Płynąca przez Bielsko-Białą rzeka Biała, potocznie zwana Białką, jest rzeką górską ze wszystkimi tego konsekwencjami. To znaczy potrafi błyskawicznie wezbrać, a jej nurt równie szybko nabiera na sile. Skoro obecnie, gdy jej brzegi w mieście są uregulowane, nadal potrafi pokazać swe groźne oblicze, to łatwo się domyślić, jak wiele problemów sprawiała mieszkańcom Bielska i Białej przed wiekami.
Źródła rzeki biją na wschodnich stokach góry Magura (ale nie tej Wilkowickiej) na wysokości ok. 512 metrów n.p.m. Rzeka ma 28,6 km długości i uchodzi do Wisły poniżej Czechowic-Dziedzic na wysokości 242 metrów n.p.m. Na stosunkowo krótkim odcinku od źródeł do ujścia opada więc aż 270 metrów. Stąd nie ma przypadku w mówieniu o jej górskim charakterze. Nic więc dziwnego, że nagłe i duże wezbrania oraz silny nurt dawały się w dawnych wiekach mocno we znaki tym, którzy nad brzegami tej rzeki mieszkali. Czyli także mieszkańcom Bielska i Białej. Wezbrana Biała nie tylko bez trudu porywała kładkę łączącą obie miejscowości, ale również potrafiła potężnie zniszczyć nadbrzeża oraz „zabrać ze sobą” stojące w jej sąsiedztwie młyny i domy. W tej sytuacji wspólne starania o maksymalne ujarzmienie groźnej rzeki były z punktu widzenia zarówno Bielska, jak i Białej koniecznością. Sprawę co prawda komplikował fakt, iż rozdzielająca miasta rzeka była jednocześnie państwową granicą pomiędzy Rzeczpospolitą a państwem Habsburgów, ale waga problemu pozwoliła tę barierę pokonać.
Zaczęło się od tego, że w drugiej połowie XVII wieku w Bielsku zaczęło obowiązywać specjalne prawo wodne, którego przestrzeganie miało jeśli nie zabezpieczyć, to przynajmniej ograniczyć szkody wyrządzane przez groźną rzekę, a także uregulować zasady jej użytkowania. Po tym pierwszym kroku zrobiono drugi, którym było podpisanie przez władze Bielska z sołtysem Białej, która wówczas nie miała jeszcze praw miejskich, porozumienia dotyczącego wspólnej walki z żywiołem. Na tej podstawie zarówno w Bielsku, jak i w Białej ustanowiono specjalnych inspektorów rzecznych, których zadaniem było kontrolowanie stanu brzegowych umocnień, alarmowanie w sytuacji, gdy budziły one obawy o solidność, przeciwdziałanie próbom nielegalnego spiętrzania wody oraz karanie za zakazane prawem działania zagrażające szeroko rozumianej racjonalnej gospodarce wodnej. Co ciekawe, nie chodziło wyłącznie o kwestie przeciwpowodziowe, gdyż kontrolerzy mogli karać na przykład za łowienie ryb w Białej przy zbyt niskim jej poziomie. Ta sama zasada dotyczyła bielenia płótna.
Co czekało mieszkańców Bielska i Białej łamiących wodne prawo? Za drobne przewinienia stosowano tak zwane kary honorowe, na przykład przymus chodzenia przez określony czas w upokarzających łachmanach. Za poważniejsze występki groziła kara finansowa, której połowa trafiała do kieszeni inspektorów (aby zachęcić ich do aktywnej i skutecznej pracy), a połowa szła na rzecz kościoła pod wezwaniem św. Mikołaja w Bielsku (jeśli winowajca był z Bielska) albo na rzecz kościoła w Lipniku (jeśli ukarany mieszkał w Białej, która była wówczas częścią Lipnika). Warto dodać, że ta „wodna współpraca” obejmowała również wspólne dbanie o łączącą obie miejscowości kładkę nad graniczną rzeką. Na jej utrzymanie oraz odbudowę (gdy poprzednią porwała woda) Bielsko zapewniało drewno, Lipnik jego transport, a Biała robociznę.
Wszystko wyglądało dobrze do początków XVIII wieku. Wtedy to wioska Biała wybiła się na samodzielność, otrzymując prawa miejskie, co z kolei było impulsem do jej rozwoju. Sęk w tym, że obszar nowego miasta był skromny, więc pod zabudowę zaczęto wykorzystywać również nadbrzeża. Bywało, że nowe domy stawały niemal tuż nad wodą. To w oczywisty sposób utrudniało przeciwpowodziową ochronę. Na dodatek Biała toczyła częste spory z lipnickim starostą, a ten – w ramach zemsty – nie zgadzał się na dostarczanie miastu taniego drewna do celów przeciwpowodziowych. Ponoć miał nawet powiedzieć, że nie odda ani jednego drzewa, chociażby miasto miało być przez wodę zniesione. A własnego drewna Biała nie miała. W efekcie bielski brzeg rzeki Białej był solidnie zabezpieczony, a po bialskiej stronie liczono na przychylność losu. Tej zabrakło jednak w 1745 roku, kiedy miały miejsce gigantyczne wręcz opady deszczu i graniczna rzeka potężnie wezbrała. I wylała na bialską stronę, zalewając młode miasto. Wielką powódź ułatwiły umocnienia brzegu po stronie Bielska, bo skutkiem tego nadmiar wody tym bardziej przelewał się w kierunku Białej. Co gorsza, z brzegów wystąpiła również Niwka, więc można było mówić o prawdziwym wodnym armagedonie. Mieszkańcy Białej wyciągnęli wnioski z tej bolesnej lekcji. Zaczęli skuteczne, jak się okazało, zabiegi o pozyskanie taniego drewna i przy jego pomocy w odpowiedni sposób zabezpieczyli „swój” brzeg.
Odtąd, gdy nadchodziła wielka woda, to albo utrzymywała się w korycie rzeki, albo solidarnie dawała w kość obu miastom...
Foto: Gaj777, CC BY-SA 4.0