W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
BBlogosfera

Pies, biskup i księżyc

Pies, biskup i księżyc

Nie warto pisać o tym, że pies ugryzł człowieka. Temat jest wtedy, gdy człowiek ugryzie psa. Zapamiętałem to przykazanie dziennikarskie w wersji spolszczonej, gdzie słowo „człowiek” zostało zastąpione przez słowo „biskup”, która to transformacja sama w sobie wydaje się tematem na jakiś felieton, jeśli nie na uczoną rozprawę. Kto to pierwszy powiedział, nie ma pewności. Ustalenie owej zasady przypisuje się różnym sławom dziennikarskim z drugiej połowy XIX i początków XX stulecia. Może był to brytyjski magnat prasowy Alfred Harmsworth, a może któryś z Amerykanów (John B. Bogart, wydawca „New York Sun”, albo redaktor „New York Tribune” Charles Anderson Dana). 

Powiedzonko to przypisuje się też, a jakże, Markowi Twainowi (któremu, jak Einsteinowi, przypisuje się wiele nieznanych mu aforyzmów). Niektórzy twierdzą, że autorem jest słynny reporter Egon Erwin Kisch, piszący po niemiecku prażanin żydowskiego pochodzenia, ale on chyba urodził się za późno. Wersję z biskupem najchętniej przypisałbym Melchiorowi Wańkowiczowi, ale pewnie się mylę. Najprawdopodobniej tego „przykazania” nie ogłosił żaden z dziennikarskich autorytetów, lecz powstało mimochodem w jakieś XIX-wiecznej redakcji, kiedy doświadczony redaktor wrzucał do kosza nieciekawą wiadomość „z miasta” napisaną przez nowicjusza. Komuś opowiedział w kawiarni i poszło w świat.

Ta zasada przeżyła upadek drukowanych gazet i króluje w internecie, wzmacniana przez algorytmy mediów społecznościowych. To dlatego napastliwe komentarze wygryzły z tych miejsc wdzięczące się przedtem rozkoszne kotki i pieski. Tak się przynajmniej wydawało do 10–11 kwietnia 2025 roku, kiedy nastąpiła rewolucja.

Wtedy to polskie media internetowe od gór aż do morza, od rzetelnego serwisu „Rzepy” po jakieś niegodne wzmianki blogi, środki przekazu obiektywne, prorządowe i proopozycyjne, obiegła sensacyjna wiadomość o tym, że w nocy z soboty 12 kwietnia na niedzielę 13 kwietnia będzie można – uwaga! uwaga! – zaobserwować „niecodzienne zjawisko astronomiczne”. Chodziło o… pełnię!

Niezwykłość zdarzenia podkreślała poetycka nazwa. Wszyscy autorzy podkreślali, że będzie to – uwaga! uwaga! – Pełnia Różowego Księżyca. Przy czym, dodawali uczciwie, kolor tarczy naszego satelity będzie srebrny jak zwykle, bo owa poetycka nazwa pochodzi od zakwitających wówczas w Ameryce Północnej floksów. Tych roślin jest ze siedemdziesiąt gatunków, nie wiem, który z nich kwitnie akurat na wiosnę, bo według fachowej literatury większość rozkwita od lipca do września, ale niech tam, nieważne. Pomińmy też, że mamy tu do czynienia z kolejnym objawem naszego pawiopapugizmu („Pawiem narodów byłaś i papugą” pisał Juliusz Słowacki o Polsce) – o zwyczaju nazywania pełni, wywodzącym się podobno z kultur rdzennych Amerykanów, pisze się jak o czymś obowiązującym na całym świecie.

Zwróćmy uwagę, że floksy nie są kwiatem jednej nocy, więc chodzi tu o czas od pełni do pełni, a każda z nich ma równie poetycką nazwę. My, dla których Księżyc to Miesiąc, mówimy na to Czas Rozkwitania, czyli kwiecień. Czukcze, Ewenkowie i Inuici nazywają to jakoś po swojemu.

Dziwne tylko, że Czesi, którzy na satelitę Ziemi mówią, jak my, „měsíc”, nazwę „květen” przyznali dopiero następnemu cyklowi jego faz (naszemu majowi), choć przecież żyją nieco bliżej równika, więc kwitnienie roślin zaczyna się u nich odrobinę wcześniej. W okresie, kiedy Indianie amerykańscy skupiali się na różowych floksach, a my na kwitnieniu w ogóle, braci Czechów bardziej zainteresowało, że dęby właśnie wypuszczają pączki. Nazwali więc czwarty miesiąc „duben”, co moglibyśmy na siłę spolonizować jako dębień. Jeszcze dziwniejsze, że Czesi mieli kiedyś květen w kwietniu, ale na początku XIX wieku to zmienili. Może zadziałał lobbing producentów beczek przeznaczonych na wiadomo co.

Można zdębieć, widząc, że ktoś próbuje sprzedać jako wydarzenie jednorazowe to, co powtarza się, co cztery tygodnie, odkąd Ziemia ma Księżyc. Czyli jeszcze zanim pojawił się na niej pierwszy biskup, a nawet pierwszy człowiek. Można też oburzyć się na bezwstydne plagiatowanie tych „newsów”. Popatrzmy jednak na różowo-lunarne wzmożenie ruchliwości medialnego planktonu pozytywnie, jako na afirmację czegoś naprawdę fascynującego.

W istocie ta pierwsza po równonocy wiosennej pełnia ma znaczenie wyjątkowe. Właśnie od niej zależy termin żydowskiej Paschy (14 dzień miesiąca nissan; wszystkie miesiące w żydowskim kalendarzu zaczynają się od nowiu) i chrześcijańskiej Wielkanocy (pierwsza niedziela od tej pełni). Prawosławie liczy termin tych świąt nieco inaczej, niż chrześcijaństwo zachodnie, ale kosmiczny punkt odniesienia jest ten sam. Wielkanoc jest więc świętem ruchomym, bo jej termin – przypomnijmy oczywistości – jest wypadkową wskazań dwóch kosmicznych zegarów: „rocznego”, czyli pozycji Ziemi na orbicie wokół Słońca (z powodu odchylenia osi naszej planety od płaszczyzny orbity mamy zmienną długość dnia i nocy oraz pory roku) oraz „miesięcznego” (fazy Księżyca to efekt jego pozycji na orbicie okołoziemskiej). A Księżyc obiega Ziemię w czasie krótszym niż „oficjalny” miesiąc, dlatego daty kalendarzowe muszą się „rozjeżdżać”. Jak to mniej więcej działa, wiemy dopiero od czasów Kopernika, wcześniej – magia.

Na porządek kosmiczny nakłada się tu porządek natury – topnienie lodów, budzące się ze snu zimowego niedźwiedzie, a wreszcie – zieleniejące i rozkwitające rośliny. A na to nakłada się porządek kultury – ludzki wysiłek nadawania sensu światu, starszy niż chrześcijaństwo, starszy niż judaizm. Fascynowało to i zachwycało naszych praprzodków, którzy przyglądali się temu sprzed wejścia do jaskini. Znalazło wyraz w wierzeniach i religiach. Budzi też podziw tych, którzy w imię rozumu religie odrzucili, wyobrażając sobie świat jako wielki zegar nakręcający się samoczynnie dzięki prawom natury.

Wielkanoc to święto ekumeniczne w najszerszym możliwym zakresie.

Ludzkie zadziwienie, którego jest wyrazem, widać współcześnie w jednej z najpiękniejszych polskich piosenek. Napisała ją w 2011 i zaśpiewała Katarzyna Nosowska, nosi tytuł Kto?, a zaczyna się do słów „Kto formuje z chmur // Ten kształt, jakby smocze łby?”. I dalej seria podobnych pytań – bez odpowiedzi

Z oddali ponad dwustu lat koresponduje z jej słowami poemat Elżbiety Drużbackiej Opisanie czterech części roku (1752). Inaczej niż Nosowska – i zapewne wielu z nas – ta autorka odpowiedzi jest pewna:

Bogdajżeś przepadł w piekło z ateistą,
Ty, który mówisz, że Bóg nie jest Panem,
Ni Stwórcą rzeczy! A któż oczywistą
Machinę świata oblał oceanem,
Kto słońce, miesiąc, planety w swym biegu
Komenderował, kto gwiazdy w szeregu?

Powiedz, kto słońcu wschód ranny naznaczył,
Kto czas wieczorny w zachodzie zamierzył,
Kto księżyc pełny w części przeinaczył,
Kto osiom mile gwiazdecznym wymierzył,
Kto mleczną drogę, kto czystą jutrzenkę,
Kto w świetną przybrał firmament sukienkę?

Kto w ślicznych cieniach malowaną wstęgę
Kształtnie rozwinął, rozpostarł w obłoku,
Kto w niej w potopie zawiązał przysięgę,
Kto ją przymierzem prezentuje oku,
Kto jej wodniste humory porusza?
Spytać się o to trzeba ateusza.

Kto mgły w subtelnej przez sita wilgoci
Przesiewać kazał, kto kropliste rosy
Podzielił w grana, jak słodkie łakoci?
Wszak te obiedwie jednej płyną fosy.
Kto im dał różność, choć się razem rodzą,
Rosy ożywią, mgły często zaszkodzą.

Kto na powietrzu podstemplował chmury,
W grubych bałwanach pełnych dżdżu i śniegu,
Kto z lodów twarde ukował marmury,
Kto bystrym rzekom kurs tamuje w biegu,
Kto z jednej matnie deszcz wraz z śniegiem sypie
Pytam się ciebie, mądry Arystypie. […]

I dalej w podobny sposób… Poemat Drużbackiej jest o wiele dłuższy, piosenka Nosowskiej krótka. Poszukajcie sobie w sieci prezentu na święta.

 

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart