Skojarzenie, czyli efekt myślenia polegającego na łączeniu różnych zdarzeń, wypowiedzi, obrazów z rozmaitych obszarów czasu i miejsc, dla lepszego zrozumienia obserwowanego zjawiska, jest często niedoceniany, choć bywa też przeszacowany. Zwracam uwagę na różny stopień percepcji u obserwatorów. A co się dzieje w przypadku, gdy brakuje im tego rzadkiego daru właściwego odczytywania znaku z odbieranych informacji, jakim jest wyobraźnia? W końcu cała ta operacja myślowa u każdego obserwatora przebiega inaczej, a w dodatku - pozostaje w zależności od stopnia rozwinięcia wyobraźni i nad nią panowania.
Oczywiście, że warunek panowania nad własną wyobraźnią nie dotyczy artystów. U nich, im więcej fantazji, tym większe dzieło. U polityków odwrotnie. Weźmy najprostszy przykład: na hasło ”woda” jeden polityk poda skojarzenie z ochroną przed powodzią, z melioracją i wałami, gdy drugi polityk rozpocznie tyradę, o racjonalnej oszczędności wód, o ochronie retencji, o budowie zapór i o innych wodnych oczkach. Artysta zaś, popijając kranówkę, ma pełną świadomość, że łyk spłukujący w tej chwili jego gardło, wcześniej był już na niebie, w rzece, w wannie (także w nie swojej), w ubikacji i w grobie, u pana nieboszczyka; bo on wie, że woda w przyrodzie nie ginie, tylko zmienia miejsce pobytu i stan skupienia. Bo artysta ma wyobraźnię nieskończoną, niczym nie ograniczoną, by nie rzec dziką.
Idąc dalej, artysta swoje fantastyczne wyobraźnie rozmieszcza nawet w przyrodzie, a zwłaszcza wśród zwierząt, przypisując im często niemal ludzkie cechy. Nawiasem mówiąc, mnie też zdarzyło się skorygować teorię Darwina, gdy gotów byłem uznać za swojego praprzodka psa, a nie małpę, z wyjątkiem jednej, znanej mi polityczki – tu przyznałem rację Darwinowi. Za to inne moje doświadczenie bardzo zbliżyło mnie do poglądu o funkcjonowaniu zwierzęcej wyobraźni, u myszy mianowicie.
Adaptację pasterskiego szałasu na domek rekreacyjny Wojtek zaczął od przerobienia stajenki na salonik. Był listopad, słota, błoto i wszędobylskie listowie. By nie zapaćkać świeżej podłogi, ułożyłem z gazet ścieżkę od kuchenki po wyjściowe drzwi, a z uwagi na zwiększoną aktywność mysiego plemienia, w czterech kątach saloniku rozsypałem całą torebkę smakowitej trucizny. W nocy obudził mnie głośny harmider dochodzący z saloniku; chyba wszystkie beskidzkie myszki przybiegły na nieoczekiwaną ucztę. Słychać było szaloną krzątaninę na gazetowej ścieżce. Myszki biegały w te i we wte. Nie mogłem się doczekać ranka. Wstałem wcześnie i latarką rozpoczynam przegląd pokotu łasuchów. A tu rozczarowanie: ani śladu bodaj jednej Zuzi (takie imię nosi u mnie każda szałasowa myszka), ani, ku największej konsternacji, nawet jednego niebieskiego ziarenka zatrutej pszenicy. Latarką zaglądam w każdy kąt, pod wyrko i pod sprzętami i nic, zero i nul po przecinku. Podłoga czyściutka, jak wczoraj wieczorem. Siadam na wyrku, nakładam czołówkę i sięgam po buty, by obejrzeć taras przed chatką. W chwili, gdy uniosłem but do góry, w świetle czołówki z buta trysnęła radosna struga niebieskiej pszenicy.
Myszki, jak się domyślam, ziarenek nie przenosiły w łapkach, tylko w pyszczku, i to nie po jednym, a po kilka ziarenek naraz, nie do obu butów, a tylko do jednego. Zuzie zrobiły to z wyraźnym rozmysłem, czytelnie do mnie adresowały swój przekaz: „ubieraj buty i zmykaj stąd!”. „Z rozmysłem”, czyli myślały, bo słusznie wyobrażały sobie, że ja ten ich gest właściwie zrozumiem. Taki pomysł nasunęła im wyobraźnia.
Znam też inny, tym razem ludzki przykład braku wyobraźni, a może braku myślenia. Z falą emigracji stanu wojennego zabrał się Waldek. Nawet mu się poszczęściło, bo znalazł dość szybko robotę u bauera - hodowcy bydła. W oborze zastał Kurta, robotnika – tubylca. Już pierwszego dnia Waldi zauważył, że widły Kurta mają tylko dwa zęby, gdy jego, cztery. Zapytał więc, dlaczego pracuje przy wyrzucaniu obornika takimi widłami. Bo jak był z nimi u szefa - wyjaśniał Kurt - to usłyszał: no to co z tego? Idź i pracuj!. Walduś wziął od niego te widły, przydeptał i wyłamał jeden ząb. Zwrócił się do Kurta: - idź do bosa i powiedz mu, że jednym zębem nie da się robić. I Kurt przyniósł nowiutkie widły. Po miesiącu Kurt pyta Waldka, co robi w niedzielę i czy przyjmie zaproszenie do domu na obiad? Waldi zaproszenie przyjął i był mile zaskoczony na widok udekorowanego stołu, ze świecznikiem i kwiatami w wazonie oraz Frau w eleganckim kostiumie witającą go w drzwiach. Uznał, że to jakaś rodzinna uroczystość i dopiero przy kawie ośmielił się o to dopytać.
– Wiesz Waldi – rozpoczął Kurt łamiącym się głosem – Ja tak przez dwa lata robiłem tamtymi widłami, a dopiero gdyś Ty się pojawił u Grotgera, dostałem 20% podwyżkę, bo dwukrotnie zwiększyła się moja wydajność.
W tym przypadku Kurtowi zabrakło wyobraźni, tak potrzebnej do przekraczania różnych kordonów, mogących krępować bezwolne dusze. Wystarczyłoby na owe no i co z tego? znaleźć odpowiedni argument, na przykład, o wydajności.
Wracając do tytułowego pytania, trudno mi na nie wprost odpowiedzieć, bo wyczuwam w nim niejakie powątpiewanie w potencję myślenia lub ustalonych zasad. W pierwszym odruchu bardziej ceniłbym wyobraźnię, ale gdy wspomnę na ów przecinek, który niemal doprowadził do zawału Władysława Nehrebeckiego, chylę czoło przed zasadami interpunkcji.
Współczuję także matkom czytającym na tablicy ogłoszeń jadłospis przedszkolaków, ilustrowany zdjęciem jadalni, opatrzony podpisem: "Jedzcie, dzieci", napisanym bez przecinka. Też struchlałbym.