W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
KulturaBB

Obrzęd kulturalny [zdjęcia]

Obrzęd kulturalny [zdjęcia]

Dzieje się tak już od dziewięciu lat. Co roku, przez dwa-trzy dni przed 1 listopada pod bramą cmentarza żydowskiego przy ul. Cieszyńskiej w Bielsku-Białej ustawiają się po zmroku długie kolejki osób chcących wziąć udział w niezwykłym spektaklu. Żeby wejść, potrzebny  jest bilet.W tym roku po 60 zł.

Za bramą ciemno, nie ma tu żadnych latarni, trzeba uważać, idąc przed siebie. W centrum cmentarza, wewnątrz tajemniczego budynku z neoromańskimi okienkami u sufitu i dość dużymi i ciemnymi oknami u dołu jest dość przestronna sala, gromadzi się jakieś dwieście osób. To ceremonialna hala główna domu przedpogrzebowego, zbudowanego w końcu XIX stulecia przez firmę Karola Korna. Panuje półmrok, ale dostrzegamy na suficie słynne kasetonowe polichromie, jedyne w naszym regionie przykłady malowideł żydowskiej kultury sakralnej. W północnej części hali mrok rozjaśniony jest przez liczne grube świece i kilka reflektorów oświetlających miejsce najważniejszych wydarzeń. Wiedzie do niego wąskie przejście pomiędzy rzędami krzeseł, na których zasiedli widzowie. W jego centrum świec jest najwięcej. Dostrzegamy jakieś skrzynie, dziwne rekwizyty, i coś w rodzaju mównicy czy ambonki z surowego drewna. Na jej pulpicie gruba księga. Po bokach ławy. Statywy z mikrofonami…

Wszystko zaczyna się od komunikatu wygłoszonego przez mężczyznę w skórzanej kurtce i kaszkiecie na głowie. Wygląda jak zbłąkany w czasie bolszewicki agitator. Kto pamięta, że jest w tej sali tablica upamiętniająca żydowskich żołnierzy z Bielska i Białej poległych w czasie II wojny światowej, gdzie wśród bohaterów kampanii wrześniowej i tych, co  zginęli na Monte Cassino, pod Lenino i na innych polach bitew, obok ofiary Katynia kapitana Hermana Rosenberga jest upamiętniony także wybitny działacz komunistyczny, współtwórca PPR i przez rok jej pierwszy sekretarz Paweł (Pinkus) Finder, uwięziony przez Gestapo na Pawiaku i rozstrzelany w ruinach getta warszawskiego w lipcu 1944 – może poczuć dreszcz niepokoju, że zobaczy coś innego, niż się spodziewał. Ów agitator okazuje się jednak mistrzem ceremonii, ogłasza, że za chwilę się zacznie, żeby wyłączyć telefony komórkowe i nie nagrywać. Teraz wybierane są niektóre osoby spośród widzów i w milczeniu przeprowadzane na inne miejsca, bliżej centrum wydarzeń. Wreszcie padają wszystkim znane słowa „Zamknijcie drzwi od kaplicy…”. Mniemany agitator, w którym bywalcy teatru rozpoznają popularnego aktora Rafała Sawickiego, okazuje się Guślarzem. Jest także reżyserem widowiska.

Wystawienie na cmentarzu II części „Dziadów” Mickiewicza (wydanej po raz pierwszy równo 200 lat temu!) wydaje się atrakcyjnym pomysłem, a jednak budzi niepokój. Zrekonstruowany, a mówiąc po prostu – wymyślony w szczegółach przez Mickiewicza na podstawie podań ludowych obyczaj, w którym, jak zauważał sam autor, „pogański obrzęd pomieszany jest z wyobrażeniami religii chrześcijańskiej” i który zwalczany był jako zabobon przez duchowieństwo i właścicieli ziemskich – jest jednym z najważniejszych tekstów polskiej kultury. Ale celebrowanie go na prawdziwym cmentarzu? Częścią kultury (no, może bardziej wąsko: popkultury) są też halloweenowe przebieranki (przecież z takim samym pogańsko-chrześcijańskim synkretyzmem u korzeni, dlatego zwalczane dzisiaj przez fundamentalistów, jak niegdyś obrzęd dziadów), opowieści o zombie czy o wampirach, spopularyzowane ostatnio na nowo przez sagę „Zmierzch”. Częścią kultury były seanse spirytystyczne, które przed dziesiątkami lat urządzał w Wiśle doktor Julian Ochorowicz, a pewnie i w Bielsku, i Białej bawiło się nimi wówczas eleganckie towarzystwo. Czy rzeczywiście chcemy spotykać się z takimi przejawami kultury na cmentarzu, zwłaszcza przed 1 listopada? Dodatkowa komplikacja to prezentowania pogańsko-chrześcijańskiego obrzędu właśnie na cmentarzu żydowskim. Jak widać, niebezpiecznie blisko tu co najmniej do niestosowności, a nawet do profanacji. Może zresztą owo przekroczenie, ów dreszczyk uczestnictwa w czymś, co nie do końca dopuszczalne, leży u podstaw sukcesu tej inicjatywy wśród widzów?

Forma artystyczna wybrana przez twórców również budzi niepokój, mamy tu bowiem do czynienia z pomieszaniem różnych konwencji. Z jednej strony jest to coś w rodzaju koncertu czy oratorium (świetna muzyka na żywo w wykonaniu Marcina Żupańskiego, niesamowita wokaliza Marty Gzowskiej-Sawickiej, kwestie gromady czytane przez ubranych w miarę współcześnie członków czegoś w rodzaju chóru). Z drugiej strony  postaci duchów – w pokrwawionych koszulach, z pobielonymi twarzami, Zły Pan w kontuszu i pracowicie przez wybitną charakteryzatorkę z Teatru Polskiego Marię Dyczek „odrobionymi” strupami na poranionej twarzy – oglądane z bliska zdradzają swoją sztuczność, operową teatralność. Zamiast „cudowności”, której według słynnej „Lekcji XVI” paryskich wykładów z literatur słowiańskich oczekiwał Mickiewicz – nieuchronnie dostrzegamy „blansz i róż”. Do kostiumów i charakteryzacji wykonawcy dopasowali sposób mówienia. Jesteśmy świadkami teatralnych recytacji, zresztą na dobrym poziomie wykonawczym (Sławomir Miska – Zły Pan, Michał Czaderna – Upiór, Daria Polasik-Bułka – Dziewczyna), aktorsko wystylizowanych niemal na XIX-wieczną pozę aktorską. Najbardziej precyzyjnie konieczność przyjęcia tej konwencji wyraża Daria Polasik-Bułka, mówiąca swoje kwestie z rękami upozowanymi na wzór Modrzejewskiej w roli Ofelii na zdjęciu Walerego Rzewuskiego z 1867 roku. Z tym stylem aktorskim kontrastowała ubrana we współczesny kostium Marta Gzowska-Sawicka, której „szaleństwo” było raczej inspirowane szkołą dwudziestowiecznego realizmu psychologicznego spod znaku Stanisławskiego („przeżywanie”), o ile nie transgresjami aktorów Grotowskiego. Z kolei Guślarz Sawickiego jakby nie mógł się zdecydować, czy jest szamanem, którego słowo to zarazem czyn, czy aktorem-recytatorem, którego zadaniem jest odmalowanie głosem poetyckich walorów utworu.

Do tego dodajmy elementy jakby wypożyczone z odmian teatru inspirowanego obrzędem albo z obrzędu samego (żywy ogień świec i zapalane przez pełniącego funkcję asystenta Guślarza Piotra Gajosa pęki ziół czy naczynie z alkoholem), a także malownicze sceny za oknem i otwartymi północnymi drzwiami, rozgrywające się w zamglonej przestrzeni cmentarza – i uzyskamy obraz inscenizacji różnolitej stylistycznie, złożonej z elementów połączonych na zasadzie postmodernistycznej dowolności czy „montażu atrakcji”.

Nie wolno? Wolno, synkretyzm to przecież zasada obrzędu dziadów, ale w efekcie tracimy pewność, na jaki konkretnie obrzęd nas zaproszono. Czy to jakiś newage’owskie czary-mary, czarna msza, seans spirytystyczny czy gabinet strachów w parku rozrywki? Z jednej strony popkulturowo drastyczny („Co to będzie?! Co to będzie?!”), z drugiej strony po wiktoriańsku ugrzeczniony (kiedy Dziewczyna mówi „Niechaj podbiegną młodzieńce… Niech poigram chwilkę z niemi”, nie zmienia XIX-wiecznego sposobu gry, choć przecie wiadomo, co jej chodzi…). Te wątpliwości są w jakiś sposób nieuniknione, wynikają z samej anachroniczności wyobraźni romantycznej („odpowiadaj, maro blada”), ale przecież osłabiają moralny czy duchowy sens tego zdarzenia…

Wyczuli to sami twórcy, na zakończenie wkładając w usta Guślarza fragment z Wielkiej Improwizacji z III części „Dziadów” (jak wiadomo napisanej przez Mickiewicza dziewięć lat po części drugiej), zaczynający się od słów: „Czym jest me czucie? // Ach, iskrą tylko. // Czym jest me życie? // Ach, jedną chwilką…”. I oto wszystko wraca na swoje miejsce. Rozwichrzone estetycznie widowisko cmentarne okazuje się szczególnego rodzaju obrzędem kulturalnym, swoistym odświeżeniem kulturalnego DNA. Okazuje się spotkaniem z Mickiewiczem żywym, bo zachęcającym do refleksji nad sobą i światem, nad życiem i śmiercią.

 

Foto: Piotr Bieniecki

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart