Lubię to miasto. I myślę, że ma nadzieje na dobrą przyszłość. Po latach odwiedzania innych miast w Polsce i na świecie bardziej umiem powiedzieć, dlaczego. Nieraz odpowiadałem na pytania ludzi, którzy dawno wyjechali z Bielska-Białej, dlaczego tu zostałem. W domyśle: byłoby ci łatwiej w większym mieście, gdzie jest więcej możliwości. To jest do pewnego stopnia prawda. Ale nie całkiem. Coś za coś.
Zacznę od tego, czego nie lubię.
Nie lubię bielskich kompleksów. Oczywiście we wszystkich miastach, które ćwierć wieku z miast wojewódzkich stały się miastami powiatowymi, te pretensje są podobne. Koszalin i Wałbrzych tak samo narzekają na podział pieniędzy i na uprzywilejowanie miast wojewódzkich ich kosztem. Ale u nas nakłada się na to jakiś quasi etniczny resentyment wobec Ślązaków. Tego nie ma w Koszalinie, ani w Płocku. I to jest brudne, i momentami dość wredne. Zawsze, kiedy się ujawnia, Bielsko-Biała robi się gorszym miejscem, o brzydszej twarzy, z krzywym uśmiechem wrednego klauna. Nie lubię bardzo.
Nie lubię też, związanego z kompleksami myślenia, że albo jesteśmy strasznie ważnym, wyjątkowym miastem, jak również w drugą stronę: że jesteśmy małą, zatęchłą mieściną. Jedno i drugie jest tak samo okropne i nieprawdziwe. To zwykłe miasto, jakich wiele w Polsce, i w Europie. Najbardziej dla nas wyróżnia je to, że to z nim związaliśmy swoje życie i najprawdopodobniej w nim spoczniemy, wszyscy dość blisko siebie, gdy życie się skończy.
I jeszcze jednej, rzeczy nie lubię, z tych ważnych: gdy idzie się naprzód, z głową zwróconą wyłącznie w tył. Uwielbiam zgłębianie historycznych tajemnic i zagadek tego miasta. Czterotomowa monografia to wspaniała rzecz. I myślę, że mamy tu szczęście do znakomitych historyków i archeologów. Cała historia włókiennictwa, XIX-wiecznego boomu gospodarczego, współżycia narodów i kultury zakończonego hekatombą drugiej wojny światowej, to fascynujące rzeczy dla ludzi, którzy tu mieszkają i niewątpliwie te sploty splatają nas z miastem. Ale odczuwam dysproporcję pomiędzy myśleniem o przeszłości miasta, a projektowaniem jego przyszłości. Chciałbym, żeby przyszłość Bielska-Białej była dziś co najmniej tak emocjonująca, jak rozgrzebywanie starych sporów narodowościowych. Chciałbym umieć coś powiedzieć młodej dziewczynie, która deklaruje, że chce wyjechać z tego miasta najprawdopodobniej na zawsze, no bo co tu będzie robić. Co ona tu będzie robić? To jest pytanie! Łatwo je obśmiać, wyszydzić z pozycji wiedzącego lepiej starego dziada. Tylko po co? Żeby się na chwileczkę lepiej poczuć? Brakuje mi w tym mieście potraktowania tego jej pytania poważnie. Absolutnie serio. Z całą uwagą, na jaką ono zasługuje. I z całym możliwym zrozumieniem.
To nie jest tak, że jej nie interesuje niemiecko-żydowska przeszłość miejsca, w którym się wychowała. Nawet włókiennictwo i sploty jakoś tam są ciekawe. Z sympatią myśli o Bolku i Lolku, Reksiu, Pampalinim. Kilka razy w życiu nawet na te bajki sobie luknęła, żeby wiedzieć, o co chodzi. Ale co to ma wspólnego z nią? I z jej dalszym życiem? Kiedy się ma dziewiętnaście lat, a więc jest się w wieku, gdy podejmuje się kluczowe dla dalszego życia decyzje, pragnie się wielkiej przygody lub dobrych perspektyw. A najlepiej tych obu. Ani przygody, ani perspektyw nie odnajdzie się w przeszłości. Wyłącznie w przyszłości. Dlatego wyjeżdża. Przyszłość jest dla niej gdzie indziej. Dlaczego nie tu?
Przekonują mnie opinie, że przyszłość jest w średnich miastach. Ani za dużych, ani za małych. Mówiąc najprościej, nie trzeba dziś mieszkać w aglomeracji, żeby załatwić sprawy przez internet. A z drugiej strony nie każdy lubi żyć w miejscu, w którym po wyjściu z domu codziennie spotyka się tych samych ludzi, którzy sądzą, że wiedzą o tobie wszystko.
Oczywiście sam internet nie wystarcza. Ale wydaje mi się, poprzez porównanie z innymi miastami w Polsce, że Bielsko-Biała jest dobrze skomunikowanym miejscem i ma całkiem niezłe perspektywy na bycie skomunikowanym jeszcze lepiej. Trzy i pół godziny ekspresem do Warszawy, cztery godziny autem do Budapesztu, czy Wiednia. Całkiem spoko. Wprawdzie pociąg do Budapesztu i Wiednia nam zabrali. Szkoda. Bardzo kibicuję ponownemu uruchomieniu połączeń kolejowych do Cieszyna. Nie wydaje mi się śmieszna sprawa poszerzenia funkcji lotniska, choć nie znam się na tym, nie wiem, jak, i łatwo byłoby mnie przekonać, że źle myślę. Każde skomunikowanie i każde ułatwienie w tej dziedzinie, wydaje mi się dobre. Dzięki niemu mogę pracować w różnych miejscach w Polsce, nie wyprowadzając się z miasta, żyjąc w dobrej kompanii znajomych i przyjaciół oraz rodziny. Co jest ważniejszego niż ludzkie relacje!
Druga sprawa to te wyjątkowe góry. Łagodne, rodzinne, pełne schronisk, sprzyjające przeróżnym aktywnościom, coraz to nowym sportom górskim i zwykłemu, aktywnemu odpoczynkowi. Góry na wyciągnięcie ręki. Bardzo doceniam zbudowanie sieci górskich ścieżek rowerowych. Widzę w Polsce, że to działa. Co jakiś czas słyszę gdzieś, że ktoś się wybiera do BB na super ścieżkach po górach pojeździć. Spoko pomysłem jest Loop, czyli wytyczenie trasy po górach wokół miasta, jako czelendżu.
W tym połączeniu dobrego skomunikowania z łagodnym, górskim otoczeniem tkwi dla mnie osobiście unikatowość Bielska-Białej. W tym, że mogę wyskoczyć do pracy, do Warszawy, wrócić w trzy i pół godziny i iść w góry na noc, odebrać dziecko od dziadków, iść na na rynek na piwo z przyjaciółmi, pogadać o filozofii, poczytać wspólnie sztuki i znów wyskoczyć do roboty, i spokojnie, sprawnie wrócić. Takiego połączenia takich czynników nigdy nie będą miały Katowice, ani Kraków, ani Warszawa, ani Wrocław, ani Gdańsk. Nie dlatego, że są gorsze, a my lepsi, ale że tu mamy inaczej i to jest fajne. Jakoś gdzieś na tym budowałbym myślenie o przyszłości i wielkiej przygodzie do przeżycia tu.