Domino przewraca kolejne kostki. Ludzie nie wytrzymują i odchodzą. W niedzielę zaczął padać ostatni bastion profesjonalizmu.
Byłem na historycznych derbach Bielska-Białej. Po ostatnim gwizdku sędziego na stadionie zderzyły się dwie siły. I nie, nie kibicowskie. Były to skrajne emocje. Te pozytywne miały kolory bieli i zieleni. Podsycał je śpiew, uśmiech i wesołe okrzyki. Po drugiej stronie czerwono-biało-niebieska cisza i smutek. Miało się wrażenie, że przed chwilą miał miejsce pogrzeb…
Sportowo zwyciężył Rekord, boiskowy wynik mówi przecież sam za siebie. Porażka 0:3 przez kibiców „Górali” pewnie zostałaby przetrawiona dość szybko, ale nie tym razem. Bo sytuacja klubu jest, łagodnie mówiąc, zła. W niedzielę miał miejsce pogrzeb nie tylko sportowy, ale i organizacyjny. Osoby decyzyjne dopuściły do zaognienia sytuacji pomiędzy zwaśnionymi grupami kibiców, choć wiedziały, co się święci. Być może myślały, że „jakoś to będzie”. Bilety przecież rozchodziły się jak ciepłe bułeczki, więc po co szerzyć panikę? Wpływały pieniądze. „Wszystkie ręce na pokład! Damy radę!” – myśleli decydenci.
Nie udało się. A czarę goryczy przelewały kolejne mililitry gazu użytego przez ochronę.
Mniej więcej rok temu Podbeskidzie osuwało się w dół pierwszoligowej tabeli. Osoby mocno zaangażowane i emocjonalnie związane z tym klubem zastanawiały się, jak uratować klub. Być może wtedy jeszcze niewielu wierzyło w ten spadek, ale kolejne tygodnie sprawiały, że grono „niedowiarków” systematycznie się zmniejszało. Doszło do zmian we władzach spółki. Sięgnięto po Kamila Kosowskiego i Marcina Kuźbę, którzy mieli być zbawcami. Nie byli. Kolejne elementy tej układanki zaczynały się psuć. Potem był spadek, zmiany trenerów, transfery. O klubie pisano artykuły, które stawiały go w niekorzystnym świetle. A choroba postępowała.
Dziś Podbeskidzie jest 13. zespołem w drugoligowej tabeli, mającym nad strefą spadkową ledwie punkt przewagi - sportowo najniżej od dekad. Kibice zawiesili doping.
W tym ciągłym opadaniu i dążeniu do pogrzebowej atmosfery z niedzielnego popołudnia, byli w klubie ludzie, którzy robili, co mogli, by przypudrować trupa. Ratować, co się da. Ludzie, którzy w swoim fachu i drugoligowych realiach, robili robotę wręcz ekstraklasową. Mowa tu o osobach związanych z klubowym marketingiem, odpowiedzialnych za materiały wideo, relacje, konkursy dla kibiców. Za rozmowę. Dlaczego piszę o nich w czasie przeszłym? Bo całej sytuacji, jaka miała miejsce na stadionie i w nich coś pękło. Konkretniej w jednej z nich…
Piotr Ossowski, odpowiadający w klubie za komunikację, po derbach złożył wypowiedzenie. Facet, który pracował w Podbeskidziu w najtrudniejszych momentach w historii powiedział: dość. A najlepiej działający w klubie dział stracił twarz i jeden ze swoich filarów. Twarz, która ma nadzieję, że nie musi mówić „żegnam”, a jedynie „do zobaczenia”.
I kto teraz przypudruje trupa?