W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
BBlogosfera

Sen Eurydyki?

Sen Eurydyki?

Kiedy się pamięta, że pierwsze eksperymenty z metodą doktora Freuda na ziemiach polskich prowadzono w ciemnej dolinie u stóp Klimczoka, to patrząc na nową inscenizację „Antygony” Sofoklesa na scenie Banialuki, trudno uwolnić się od psychoanalitycznych skojarzeń. W końcu opowieść o Edypie (wcześniejsze ogniwo tego cyklu mitologicznego) leży u podstaw psychoanalizy.

Zaczyna się na jakiejś morskiej plaży, na którą przychodzą Antygona z Ismeną. I tu konfuzja. O ile Ismena (Marcelina Budz) zwyczajnie chce poleżeć na piasku czy wyciągnąć się na składanym metalowym krześle-leżaku, to Antygona (Martyna Gajak) nie umie sobie znaleźć miejsca. Jak najbardziej dosłownie. Jakoś niezdarnie próbuje wgramolić się na ów rekreacyjny mebel od strony oparcia, zsuwa się z niego bezwładnie… Aaa, takie tu będzie aktorstwo. Zamiast „przeżywania” – działanie fizyczne, zamiast szukania jakiegoś prawdopodobieństwa psychologicznego – groteska jak ze sztuki Samuela Becketta. Skojarzenie z tak zwanym teatrem absurdu jest nieuchronne, skoro autorem użytego w tym przedstawieniu przekładu tragedii Sofoklesa jest Antoni Libera. Ale ważniejsze, że skoro jesteśmy w teatrze lalek, spodziewamy się animowanych przedmiotów. Dlatego łatwo dostrzegamy, że choć lalek się tu nie używa, to człowiek – aktorka – jest rodzajem marionetki, która może wyrazić emocje tylko przez ruch. Na początku Antygona to bezwładna marionetka, jakby zapomniana czy osierocona przez lalkarza. Figura człowieka-marionetki, który potrzebuje zewnętrznej energii, by się poruszać lub składnie mówić, pojawiać się będzie w różnych wariantach w kolejnych scenach… Tej energii dostarczać będzie animator – inny aktor (najczęściej Radosław Sadowski, który pełni również role Hajmona, Tyrezjasza i Posłańca). To też charakterystyczne dla teatru lalek – jedną postać sceniczną może budować kilka osób, animując, czyli ożywiając.

Kiedy odsłoni się zamykający proscenium ekran, na którym reflektory wyświetlają błękit nieba, obraz sceniczny zdominuje mur tebański, zbudowany nowocześnie – z worków z piaskiem. To typowe tło relacji medialnych z dzisiejszych wojen, łącznie z tą najbliższą, której odpryski i odgłosy ciążą nieustannie nad naszą codziennością. Reżyserka (Gosia Dębska) nie pozwala sobie na jakieś publicystyczne ułatwienia, nie dopisuje niczego Sofoklesowi. Mimo to tradycjonaliści teatralni nie mogą na tym przedstawieniu spokojnie drzemać.

Dębska znalazła inscenizacyjne sposoby, by powiedzieć tą „Antygoną” coś nowego. Utrwalone przez szkołę odczytanie tragedii Sofoklesa kładzie nacisk na konflikt pomiędzy prawem „ludzkim” (ustanawianym przez władzę) a prawem „boskim” (wynikającym z tradycji). Tymczasem reżyserka rozpoznała tu konflikt pomiędzy tym, co polityczne (społeczne, związane ze zbiorowością, kontrolujące), a tym, co prywatne (indywidualne, rodzinne, wymykające się kontroli). W dodatku to, co polityczne, scharakteryzowała jako męskie, a to, co prywatne – jako domenę kobiet.

Rozdzielenie tych sfer podkreśla scenografia. Kreon (Tomasz Sylwestrzak) pojawia się wyłącznie na przypominającej jakieś podium wiecowe konstrukcji nad szańcem z worków. Jest wywyższony. Pozostałe postaci mają do dyspozycji przód sceny u stóp fortyfikacji, więc za murami strzegącymi tego, co społeczne. Spośród nich na tym podium pojawia się niekiedy Radosław Sadowski w funkcji animatora postaci Kreona. Kobiety nie mają tam wstępu. Z kolei Kreon – król, samiec alfa – nie pojawia się nigdy w strefie dolnej, przeznaczonej dla kobiet i „słabych” mężczyzn (jak grani przez Sadowskiego: syn króla i chłopak Antygony Hajmon, niewidomy Tyrezjasz czy Posłaniec). To również przestrzeń dla Chóru składającego się wyłącznie z aktorek (te samych, co grają postaci kobiece – Antygonę, Ismenę, Eurydykę).

Świetnie wykonywane wielogłosowe pieśni chóru (muzyka: Julia Dyga, przygotowanie wokalne: Justyna Masny) w klimacie muzycznym nawiązują do konwencji „muzyki świata”, słychać w niej inspirację archaicznym śpiewem ludowym (może Słowian z południa czy wschodu Europy?). W jednym przypadku chór zstępuje do hadesu muzyki klubowej, co wydaje się niepotrzebny zgrzytem, ale może być też rozumiane jako próba przerzucenia pomostu między tym, co dawne, a tym, co aż stereotypowo współczesne (łącznikiem byłaby dionizyjska ekstaza, w dawnej Grecji pobudzana winem, dzisiaj innymi substancjami).

Gdy oglądałem premierowy spektakl, wydawało mi się, że w tej inscenizacji najważniejszą postacią stała się Eurydyka – żona Kreona, matka Hajmona, niedoszła teściowa Antygony i że grała ją Katarzyna Pohl. Obecna na scenie niemal od początku jako anonimowa postać po prawej stronie sceny, przeglądająca jakieś strzaskane maski, później jako animatorka pomagająca Antygonie wypowiedzieć się, później niemy kobiecy kontrapunkt dla mowy Kreona… Wreszcie, niemal w finale, zejdzie ze sceny obok miejsc dla widzów (jedyny w spektaklu moment przekroczenia granicy scena–widownia), ciągnąc za sobą przedziwny tren z… poduszek (bo chwilę wcześniej tworzące szaniec worki z piaskiem okażą się poduszkami!). Przechodząc, wybierze spośród publiczności młodą dziewczynę, która będzie jej towarzyszyć w odejściu. Jednocześnie mówi monolog – zdecydowanie dłuższy niż te dziewięć wersów, które przypisał Eurydyce Sofokles. Sądziłem, że – zgodnie ze zwykłym obyczajem reżyserskim – jej tekst został wzbogacony o niektóre kwestie Antygony; bez dostępu do egzemplarza nie umiałem tego stwierdzić dokładnie. W ogóle moja pierwsza myśl była taka, że to wypowiedź… Antygony dojrzałej, mówiącej o losie kobiety i matki, jakaś projekcja tego, co myślałaby o tej historii, gdyby przeżyła, gdyby nie podjęła niegdyś decyzji u progu dorosłości… No ale zerknąłem do Sofoklesa i wyszło mi, że trzecią rolą kobiecą jest tu Eurydyka... Dopiero kilka dni po premierze ktoś z teatru zwrócił uwagę, że oryginalną Sofoklesową kwestię Eurydyki wypowiada ze sceny Marcelina Budz (której głównym zadaniem w spektaklu jest rola Ismeny) w rozmowie na krzesełkach z Radosławem Sadowskim. A Katarzyna Pohl w zamierzeniu reżyserskim od początku jest sobowtórem Antygony. Drukowany program nic nie pomógł, bo zgodnie z nieznośnym obyczajem teatrów lalkowych, nie przypisał aktorów postaciom, a wcześniejsze sygnały inscenizacyjne wskazujące na podwójność Antygon, nawet jeśli były (jak wspomniana pomoc w wydobyciu głosu), to jednak za mało czytelne.

Za to teatralna siła tej sceny, jej „dziwność” wynikająca ze związania aktorki z nieoczekiwanym przedmiotem (poduszką), tekst kierowany bezpośrednio do widzów, jakby matka czy babcia opowiadała dzieciom baśń przed zaśnięciem – to wszystko naprowadzało na myśl, że wszystko, co widzieliśmy wcześniej w spektaklu, zostało wzięte w cudzysłów snu. Jakby poprzednie sceny rozgrywały się w głowie (psychoanalityk powiedziałby: podświadomości) kobiety dojrzałej, jakby to ona była jedyną realną bohaterką spektaklu, a reszta postaci tylko fantazmatami. Myślałem, że to sen Eurydyki, co okazało się złudą, kiedy dowiedziałem się, że jako widzowie zwiedzaliśmy świat wewnętrzny dojrzałej Antygony. Omyłka, złuda, trudność w rozpoznaniu kto jest kim i co jest czym, brak rozeznania, co jest prawdą – to wszystko leży w naturze marzeń sennych. Jest też jakimś teatralnym odpowiednikiem owej trwogi – poczucia niemożności racjonalnego rozpoznania reguł rządzących światem, w którym żyjemy, pseudonimowanego przez figury losu czy woli bogów – która według antycznych teorii leży w centrum tragedii jako formy artystycznej. Jednak nawet wiedząc o drugiej Antygonie, nie mam pewności, czy dobrze rozumiem scenę jej odejścia. Bo przecież, jeśliby tak było, przedstawienie powinno skończyć się tym miejscu.

Tymczasem czeka nas jeszcze najmocniejszy teatralnie obraz – rozpacz Kreona. Tomasz Sylwestrzak mówi końcowy monolog z wielkim trudem, jakby co chwilę tracąc siły, popadając w bezwład, jak marionetka w stanie spoczynku. Ale jest animator (Sadowski), który charakterystycznym gestem poruszania głowy kukły daje szansę albo przymusza go do wypowiedzenia rozpaczy do końca. Jeśli gdzieś w tym spektaklu mamy okazję przeżyć teatralne oczyszczenie (czyli katharsis, na którą składa się litość i trwoga), to właśnie teraz. Oczywiście ta opinia może być warunkowana genderowo – jako facet zapewne bardziej utożsamiam się z niedolą męskiego bohatera, może dla pań bardziej oczyszczająca będzie historia dojrzałej Antygony. Tak czy owak, tragedia w tradycji kultury to rodzaj duchowego spa dla pań i panów. Warto skorzystać w Banialuce.

Poza damsko-męskimi różnicami wrażliwości pozostaje jedno. Twórczynie przedstawienia mogły darować sobie w finale naiwne wyświetlanie punktowcem świetlnego kręgu reprezentującego zachodzące słońce. Wystarczyłoby ściemnienie.

 

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart