Okres świąteczny, to czas szczególny, czas przejścia mroku w światło. Czas spoglądania – jeśli je dojrzeć – przez gęste chmury. Czas nadziei, że z tych gwiazd coś się zadzieje dobrego, wręcz radosnego. Czas spotkań, po których się spodziewamy, że będą dobre, że nasycimy się dobrem bliskich, że im swe dobro damy. To czas nadziei i zespolonej z nią fantazji.
Prócz podróży po naszym realu, gdzieś na dalekich kontynentach, lubię się zgubić, zawieruszyć w innym świecie, który od stu lat próbują rozkminić fizycy. Podążając ich tropami – już wiele świąt temu – dałem się wciągnąć w kwantową bajkę
Dziś zabieram Was w podróż do wrót świątecznego mikroświata. Czy to znaczy, że będziemy przyglądać się kwiatom z obiektywem makro? Tak, trop jest dobry ale niezupełnie. Dziś zajrzymy tam gdzie wzrok nie sięga i gdzie funkcjonują dziwaczne, z naszego punktu widzenia, wydarzenia i zwyczaje, całkiem nieświąteczne.
Zanim się tam jednak udamy, opowiem jak sam zbłądziłem. A było to w czas świąteczny, choć… na antypodach naszych wyobrażeń o świętach. Czas upałów i ostrego słońca. Czas w którym wspominałem znane mi mroki ośnieżonych grani Beskidów.
Tak, zadziało się to w Australii, ponad 30 lat wstecz, w najlepszym do życia z miast świata, w niepozornym domu, w jednej z dzielnic metropolii Melbourne. Mieszkała tam starsza Pani, wtedy w wieku około 80-ciu lat. Chciała być wysłuchana, chciała się czymś podzielić. Kruchej budowy urocza staruszka na której twarzy malował się elegancki uśmiech i wciąż silna iskra życia. Nie pamiętam jej imienia, ani nazwiska ale pamiętam treść naszej rozmowy, szczególnie jeden ciekawy jej wątek.
Pani opowiadała o przedwojennym Berlinie, jego bohemie, cudownych klubach i rozedrganych duszach. Dusze wypełniały kluby, grana była muzyka i ona sama miała tam grać, na saksofonie grać, z Albertem Einsteinem grać.
Dziś nie wiem czy mówiła prawdę, bo przed pisaniem tego tekstu zadałem sobie trudu szukając muzycznych korzeni ojca fizyki kwantowej, czyli mikroświata najmniejszych cząstek. I nie znalazłem ani śladu o jazzowym wcieleniu Einsteina. Niemniej muzykiem też był.
Życie bez grania muzyki jest dla mnie niepojęte. Żyję swoimi marzeniami w muzyce. Widzę moje życie w kategoriach muzyki – tak Einstein mówił, i grał.
Od matki nauczył się gry na fortepianie, w wieku pięciu lat zaczął brać lekcje gry na skrzypcach, ale ćwiczenia były tak trudne, że w nauczyciela rzucił krzesłem. To były sonaty skrzypcowe Mozarta. Mówił: Muzyka Mozarta jest tak czysta i piękna, że postrzegam ją jako odzwierciedlenie wewnętrznego piękna… wszechświata. Wagner go obrzydzał, Bacha szanował, za Beethovenem nie przepadał, ale tych dwóch ostatnich w swoim repertuarze miał, i publicznie po salonach na skrzypcach grał.
To nierozerwalne polaczenie dwóch dyscyplin wydaje się jak najbardziej naturalne, bo wszechświat tych mniejszych i większych cząstek materii i fal nieprzerwanie gra, tyle, że nie zawsze go możemy usłyszeć. Nawet w święta!
Świat jest niczym innym jak, tylko konkretną realizacją abstrakcyjnego systemu myślowego – miał powiedzieć George Sundarshan, indyjski fizyk teoretyczny.
Dobrze, to weźmy pod lupę ten nasz świat, ale użyjmy bardzo mocnych powiększeń. I cóż zobaczymy? Co się okaże? Między innymi, że w powietrzu wciąganym z każdym twoim oddechem jest atom, który niegdyś był w płucach Mozarta, Bacha, Einsteina czy Renaty Przemyk. Czy to możliwe? Najzupełniej, materia pozostaje w nieustannym ruchu. Nasze atomy też wędrują dalej, do innych, także tu i teraz, za naszego życia.
Co więcej, pojedynczy atom potrafi być równocześnie w kilku miejscach. To tak jakbyś znajdował się równocześnie w Melbourne, Bielsku-Białej, Nowym Jorku i Berlinie. Cóż to za perwersyjna fantasmagoria podróżnicza?
Dobrze, chodźmy krok dalej. Okazuje się, że prawa fizyki kwantowej nie wykluczają podróży w czasie. I to jest młyn na moje wody. Tak się poukładało, że wiele świata dane mi było zobaczyć. ALE, przyznam szczerze, wielokrotnie myślałem o podróży do Aborygenów żyjących w Australii powiedzmy 30 tys. lat temu. Tak holistycznie z nimi w objęciach natury. W sensie fizyki, teoretycznie, jest to możliwe, ale potrzeba do tego jest niewyobrażalnie dużo energii. I całkiem niedawno zostało to kolejny raz eksperymentami dowiedzione. Wydaje się, że szamani potrzebują jej mniej aby poszybować w czasie, ale to inny temat. Na kiedy indziej.
Oczywiście tych paradoksów kwantowy las kryje znacznie więcej, i jeśli pozwolicie mi zawrócić Wam w głowie, to za jakiś bezczas powrócę do subtelności mikro-makro świata.
Wesołych Świąt!