Gdy za oknem w pogodowym kalejdoskopie dwóch ostatnich tygodni przyszedł znów czas na opady śniegu, kot wdzięcznie wypiął się na mnie, kładąc się obok ekranu notebooka na stole, co jest absolutnie niedopuszczalne, niehigieniczne i w ogóle do tego się publicznie nie przyznaję. Czas, by napisać coś pół żartem, pół serio, choć z żartami ostatnio w moim pisaniu słabo. Włączają mi się wspomnienia. A jakże, adekwatne a rebours do pory roku, letnie, wakacyjne.
Sprzed 14 lat, gdy z młodszym, ośmioletnim wówczas synem poleciałem w sierpniu do mojej ulubionej Tunezji. Tak we dwóch, połową pełnego rodzinnego składu – kot przybłąkał się do nas sześć lat później, choć też w sierpniu. Gdzieśmy wtedy nie byli i czego nie robili! Karmienie „z ręki” słonia i wizyta na wybiegu żyrafy w ogrodzie zoologicznym Friguia – mam nadzieję, że te przestępstwa narażenia zdrowia i życia małoletniego już się przedawniły. Pływanie z delfinami. Przejażdżka wielbłądami za „Wrotami Sahary” w Douz. Wjeżdżanie na prawie pionowe diuny z szalonym kierowcą Land Cruisera. Za jedną z nich wejście w nadświetlną i lądowanie na planecie Tatooine w miasteczku Gwiezdnych Wojen. Brakowało tylko Luka i starego Bena Kenobiego. Ciekawe, w jakim stanie są obecnie te dekoracje z filmowego planu po tylu latach, smagane pustynnymi burzami… Wschód słońca odbijający się w różowo-fioletowych rozlewiskach okresowego jeziora Chott el Jerid.
Gdy nie wędrowaliśmy, też było fajnie Widywaliśmy się kilka razy dziennie o umówionych porach – razem jedliśmy śniadanie i kolację. Poza tym na bezpiecznym, strzeżonym, pełnym ochrony i animatorów hotelowym terenie każdy robił, co chciał. Za wyjątkiem plaży i kąpieli w morzu - to tylko ze mną. I tu liczę na przedawnienie, względnie łagodny wymiar kary.
Szczególnie miło wspominam powtarzalne czynności – po wyjściu z morza leżak pod parasolem, lektura jednej z zajmujących pół walizki książek, aż oczy się zamkną… Przed przymkniętymi oczyma przesuwa się wielkie nic… Biała tafla błogości. Brak myśli o pracy, zadaniach, kłopotach, wyzwaniach… potem przebudzenie, kąpiel i znów … da capo al fine…
Dlaczego to wspomnienie przychodzi teraz? Bo mokro, zimno i ciemno? Nie … Dlatego że dziś, parafrazując tytuł ostatniego filmu Kubricka, przed szeroko zamkniętymi oczami przesuwają mi się zupełnie inne obrazy. Konferencje, oświadczenia, uchwały, wywiady, dyskusje, obrady, stanowiska…
Wy wszyscy potrząsający swymi partyjnymi totemami plemienni kacykowie, którzy niszczycie radość życia i moją Ojczyznę, którzy nie znacie w tym żadnego umiaru, wynoście się z moich myśli, z Polski wyrzucić was niestety nie mogę, choć bardzo bym chciał.
Zabierzcie ze sobą waszą hipokryzję, głupotę, podłość, małość, chciwość, żądzę władzy i odwetu, waszą nienawiść. Mam wyrzuty sumienia, bo czuję do was jedynie bezgraniczną pogardę, a powinienem czuć litość. Póki co żal mi siebie, żal mi moich bliskich, żal Polaków. I Polski mi żal.