a była to chyba jednak nie tylko młodość.
Drugą grupę – do której i ja wstąpiłem – nazwijmy humanistami. Dla nich doświadczeniem pokoleniowym była pandemia covid 19. I nie mnie oceniać, czy decyzje administracyjne związane z epidemią miały sens czy też nie. Na inną okazję zostawiam też piętnowanie tych, którzy na pandemii postanowili bezczelnie się wzbogacić. Chodzi tu przede wszystkim o przewartościowanie rzeczy najważniejszej – ludzkiego życia. Spróbujmy przypomnieć sobie te rozmowy o liczbie zachorowań i zgonów, przecież czasem przypominało to gadanie o jakichś rekordach. I to spowszednienie śmierci, dla wielu wyjątkowo bolesne, bo nie zdążyli się nawet pożegnać, śmierci zamienionej na cyfry, takie beznamiętne, zupełnie oddalone od tego, o czym one informowały. Przecież tak naprawdę świat się wtedy zatrzymał, bo kompletnie zapomniał, w którą stronę ma iść. Oczywiście osobnym tematem jest to, czy zdaje sobie z tego sprawę obecnie.
Czy udało nam się po tych 4 latach przywrócić ludzkie życie na należny mu piedestał? Niestety wydarzenia za wschodnią granicą temu raczej nie pomogły. Dlatego uznaliśmy w naszym stronnictwie właśnie pandemię, za doświadczenie pokoleniowe. Oczywiście można zadać pytanie, czy nie wyprze go z naszej świadomości jakieś inne, mocniejsze, bardzie dosadne. Ale chyba lepiej o takie rzeczy nie pytać…