W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
SportBB

Tuzy i giganci sanek w Bielsku-Białej

Tuzy i giganci sanek w Bielsku-Białej

W piątkowy wieczór w Parkhotel Vienna doszło do niezwykłego spotkania kilkudziesięciu polskich saneczkarek i saneczkarzy, którzy parę dekad temu dostarczali wiele radości kibicom. 

– To już nasze 25 spotkanie. Na początku mieliśmy pomiędzy nimi kilkuletnie przerwy, ale od ładnych paru lat staramy się widywać systematycznie. Raz jesteśmy w Karpaczu, za rok w Krynicy Zdrój i potem w Bielsku-Białej. I tak w kółko. Dziś są wśród nas byli saneczkarze z każdej z wymienionych miejscowości. Ale nie tylko! Przykładowo, mistrzyni świata z 1970 roku, Barbara Piecha-Gawior przyjechała z Katowic – relacjonuje Edmund Foksiński, były trener bielskich saneczkarzy, współorganizator spotkania.

Przy ułożonych „w podkowę” stołach w sali bielskiego hotelu miejsc już nie było. Ciszy również, bo niegdysiejsi mistrzowie saneczkowych torów ciągle gaworzyli. Wspominali czasy, kiedy sport saneczkarski w Polsce był jednym z najbardziej medalodajnych, a Bielsko-Biała – istną kuźnią talentów. W piątkowy wieczór, poza przyjezdnymi z różnych rejonów kraju, rozmowy toczyli byli zawodnicy Startu i Włókniarza Bielsko-Biała, a także pobliskiego LKS-u Klimczok Bystra. A te dotyczyły wielu spraw. Nie zabrakło tych grzecznościowych, choćby pytań o zdrowie czy codzienność. Poruszano też wątki historyczne. Rzucano anegdotami. Andrzej Żyła, były saneczkarz, bobsleista i olimpijczyk, wspominał, jak „dorabiano” sobie do stypendium, sprzedając polską wódkę w trakcie zagranicznych wyjazdów. Ktoś z sali przypomniał, jak Niemcy podgrzewali płozy, chociaż taki proceder był zakazany. Była to forma technologicznego dopingu, ale stosowano ją.

– W latach 60. i 70. oni nas, polskich saneczkarzy naprawdę się bali. Uczyli się od nas Rosjanie, Austriacy czy Czechosłowacy. Tylko NRD dotrzymywało nam kroku. Potem poziom się wyrównał, a na końcu to my musieliśmy gonić innych. Nie mieliśmy porządnego sprzętu. Nadal nie mamy toru lodowego – mówi Foksiński.

Stan polskiego saneczkarstwa i bobslejów wydaje się być tematem numer jeden. Bo, łagodnie mówiąc, nie jest najlepszy. Zatroskani, byli mistrzowie mają różne zdania na temat jego przyczyn, natomiast co do jednego zgadzają się wszyscy: nad Wisłą brakuje ludzi i infrastruktury.

– Dziś ciężko przekonać młode osoby do jazdy na sankach. Są inne rozrywki. Słyszał pan, co ostatnio mówił Adam Małysz? Że jak on dorastał, to dzieciaki uprawiały różne sporty. Biegi, piłka, siatkówka, pływanie. Wszystkiego po trochu. Coś można było z każdej dyscypliny wyciągnąć. Dopiero potem była specjalizacja. Ze mną było podobnie. Grałem namiętnie w piłkę nożną i w pewnym momencie musiałem wybierać: albo futbol, albo sanki. Sport był dla nas, wtedy młodych ludzi, odskocznią. Dawał radość. Innym aspektem, przez który saneczkarstwo jest dziś w tym miejscu, to pieniądze i nasza infrastruktura. Bo to dyscyplina, w której te dwa czynniki odgrywają dużą rolę. W Niemczech zawodnicy samą liczbą ślizgów na treningach uciekają naszej garstce śmiałków. Mają obiekty, wypracowali dobre rozwiązania w samej organizacji treningów. U nas tego brakuje – ocenia Edmund Foksiński.

Wtóruje mu Andrzej Żyła:

– Kiedy byłem trenerem reprezentacji musiałem przygotować program szkolenia. Dokładny i stuprocentowy. Potem dostawaliśmy środki na – powiedzmy – jedną trzecią tego, czego potrzebowaliśmy do jego pełnej realizacji. A i tak zdobywaliśmy wysokie miejsca w międzynarodowych zawodach. Czasami sobie myślę, jakie mielibyśmy osiągnięcia, gdyby na sport saneczkowy przeznaczono właściwe pieniądze. Podejście osób decyzyjnych też jest nieodpowiednie. Kiedyś, w trakcie igrzysk, pewien polityk i działacz pomagali nam nieść sanki na start. Przyszli z fotografem, który, gdy tylko je podnieśliśmy, zrobił im zdjęcie. Jak to się teraz nazywa? Dbanie o wizerunek?

- Godzinami moglibyśmy na ten temat dyskutować. Nam pozostają wspomnienia. No i mamy też siebie. Taką saneczkarską rodzinę – wtrąca Barbara Piecha-Gawior.

Saneczkarka katowickiego GKS-u w Königssee wywalczyła złoty medal mistrzostw świata, zostając drugą Polką w historii, której udała się ta sztuka. Dziś chętnie wraca do przeszłości. Niedawno gościła ludzi z klubowej telewizji „Gieksy”, którzy zainteresowali się jej historią.

– Gościłam ich prawie dwie godziny. Film można znaleźć w Internecie.

Piecha-Gawior jest mocno związana z Bielskiem-Białą. Kiedy zaczynała przygodę z saneczkarstwem, to trenowała na torze w Mikuszowicach Śląskich. Zapytana o pierwsze wspomnienie związane z tym miejscem tak mówi:

– To był niesłychanie trudny technicznie tor. Ale przyznam szczerze, że zawsze takie lubiłam. Zaliczyłam tu niezliczoną liczbę ślizgów, ale jeden utkwił mi w pamięci szczególnie. Ten pierwszy. Przyjechała nas chmara. Same dziewczyny z Katowic. Trener Stolecki, widząc taką dużą grupę zrobił „sito”. Zabrał nas w dolne rejony toru. Poustawiał jakieś chłopki i kazał nam zjeżdżać. Pojechałam, ale za nic w świecie nie potrafiłam skręcić! Trener mi podziękował. Pojechałam do domu. Wydawało mi się, że się nie nadawałam. Pracowałam jednak dalej, zdobyłam mistrzostwo świata. Ten trening w Mikuszowicach to była dobra nauczka.

O mikuszowickim torze podobne zdanie ma Andrzej Żyła.

– Bardzo trudny tor. Dwóch moich kolegów z klubu, ze Śnieżki Karpacz, wyleciało z niego na pierwszych wirażach. Niewiele brakowało, by te wypadki zakończyły się tragedią. Zresztą, Czesław Ryłko tu zginął. Później go skrócono, mniej więcej do połowy, ale i tak nadal był niełatwy. Nie zmienia to faktu, że do Bielska-Białej przyjeżdżała europejska śmietanka. Same zawody, jak dobrze pamiętam, przyciągały wielu kibiców. 

- A żeby do niego dotrzeć, to trzeba było trochę przejść. Mimo to ludzie przychodzili oglądać zawody – dodaje Foksiński.

Może więc w niebezpieczeństwie sportu saneczkarskiego tkwi jego aktualna sytuacja. Rozmówcy przyznają, że i owszem jest to sport niebezpieczny, ale i piękny.

- Coś jak skoki narciarskie. Niełatwy, ryzykowny, ale widowiskowy i dający satysfakcję – mówi Edmund Foksiński.

Saneczkarze mogą opowiadać o nim bez końca. Jedna opowieść rodzi kolejną. W piątkowy wieczór znów je mnożyli. Później był poczęstunek, „coś mocniejszego” i wspólna zabawa. Kolejny raz zobaczą się za rok.

- Może będzie nas więcej? Może ktoś młodszy dołączy to tej grupy tuzów i gigantów, którzy dali Polakom tyle radości? – pyta, trochę retorycznie, Foksiński.  

 

 

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart