Jak zawsze od wielu, wielu lat Nowy Rok spędzam na kanapie. Takie spędzanie czasu nie jest ani zbyt oryginalne, ani zdrowe. Usprawiedliwia mnie tylko jedno. To, że to dobre miejsce by słuchać Topu Wszechczasów. Kiedyś w radiowej „Trójce” dziś w Radiu 357. Jako stary rockers z dużą dozą dociekliwości obserwuję i lekko zgrzytam zębami z powodu ewolucji tej noworocznej, szczególnej listy przebojów, gdy w miejsce nieśmiertelnych kawałków Led Zeppelin, Deep Purple, Pink Floyd na topie Topu pojawiają się lżejsze kawałki. Wczoraj nawet wysiliłem przygaszony sylwestrowym niewyspaniem intelekt, by napisać w komentarzu na facebooku, że top schodzi na pop. Bez urazy dla miłośników popu. Jestem rockowym ortodoksem i takim opuszczę świat, mając nadzieję, że podążę schodami do Nieba, a nie autostradą do piekła.
Jednak na progu Nowego Roku, a tuż przed rozpoczęciem karnawału dochodzę do wniosku, że z noworocznego szczytu powinien gładko spłynąć w ów karnawał utwór dużo starszy niż moje rockowe kopaliny. Niech w karnawałowe pląsy wprowadza nas Saint-Saëns i jego Danse Macabre. Balową salę, dla lepszego wejścia w odpowiedni nastrój, niech udekorują postery z XVII-wiecznym obrazem poświęconym tańcowi śmierci, zdobiącym kościół bernardynów w Krakowie, lub jakieś wcześniejsze średniowieczne ryciny.
Skąd ten pomysł, ta inspiracja? Ano z innego, par excellence, medium. Telewizji. Dla niepoznaki zwanej publiczną. A raczej z tego co z nią zrobiono. I co się robi, by ponoć odkręcić to, co zrobiono. Parafrazując – jak to się dziś mówi – klasyka, nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak niewielu. A konkretnie my wszyscy zawdzięczamy totalne zniszczenie tejże telewizji „wybrańcom narodu”. Nie ma sensu opisywać losu kolejnych ustaw medialnych, małych i dużych. Kompetencji zajmujących się mediami publicznymi organów, rad krajowych i narodowych, zgromadzeń akcjonariuszy. Wydanych w związku z tym lub bez tego związku orzeczeń trybunałów. Nie to jest rolą tego tekstu, zresztą znakomicie to już zrobili ci nieliczni obecni w przestrzeni publicznej obserwatorzy, którzy nie są akolitami żadnej ze stron.
W konwencji tego tekstu, pisanego niedługo po sylwestrowej zabawie, mieści się za to stwierdzenie, że niekonieczne klina wybija się klinem. Bo to niezdrowe i bardzo szkodliwe. Dla każdego organizmu, nie wyłączając państwowego. Droga na skróty często wiedzie na manowce, cel nie uświęca środków, nawet przy założeniu, że jest on szczytny.
Wracając do naszego tytułowego Danse Macabre, do rozpoczętego wojną o telewizję tanecznego korowodu, którego kolejne zapowiedziane figury mają nam towarzyszyć w tym politycznym karnawale, nie zakończy się on dobrze. Czeka nas raczej smród rozkładu i tak chorej społecznej tkanki, przy wtórze grzechotu zagrzewających do tańca kości palców, zderzających się w oklaskach. Raz z jednej, raz z drugiej strony sejmowej sali.
Gdy zastanawiałem się nad tytułem mojego bloga na portalu, wymyśliłem nawiązanie do starej komedii „Pół żartem, pół serio”, miałem bowiem nadzieję na to, że będę pisał lekko i przyjemnie. Póki co, nic z tego nie wyszło.