W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
Wybory 2024

Twoja twarz brzmi znajomo – z baneru. Podsumowanie nudnej kampanii

Twoja twarz brzmi znajomo – z baneru. Podsumowanie nudnej kampanii

Tegoroczna kampania przed wyborami samorządowymi nie należała w Bielsku-Białej do szczególnie interesujących. Stolica Podbeskidzia wpisała się w ogólnopolski trend, a jedyną pewną refleksją po ostatnich tygodniach jest dobra kondycja polskiej branży poligraficznej. Plakaty i banery mieli bowiem niemal wszyscy, co pokazuje, że firmy stanęły na wysokości zadania – dały radę. To cieszy. Reszta spraw – niekoniecznie.

Ostatnie tygodnie pokazały, jak dużą wagę kandydaci przywiązują do kontaktu wzrokowego. Zupełnie jakby wierzyli, że patrzenie na wyborców z plakatu zapewni sukces. Czy to przekonanie uzasadnione? Dowiemy się już po niedzieli. Albo i nie. W końcu wszyscy patrzyli tak samo uprzejmo i sympatycznie, a w części: z gustowną fotoszopową korektą.

Oczywiście zamiłowanie do plakatów i banerów nie oznacza, że w trakcie trwającej jeszcze przez kilka godzin kampanii nie było żadnych konkretów, pomysłów, postulatów czy rozmów – debat lub wywiadów. Oczywiście były. Na mój gust niewiele jednak zmieniły. Może ktoś kogoś przekonał, ale w skali masowej ciężko zauważyć dokonanie efektu „wow” przez któregokolwiek z kandydatów. Nie pomogła nawet szeroko reklamowana debata wszystkich ze wszystkimi. Jeśli więc musiałbym wskazać zaledwie jeden konkret z kampanii w roku 2024, to byłyby właśnie banery. Mają je wszyscy, wieszają je wszędzie. Czasami tam, gdzie nie powinni. Czasami zaklejając jedni drugich, a czasami zrywając lub nawet pomawiając przy pomocy „liścików” (odnotujmy jednak, że nic nie wskazuje, by za dewastacjami stał jakiś kandydat lub komitet – to raczej „spontaniczne” przestępstwo).

Być może w stosunku do poprzednich lat cena banerów zmalała i dziś kandydaci mogą pozwolić sobie na więcej. A może to walka polityczna tak się zaostrzyła, że nikt nie odpuszcza, wydając nawet ostatnie zaskórniaki, byle tylko jego facjata spoglądała na przechodniów z płotu sąsiada, skoro wisi tam już ten drugi. Niezależnie jednak od powodów, to właśnie płachty o wymiarach niespełna dwóch metrów kwadratowych przysłaniają nam świat i utrudniają wgląd w to, co się w ostatnich miesiącach wydarzyło. A mimo wszystko coś tam się jednak wydarzyło.

Zaczęło się w grudniu. Jako pierwszy swój start w wyborach prezydenckich w Bielsku-Białej zadeklarował urzędujący prezydent Jarosław Klimaszewski. Ogłosił to przy okazji podsumowywania mijających 5 lat. Kończąca się kadencja została bowiem przedłużona przez poprzednią ekipę rządzącą z Warszawy, a wybory przesunięto z jesieni na wiosnę. Po Klimaszewskim chęć ubiegania się o fotel prezydenta, a w zasadzie nieistniejący na gruncie formalnym fotel prezydentki, ogłosiła Magdalena Madzia reprezentująca środowiska lewicowe, które nie porozumiały się z Platformą Obywatelską.

Po pojawieniu się w przestrzeni tych dwóch nazwisk zapanowała krótka cisza. Była to jednak cisza przed burzą. Rychło bowiem liczba kandydatów wzrosła do 7. Ostatecznie mieszkańcy Bielska-Białej będą mogli w najbliższą niedzielę wybrać spośród osób wymienionych wyżej oraz: Wojciecha Boreckiego, Bronisława Foltyna, Konrada Łosia, Szymona Twardaka lub Małgorzaty Zarębskiej.

Co jednak ciekawe, za siódemką kandydatów stoi osiem komitetów. Jarosława Klimaszewskiego popiera bowiem zarówno ogólnopolski komitet partyjny Koalicji Obywatelskiej, jak i własny, bezpartyjny komitet samorządowy sygnowany jego nazwiskiem. W przypadku wyborów prezydenckich nie ma to żadnego znaczenia, natomiast w wyborach do Rady Miejskiej może spowodować ciekawy rozwój wypadków.

Jako że Bielsko-Biała liczy ponad 20 tys. mieszkańców, wybory nie są przeprowadzane w ordynacji większościowej (tzw. JOW-y), a proporcjonalnej. Podział mandatów opiera się na znanej z wyborów parlamentarnych metodzie D’Hondta. Nieznacznie, ale jednak, promuje ona największych, najsilniejszych. Co to oznacza w bielsko-bialskiej praktyce? Dzieląc swój blok na pół Jarosław Klimaszewski ryzykuje. Zamiast jednego, silnego bloku, może mieć w wyborach do Rady dwa komitety przeciętne lub nawet słabe, a zwycięzcą wyborów może okazać się ktoś inny. Słowem: urzędujący prezydent z jednej strony może zgarnąć pełną pulę i być może walczy właśnie o siłę w Radzie na poziomie odpowiadającym w Sejmie „większości konstytucyjnej”, jednak nawet niewielka strata poparcia i niefortunne dla niego rozłożenie mandatów w okręgach może oznaczać, że do większości braknie mu głosów. Szczególnie, że konkurencja po stronie liberalnej jest spora, o czym niżej. Prezydent gra więc va banque. Jeśli nie wygra wyborów prezydenckich, będzie mu to być może wszystko jedno, ale jeśli wygra (a jest faworytem) – może być ciekawie. D’Hondt nie raz bowiem zaskakiwał w skali kraju, gdzie realny próg wyborczy jest znacznie niższy niż w mieście (podkreślmy: realny, nie formalny). Jako dowód brutalności metody D’Hondta przypomnijmy, że jesienią roku 2023, przy rekordowo wysokiej frekwencji w wyborach parlamentarnych, w okręgu obejmującym Bielsko-Białą i sąsiednie powiaty, gdzie głosować mogło 580 tys. obywateli, mandat kosztem Lewicy „wzięła” Konfederacja dzięki różnicy 300 głosów. Czy więc o obsadzeniu miejsca w Radzie Miejskiej może zdecydować 1 głos? Oczywiście, że może. I może mieć to przełożenie na kształt większości.

Jednak nie tylko zaplecze Jarosława Klimaszewskiego startuje w dwóch blokach. A o ile zwolennicy prezydenta zdają się dobrze ze sobą żyć, o tyle na lewicy w drugiej połowie lutego rozegrała się istna „drama”. Część polityków związanych z partią Nowa Lewica (jak obecnie nazywa się dawne SLD po połączeniu z Wiosną) postanowiła bowiem kandydować z list Koalicji Obywatelskiej, inni zaś – uznając mariaże z liberałami za niedopuszczalne na poziomie ideologicznym – poszli z mniejszą, ale ideologicznie „czystszą” partią Razem i jej komitetem DoBBre Miasto. Rozejście nie odbywało się jednak w zaciszu gabinetów, a na schodach ratusza, gdzie politycy praktycznie godzina po godzinie organizowali konferencje. Zewnętrzy obserwator mógł się śmiać, lewicowy wyborca – płakać czy wręcz, mówiąc „językiem internetów”, nie nadążać z gotowaniem bigosu.

Od wspomnienia Jarosława Klimaszewskiego nie można nie zacząć także omówienia tej części bielsko-bialskiej sceny politycznej, która teoretycznie i pod pewnymi warunkami mogłaby go popierać, ale z różnych względów tak się tym razem nie stało. Na czoło w tej grupie wysuwa się przede wszystkim Koalicja Października, którą firmuje kandydat na prezydenta Wojciech Borecki. Na listach komitetu znajdziemy m.in. nazwisko polityka niegdyś kojarzonego z PO, a – jak wyznał sam Borecki – jego zaplecze grupuje ludzi niezadowolonych z rozwoju tej formacji i postawy jej liderów w Bielsku-Białej. Tłumacząc z polskiego na nasze: Platforma, ale bez błędów i wypaczeń. Popierać urzędującego prezydenta mogła, ale nie musiała także Trzecia Droga. Koalicyjna formacja budowana przez PSL i Polskę 2025 uczyniła tak w warszawskich wyborach samorządowych (i oczywiście na szczeblu centralnym). W Bielsku-Białej postanowiła natomiast wystawić swojego kandydata na prezydenta i listy do Rady Miejskiej, a jasnym jest, że jeśli ów komitet odbierze komuś głosy, to właśnie Jarosławowi Klimaszewskiemu i jego zapleczu. Do grona komitetów o charakterze częściowo liberalnym (chociażby za sprawą biografii niektórych kandydatów) zaliczyć można również Niezależnych.BB, którzy w trwającej jeszcze kadencji tworzyli w Radzie Miejskiej koalicję z zapleczem prezydenta. I choć dziś przedstawiciele komitetu Zarębska i Niezależni.BB należą do grona krytyków Jarosława Klimaszewskiego, a ponadto startują wspólnie ze stowarzyszeniami i ludźmi uznawanymi raczej za prawicę niż centrum (Beskidzki Dom, Przeciw Bezprawiu), to jeśli dojdzie do przepływu elektoratu, to właśnie między KO a Niezależnymi, a nie na przykład Niezależnymi a Konfederacją. Kierunek tego przepływu może mieć duży wpływ na kształt Rady Miejskiej.

Do grona liberałów nie sposób nie zaliczyć także Konfederacji startującej w Bielsku-Białej również pod szyldem „Bezpartyjnych” (nie mylić z Bezpartyjnymi Samorządowcami – to inne środowisko). Są to jednak liberałowie w wersji „maksimum” na poziomie gospodarczym. Przynajmniej teoretycznie i w skali kraju. Kampania Konfederacji w Bielsku-Białej nie epatowała bowiem wolnorynkowym radykalizmem czy tzw. „korwinizmami” – usłyszeć mogliśmy, owszem, postulaty związane z dogadzaniem przedsiębiorcom (nie ma chyba komitetu, który nie wypowiadałby tego zaklęcia rodem z lat 90.), ale np. rewitalizacja miasta mogłaby się odbywać, zdaniem kandydatów, w oparciu o fundusze unijne. To – trzeba przyznać – zaskakujące jak na Konfederację.

Nie zaskoczył natomiast PiS. Podbeskidzkie struktury wszechpotężnej jeszcze rok temu formacji zdają się być dotknięte tym samym paraliżem, który targa partią na poziomie ogólnopolskim. Prawo i Sprawiedliwość po wyborach parlamentarnych zatraciło pomysł na siebie i widać to także w samorządzie – niemal w całej Polsce, zaś w Bielsku-Białej: wyraźnie. A że partia od lat nie rządzi w żadnym większym mieście, to w połączeniu z obecnym kryzysem tożsamościowym mamy to, co mamy. PiS, choć od lat należy do najbogatszych, najbardziej subwencjonowanych partii w Polsce, jest widoczny „na mieście” w ograniczonym stopniu, a z wypowiedzi medialnych można odnieść wrażenie, że o swoich szansach na sukces nie jest przekonany nawet kandydat PiS na prezydenta dr Konrad Łoś. I to pomimo faktu, że po wyborach w roku 2018 PiS miał w Radzie Miejskiej największy (choć nie większościowy) klub, więc formacja ma w mieście potencjalny elektorat, po który mogłaby sięgnąć.

To wszystko powoduje, że wskazanie dzisiaj potencjalnych wygranych wyborów w Bielsku-Białej jest praktycznie niemożliwe. Oczywiście faworytem w I turze wyborów prezydenckich pozostaje Jarosław Klimaszewski, wątpliwe jednak, by wygrał już 7 kwietnia, zaś podczas II tury sensacja – choć niezbyt prawdopodobna – jest możliwa. Natomiast podzielenie przez niego swojego zaplecza na dwa komitety walczące przecież o te same mandaty w Radzie Miejskiej w połączeniu ze startem Koalicji Października i Trzeciej Drogi (a więc środowisk o najbardziej zbliżonym elektoracie) może w ordynacji proporcjonalnej i podziale mandatów metodą D’Hondta doprowadzić do prawdziwych sensacji. Potencjalnie głównym beneficjentem klęski strategii z dwoma komitetami popierającymi prezydenta mógłby być PiS – naturalny kandydat do zajęcia pierwszego miejsca w wyborach do Rady i zgarnięcia premii, które niekiedy występuje. Ugrupowanie nie przejawia jednak większej aktywności w kampanii, co raczej przełoży się na wynik zauważalnie gorszy niż w roku 2018. Refleksja historyczna, zarówno oparta na wynikach wyborów samorządowych z roku 2014 i 2018, jak i parlamentarnych z roku 2023, nie wskazuje ponadto na wielkie szanse środowisk lewicowych. Tym samym, cytując piosenkę, wszystko się może zdarzyć: od Rady Miejskiej z większością tworzoną przez zaplecze Jarosława Klimaszewskiego, przez Radę Miejską, w której nie będzie miał (jeśli zostanie prezydentem) żadnych szans na zbudowanie sprzyjającej mu większości, po Radę podzieloną na kilka klubów niewielkich, co spowoduje, że każda uchwała będzie wymagała tworzenia okazjonalnej koalicji i egzekwowanych później wzajemności.

Na dzień przed nastaniem ciszy wyborczej pewne jest więc jedno: w trakcie kończącej się już kampanii nikt nie sprawił, że narracyjna szala przechyliła się na jego korzyść, nikt nie narzucił dominującego, wygodnego dla siebie, a przykrego dla konkurencji tematu i nikt nie przeszedł przez kampanijne trudy jak burza.

Czy tylko ja mam wrażenie, że – przynajmniej niektórzy – startują, bo muszą?

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart