Pisanie na temat muzyki jest jak tańczenie na temat architektury – to oczywiście słowa Franka Zappy, który jest bardzo bliski mojemu uchu. Przez lata byłem dziennikarzem muzycznym, ponieważ muzyka – w parze z podróżami – to moja pasja, więc chciałem się moimi wrażeniami dzielić. Dziś, pisząc o moim podróżniczym doświadczaniu muzyki australijskiego buszu lub pustyni, zdałem sobie sprawę, że ta muzyka ze mną jest: trzeba tylko nastawić uszu!
Za mną spora, a przede mną otwarta ciągle ilość ekspedycji 4x4 w australijski Outback. Mocno pamiętam, że jako szef wielu wypraw zakazywałem w buszu słuchania muzyki z samochodowego radia. Tak, wymuszałem to na towarzyszach podróży, ponieważ jako ‘człowiek radia’ od czasów studenckich, nabrałem pewności, że – w naturalnym plenerze – dzieje się radiowy teatr, gotowe słuchowisko, więc trzeba pozamykać ‘gęby’, niczego nie włączać, ale nastawić uszu. „Nastaw uszu” – tak nazywała się moja rubryka muzyczna w tygodniku Przekrój, dla którego przez dziesięć lat pisałem o muzyce sceny niezależnej.
Najlepiej słuchać rano: ptaki mają wtedy wiele do przegadania! Planują dzień, wspominają wczorajszy, kolejny raz ustawiają hierarchie i szykują się do lotów. To prawie jak jarmark na dużych lotniskach... A jednak nie… W australijskim buszu o piątej rano nawet skały wydają się przygotowywać na nowy dzień. I zapewniam, o inne iluzje równie łatwo.
Prawie zawsze wożę ze sobą sprzęt do nagrań dźwięku, ale bardzo nie lubię, gdy ktoś próbuje mi towarzyszyć, kiedy wyruszam na nagrania, ponieważ to rozprasza nie tylko mnie ale i ptaki. Sam zatem, przed wschodem słońca, bo to jest ten czas właśnie, wchodziłem z dyktafonem do unikalnej opery. Czas, w którym na rzekomo pustej pustyni wszystko wspaniale słychać. Wtedy dzieje się najwięcej. Australijskie ptaki i ich arie są jedyne w swoim rodzaju. Aż siedemdziesiąt pięć procent fauny jest na tym kontynencie endemiczna, nie występuje poza Australią. Dźwięki są unikalne i nie wiedzieć czemu niepomiernie ckliwe, mocno chwytają się serca. W 2005 roku, po wyprawie Strzelecki Traces Expedition 2004, zapis muzyki dalekiego Outback’u Pustyni Gibsona o wschodzie słońca zabrzmiał na płycie zatytułowanej Dźwiękowy notes z podróży po Australii (http://australia-przygoda.com/radio). Być może da się to jeszcze dzisiaj zdobyć…
Ptasie opery przed wschodem słońca to oczywiście nie jedyne dźwięki pustyni. Wiatr śpiewa i zawodzi, wibruje i szumi. Staje, przywołując ciszę. Zaraz po wschodzie słońca, gdy tylko otwieram oczy, zaczyna ze mną rozmawiać. Czasem nazbyt gadatliwy, porywczy, wybuchowy, czasem sugerujący łaskawość lub nie-łaskawość nieba i środowiska wokół. Ucisza się dopiero z zachodem. I wtedy – po treściwej strawie przy ognisku – kiedy już wszyscy towarzysze podróży chylą się do snu (i być może mają podobne moim problemy z zaśnięciem), zjawia się muzyka najpotężniejsza. Jest to muzyka absolutnej ciszy, która jest tak głośna, tak niepowtarzalna, że nie potrafią jej początkowo przyjąć ani uszy ani ciało. Gdy usłyszałem ją pierwszy raz, chciała rozsadzić mi głowę. Z biegiem czasu można się do niej przyzwyczaić, a także do kołatania własnego serca, którego nigdy wcześniej tak głośno się nie słyszało. To kołatanie – swoisty naturalny metronom – pozwala walczyć ze strachem, który wielkie uszy ma.
Każdy szelest buszu, nawet domniemany, w tej muzycznej ciszy jest grany forte fortissimo. Fonofobia i mizofonia? Tak, one są na rzeczy! Nawykli do hałasu, nie umiemy z taką ciszą obcować! Takie chwile, ale i inne, sam na sam z gwiazdami i światłem nocy pustynnej, są niezapomniane. Odsłony takiej sztuki, takiego przeżycia, zarejestrowałem w wersji wideo, kiedy w hotelu ‘miliard-gwiazdkowym’, leżąc na ziemi, z oczami zwróconymi w niebo, gdy rzeczone gwiazdy wydają się na wyciągnięcie ręki, spaliśmy w swagach (rodzaj rolowanego materaca, trochę po rozłożeniu przypominający jednoosobowy ciasny namiot, używany przez pierwszych osadników, z modyfikacjami przetrwał do dziś.). Niesamowite, jak takiemu doświadczeniu służy nie tylko nasz własny umysł zaprawiony w iluzjach, ale także wyjątkowa przeźroczystość powietrza.
Czy tylko w australijskim buszu można ptasiej opery i piękna muzyki ciszy natury doświadczać? Oczywiście, że nie. Równie sprawną operę daje Ptasie Radio naszych Beskidów. Z ciszą bywa gorzej, bo zakłóca ją świergot miasta, nawet o piątej rano gdzieś na Koziej Górce, czego wielokrotnie tam doświadczałem. Tu australijski Outback jest bezkonkurencyjny.