Właśnie wszedł na ekrany głośny jeszcze przed premierą „Napoleon” Ridleya Scotta. Ridley Scott… Genialny reżyser. Legenda kina. Kto nie oglądał „Obcego – 8 pasażera Nostromo”. Kto nie zachwycał się „Łowcą androidów” z monumentalną muzyką Vangelisa, filmem, który zaliczył finansową klapę, a za który dzisiaj rzesze fanów, nie wyłączając autora tego felietonu, dało by się pokroić. Oskarowy „Helikopter w Ogniu”, „Królestwo Niebieskie”, „Gladiator”… Stop. Wystarczy. Kończ Waść, wstydu oszczędź…
Dlaczego w tekście o tolerancji piszę o filmach? Spieszę z wyjaśnieniami. Otóż na Scotta i jego „Napoleona” rzuciła się, wbijając zęby jak w świeży boczek, cała czereda krytyków, zarzucając jego artystycznej wizji błędy historyczne czy wręcz ahistoryczność w przedstawianiu faktów, scenografii, we wszystkim. Tak jakby „Gladiator” był nakręcony na podstawie scenariusza „Dziejów” czy „Roczników” Tacyta… Jak już zawędrowaliśmy do starożytnego Rzymu, to przy okazji pada za strony zadeklarowanych rodzimych bonapartystów zarzut najcięższy. Crimen laesae maiestatis. Zbrodnia obrazy majestatu. Ta sama, którą skutecznie Sanhedryn pogroził Piłatowi w procesie Jezusa.
Jakie były przyczyny owego dokonanego przez reżysera „Obcego” świętokradztwa? W sieci czytamy, że to dlatego, bo to zazdrosny Angol piszący o najwybitniejszym z Francuzów. A skoro tak, to to i owo… Zero tak zwanej tolerancji. Nawet nie wobec poglądów reżysera na temat Bonapartego i jego epoki, lecz przedstawionej artystycznej wizji jego postaci i czasów.
I tak to jest w praktyce z tą tolerancją. Jak w „Siekierezadzie”. Podobnie jak pół litra trąci malizną. Bo jest oparta na absolutnie fałszywych założeniach. Służy jako cep do okładania tych, z którymi się nie zgadzamy w imię jedynie słusznego własnego poglądu, jedynie prawdziwego, obiektywnego, usankcjonowanego w ramach politycznej poprawności. Uchwalonego przygniatającą większością przez jaśnie oświeconych, zasiadających w jaśnie oświeconych gremiach. Jednemu z patronów tych jaśnie oświeconych, niejakiemu Wolterowi przypisuje się słowa: Nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć. W oryginale miało to brzmieć: Je ne suis pas d'accord avec ce que vous dites, mais je me battrai jusqu'au bout pour que vous puissiez le dire Jednak w rzeczywistości tę myśl - sentencję sformułowano nie w języku Moliera, lecz Szekspira: I disapprove of what you say, but I will defend to the death your right to say it. Kilka dekad po śmierci Woltera, słowa te, jemu przypisywane, napisała angielska pisarka Evelyn Beatrice Hall w książce „Przyjaciele Woltera”.
Znowu Angol piszący o Francuzie, jak Scott kręcący film o Napoleonie. Po prostu skandal. Jak on, czy raczej ona, a może bezpieczniej, ono śmiało. Bo dzisiaj tolerancja w praktyce to walka o prymat własnego jedynie słusznego poglądu nad niesłusznymi poglądami innych. By była skuteczna, najlepiej te wrogie poglądy nazwać „mową nienawiści”, zakazać ich i opatrzyć ten zakaz sankcją karną. Wtedy już na pewno tolerancja zatriumfuje. I umrze wolność, do której jestem przywiązany jak ten osioł do palika. Ta, o której już pisałem, że kocham, rozumiem i oddać nie umiem. Tak już mam.