Nie obchodzę Walentynek. Wszystkim zgorszonym śpieszę wyjaśnić, że staram się celebrować dzień ślubu. W szufladzie leży ponad trzydziestopięcioletnia zasuszona pomarańcza, którą przed laty przyniosłem dziewiętnastoletniej dziewczynie, a ona zamiast zjeść, zachowała ją na pamiątkę. To była nasza pierwsza randka. Nie świętuję również Halloween i nie zajadam się indykiem w Dniu Dziękczynienia oraz nie piję zielonego piwa we wspomnienie św. Patryka (choć do Irlandii mam słabość).
Jednak czternastego lutego wspominam dawne zauroczenie. Po raz pierwszy spostrzegłem ją w chłopięcym wieku. Była bardzo tajemnicza i nigdy nie udawało mi się dokładnie przyjrzeć jej twarzy. Przyglądałem się tylko z daleka. W młodości wpadliśmy na siebie, jednak zabrakło mi determinacji, w konsekwencji styczność nie przerodziła się w znajomość. Dopiero wiek dojrzały pchnął mnie do działania.
Dzień Walentynek pokrywa się ze wspomnieniem Armii Krajowej (A.K.). Piszę więc o A.K. jako pięknej dziewczynie, o której w latach powojennych nie można było mówić. Wylewano na nią wiadra pomyj, wyzywano od faszystowskich bandytów współpracujących z okupantem. Żołnierzy podziemia katowano, wysyłano na Sybir oraz mordowano skrycie lub w sfingowanych procesach sądowych. Potem prześladowania zelżały, ale nie zdołano przywrócić jej zabranej czci. W pewien sposób ją zgwałcono.
Od dziecka było mi wiadome, że dziadek i wujek byli partyzantami A.K., ale przechodziłem nad tym do porządku dziennego. Rodzinny przekaz przeleżał się, czekając aż dorosnę do poważnego zainteresowania. Niewiele było również wiarygodnych materiałów, aby tą wiedzę pogłębić. Natomiast przeczekane uczucie z wielką siłą eksplodowało w wieku dojrzałym. Rzuciłem się namiętnie w wir poszukiwań. Armia Krajowa stała się moją historyczną miłością ze wszystkimi jej przypadłościami, czyli poświęceniem szeregowych żołnierzy przemieszanym z politycznym zagubieniem wyższego dowództwa. Patrząc z perspektywy czasu na beznadziejne geopolityczne położenie oraz brak sensownego wyjścia z tragicznej sytuacji, odczuwam bolesny zawód, bardzo zbliżony do miłosnego.
W Bielsku i Białej Krakowskiej w czasie okupacji funkcjonowały struktury A.K. również krótko po wojnie prowadziły działalność przeciw nowej narzuconej władzy. Jednak nie dostrzegam w przestrzeni Bielska-Białej śladów po A.K. Jest pomnik żołnierzy Armii Krajowej na cmentarzu wojskowym, tablica pamiątkowa obejmująca A.K. na kościele Opatrzności Bożej oraz wspomnienie w kościele garnizonowym, ale rozglądam się po mieście i nie znajduję godnego przypomnienia. Nie ma upamiętnienia z nazwiskami, pseudonimami, nazwami oddziałów. Małe pomniki w B-B posiadają: Bolek i Lolek, Reksio, Pampalini oraz Tajemniczy Don Pedro de Pommidore, szpieg z Krainy Deszczowców. Jednak chłopcy i dziewczęta z A.K. nie mogą przebić się do lokalnej świadomości.
W przestrzeni miejskiej trwa pewnego rodzaju niedopowiedzenie. Przez chwile zastanawiałem się, czy nie popadłem nadmiernie w zbowidowskie klimaty, ale zakołatała mi w głowie opowieść z księgi Genesis o Ablu zamordowanym przez Kaina. Zawarte jest tam zastanawiające zdanie, że krew Abla wołała z ziemi o przypomnienie. Dlatego chciałbym na chwilę wydobyć z przeszłości grupę młodych ludzi, którzy byli zaangażowani w działalność Armii Krajowej na terenie naszego miasta.
W listopadzie 1945 r. w Katowicach skazano na śmierć trzech partyzantów z poakowskiego oddziału Jana Wadonia ps. „Prawy”. Byli to: Wirgiliusz Habas, Tadeusz Zeman i Roman Horodyński, natomiast szesnaście osób skazano na długoletnie więzienia. „Trybuna Ludu” nazwała ich szajką zbrodniarzy na pasku londyńskiej reakcji. Odział składał się z młodzieży szkolnej Bielska i Białej, a wielu z nich było aktorami odradzającego się Teatru Polskiego w Bielsku, brali udział w wystawieniu pierwszego spektaklu po wojnie „Krakowiacy i Górale”. Również młoda Maria Koterbska debiutowała w tej realizacji. Jej osiemnastoletni brat Kazimierz był zaprzysiężonym żołnierzem podziemia. W następstwie aresztowania brata, Maria spędziła tydzień w katowni Urzędu Bezpieczeństwa na ul. Krasińskiego. Uniknęła bicia, ale próbowano ją zastraszyć widokiem katowanych kolegów.
Historia nieobecna, zapomniana, czekająca na wydobycie. W wyobraźni zobaczyłem kliszę: jak przechodząc obok Teatru Polskiego w B-B, mój wzrok zostaje przyciągnięty przez kunsztownie wykonaną tablicę zawieszoną na elewacji budynku, opowiadała o młodych ludziach, którzy byli na zabój zakochani w A.K.
foto: ElitaDywersji.org